Solitude
Tego dnia wszystko się zmieniło.
Twój pokój jest pusty.
Skórzany fotel czeka.
Biurko nie ugina się już
pod ciężarem kartek, tabakierek,
fajek, chusteczek, muszek, książek.
Frasobliwi na parapecie
cierpią jeszcze boleśniej niż
do tej pory.
Twoja ukochana lipa za oknem
wygląda jak wierzba płacząca.
Samotny i zimny jest czas
bez litości.
Bez celu.
Bez nadziei.
Tęsknota wyje daremnie
w termosie do kawy.
2024
Le temps fuit sans retour
szara sobota
z rana pusta ulica
chłód w bród błota
białolica diablica
w lustrze
miniona noc
nieprzespana
w Bar Voyage
była szalona
już zapomniana
przelotna afera
nie do pary
nikną we mgle
czerwone szpilki Armina
jego zręczne ręce
czarne pazurki
czarne mitenki czary
zmysłowe usta Zuzy
jej gładkie plecy i skóra
lateksowe spodenki
lśniące białe zęby
ślady szminki na szkle.
cekiny i śmiech Ewy
Bernharda La! La! La! La!
La! La! La! La! La! La!
pończochy stanik stringi
mitra gitara grzech
okazała postura
tonie w czerwieni
wspomnień o czacie
z nieznajomym
jego zniewalająca moc
I słodki smak pokusy
Bar bizzare kołuje
trafiony strzałą Amora
w uchu Barkarola
Zuza w objęciach Ingi
ich ulotny cień na stole
Nuit plus douce que le jour
w półmroku świecy
marzenia płyną wspak
odfruwają w przeszłość
motylki w brzuchu
łagodne pocałunki muzy
nieprzelane łzy
rozbite w drobny mak
dym to i mary
Ah! ah! ah! ah! ah! ah! ah! ah! ah! Ah!
2024
Śnieg, winogrona & tulipany
Na moich oczach
jasne i ciemne winogrona
zamieniają się w rodzynki
przekwitają tulipany
słońce świeci
na balkonie
śnieg topnieje
spada z dachów
z drzew
gdzie śnią siwe wrony
płatki śniegu topnieją
na mojej skórze tak białej
tak wiotkiej tak nietrwałej
więcej za mną
niż przede mną
A ty
na Cmentarzu świętego Sebastiana
pod kołderką śniegu
ze śladami pazurków dwóch gawronów
które widząc że nadchodzę
uciekają przerażone
w tempie błyskawicy
i chowają się
w cmentarnej kaplicy
2025
Biały rausz
Biały rausz
Biały szum
Biała ściana
Trochę nadgryziona
Zębem czasu
Z odrobiną różu
Nurza się w kurzu
Z rana
Białe prześcieradło
Opadło
Na podłodze osiadło
Bez hałasu
Ciągnie wilka do lasu
On też biały
Biały kruk
Przenosi pannę młodą
Przez próg
Bezczasu
Biały tren
Ciągnie się warkoczem
Po wertepach losu
Czarny sen
Pod kołderką
Białego sosu
Kosa wzdycha
Do siwych włosów
2025
Good News
coraz więcej złych wiadomości
coraz mniej dobrych
prawie wcale
chyba że ten pies
terier
na każdym zdjęciu wygląda inaczej
co się zgubił małżeństwu
na urlopie
za każdym razem gdzie indziej
w Europie
2025
Posucha
Coś się kiedyś kończy.
Zaczyna się nowy tydzień.
Już nie myślisz o nikim.
Czyjeś koszule jeszcze
wiszą w twojej szafie.
Jakiś siwy włos leży
na wysłużonej kanapie.
Stracił głowę.
Spada na podłogę
głuchy na jedno ucho.
Coś w gardle drapie
jak miętowa pastylka
mruczy odkurzacz.
Jakaś mucha bzyczy
w pułapce zasłony.
Za oknem trzmiel brzęczy
Żółkną liście nasturcji
w pakamerze
czyjeś nieobute buty
czekają na prawą
i lewą nogę.
Z kranu woda kapie.
Na balkonie posucha.
W doniczkach ziemia sapie.
2025
Fatigue
Siedzę na balkonie
w grubym swetrze.
