Stein


 

PRZYJAŹNIĆ SIĘ Z UMARŁYMI, czy to możliwe? Ostatnio dużo myślę znów o Beethovenie, jest to w sumie jeden z najbliższych mi ludzi, ale czy mógłbym się z nim zakolegować, gdybyśmy przypadkiem się spotkali? Będąc, powiedzmy, w tym samym wieku? (W tym wieku, co ja teraz jestem, on akurat umarł.) Znam go zresztą tylko przez pośredników, pianistów, skrzypków, dyrygentów, przyjaźnie z muzykami nigdy mi nie wychodziły, wolę ich jako „automaty” grające, śpiewające, bo się im płaci lub się o nich napisze. Pierwszą sonatę Beethovena (op. 13) miałem w wykonaniu… Zimermana, którego w ogóle już dziś nie lubię. Potem zaraz op. 111 – Papazjana, który też zdobył nagrodę w Konkursie Chopinowskim, ale trzecią, w związku z czym wydano mu w Polsce płytę, do dziś wspominam ją jako bardzo dobrą (później totalnie znikł). Potem wielcy Rosjanie: Richter (op. 2 nr 1 i op. 10 nr 3), Gilels (op. 79, 81a i 90), Berman (op. 31 nr 3 i 57) i Sokołow (op. 106, nie podobała mi się wtedy, a teraz podoba się najbardziej). To był mój cały „repertuar beethovenowski” przed nastaniem kompaktów, pierwsza moja CD (z sonatami op. 109, 110 i 111) to był Gould, panowała wtedy wielka moda na Goulda. Teraz mam już je wszystkie, we wszystkich możliwych wykonaniach, mogę się co najwyżej rozkoszować nowinkami, jak op. 110 nagrała Kate Liu, bardzo ciekawie, dziękujemy, kto następny?

Choć z drugiej strony, przyjaźniłem się też z Beethovenem czytając jego biografie, Stefanii Łobaczewskiej, Witolda Hulewicza (ten to się chyba naprawdę w nim kochał), George’a Marka. Wszędzie te same okropne zmagania, tyleż nużące, co i tajemnicze, nie mogłem zrozumieć, dlaczego Beethoven tak strasznie starał się o opiekę nad bratankiem Karlem, a przecież sprawa jest prosta: Karl był dla niego wtedy jedynym „chłopcem dostępnym”, którego mógł podglądać, gdy ten raz na tydzień (na miesiąc?) kąpał się w balii, ustawionej w salonie, tuż obok fortepianu (łazienek się wtedy nie miało, wypróżniano się do nocników, które później wynosiła służąca). Był więc Karl dla Ludwiga obiektem, by tak rzec, pornograficznym, pornografia męska wszak wtedy nie istniała, wyjąwszy jakieś reprodukcje sztuki greckiej (podobnie jak u mnie w domu, kiedy czytałem te biografie). Tak czy inaczej, moja relacja z Beethovenem zrodziła się jak gdyby „podprogowo”, bo jako „dorastający młodzieniec” nie rozumiałem jeszcze, że jego muzyka wyraża przede wszystkim homoseksualne pragnienie, dojmujące i nie do zrealizowania, które na sobie odczuwałem.

Gertruda Stein sama do mnie przyszła, nie słyszałem wcześniej nic o niej, aż do momentu, gdy z Jolą Dawid (moja najlepsza wtedy przyjaciółka, też ze wsi) wybraliśmy się, jako dwoje chudych licealistów, do Poznania, do teatru, już nie pamiętam na co. Nocleg mieliśmy u siostry Joli, Marysi, w akademiku, wyglądało to mniej więcej tak, że Marysia przeniosła się do swojego chłopaka, a my z Jolą dostaliśmy jej pokój dwuosobowy, który dzieliła z koleżanką, podówczas nieobecną. Jola już spała, a ja za nic nie mogłem zasnąć, akademik był dla mnie miejscem niepewnym, obcym, na szczęście przy każdym łóżku była mała lampka nocna, więc włączyłem tę swoją i zacząłem penetrować księgozbiór Marysi, czy też koleżanki. Wtedy to właśnie wpadł mi w oko słynny różowy numer Literatury na Świecie (9/79) i zacząłem go czytać. Od razu pierwszym utworem, na jaki natrafiłem, było „O tym jak żona ma krowę. Opowieść miłosna”. Powiedzieć, że byłem w szoku, to mało powiedziane, w najśmielszych nawet fantazjach nie wyobrażałem sobie, że coś tak wspaniałego raczyło już powstać i zresztą było dostępne po polsku od całych czterech czy pięciu lat. Moją jedyną reakcją był najpierw absolutny zachwyt, potem niedowierzanie (czy to nie jakiś sen?), potem też rozbawienie, bo przecież jest to utwór tyleż tajemniczy, co i przystępny, niezwykle poważny, a zarazem bardzo śmieszny. Jest w nim wszystko.

Nie pamiętam już, czy ten numer dała mi Marysia, czy też sam go jakoś zdobyłem, co byłoby jednak prawie niemożliwe, gdy się mieszkało w Książenicach i chodziło do liceum w Ostrzeszowie, więc raczej to pierwsze. Szybko zresztą „zaprzyjaźniłem się z Gertrudą” za sprawą obu „Autobiografii”, bo były w bibliotece, i biografii autorstwa Miry Michałowskiej, która też ma ten „koleżeński” charakter. Oczywiście stopniowo wyszedł na jaw homoseksualny charakter Gertrudy i jej twórczości, co jeszcze bardziej mnie do niej zbliżyło, choć pożądanie pedalskie i pożądanie lesbijskie to dwie różne rzeczy, na pewno tak jest. A potem długi okres posuchy, bo nic już więcej Gertrudy na