Nic mi się nie chce.
Ból doskwiera w udzie.
Nóg już prawie nie czuję.
Niedowidzę.
Ciało nie takie jak kiedyś,
ale ujdzie od biedy.
Dzień jak dzień.
Ani dobry, ani zły.
Bylejaki. Ponury.
Deszczowy. Szarobury.
W sam raz dla przyrody.
Dla mnie trochę mniej.
Raczej nie wyjdę za próg.
Ukochany odleciał,
jak czerwony balonik.
Trochę mi go brak.
Nie wraca i nie pisze.
Zaplątany w supełek
rajski ptak.
Pewnie i z niego
uszło powietrze.
Lipa w zieleń się stroi.
Skóra mi wiotczeje.
Dużo piję.
Prawie nic nie jem.
To dobre dla figury.
Wieczorem chyba jednak pojadę na premierę
Rozkwitu i upadku
miasta Mahagonny
do Opery.
2025
Sobota w trybie bezosobowym
Prawie cały czas
spędziło się pod parasolką składaną.
kupowaną za każdym
razem od nowa u Rossmanna.
Małą, ale za dużą
dla szykownej torebeczki.
Myślało się o drobnostkach.
Na przykład o złośliwości
przedmiotów martwych i szalonej miłości,
o czarnych stiletto z rzemykami,
z których niepokojąco
łypały surowe, uczerwienione
palce Chimery.
W restauracji zjadło się
pół pizzy z kurkami, czerwoną cebulą,
zielonymi i czarnymi oliwkami.
Popiło się flaszeczką
sycylijskiego Montepulciano.
Rozmawiało się z przyjaciółką
o tych okropnych mężczyznach.
Potem w sypialni solo
położyło się do łóżka.
Śniło się o tęczy i o
futrzanych rękawiczkach
Meret Oppenheim
i o twoich włosach
od zbyt wielu dni tak dalekich
i przez moje dłonie niegłaskanych,
że mogą już za chwilę stracić
bezpowrotnie ten ich cały
złudny błysk i wdzięk.
2025
Cold Turkey
Marzną jej kostki.
Serce gorące stygnie.
Jest coraz zimniej.
Deszcz przypomniał sobie
o spragnionych kwiatkach
nasturcji na balkonie.
Dziś nie musi ich podlewać.
Zakłada skarpetki.
Fiołek alpejski
stroi się w purpurowe płatki.
W szafie wiszą jeszcze
jego barwne szmatki.
Pralka ledwo zipie
od nadmiaru pościeli.
A oni nagle o sobie zapomnieli.
Rozpłynęli się w mglistej bieli,
jakby tylko na to czekali.
W studzience woda chlupie.
Drętwieją bezczynne dłonie.
Sąsiad wierci dziurę w ścianie.
Zimny indyk na śniadanie.
2025
Paź królowej
Tulipany w wazonie
czekają na ciebie.
Balkon w słońcu tonie.
Byłam w siódmym niebie.
Byłam w siódmym niebie,
ale przyszła chmura.
Nad ranem odszedłeś.
Środa była ponura.
Środa była ponura.
Tydzień był bez ciebie.
Aż mi cierpnie skóra
na tym szarym niebie.
Tulipany w wazonie
z płatków opadają.
Twoje zimne dłonie
z pamięcią igrają.
Z pamięcią igrają.
W radiu gra muzyka.
Nocą zmory się czają
do pierwszego promyka.
Do pierwszego promyka
byłam w siódmym niebie.
Zegar smętnie tyka.
Wiosna czeka na ciebie.
Wiosna czeka na ciebie
do niedoczekania.
Biała chmurka na niebie
czarne myśli przegania.
Czarne myśli przegania.
Trwają kilka chwilek.
Dość już tego czekania!
Sfrunie nowy motylek.
Sfrunie nowy motylek.
Może paź królowej.
Nie noszę już szpilek.
Wyjdzie mu na zdrowie.
Wyjdzie mu na zdrowie.
Muśnie moje życie.
Nasze oczy sowie
utoną w niebycie.
Utoną w niebycie.
Wypłyną w marzeniach.
Kwiaty więdną o świcie
w gasnących wspomnieniach.
2025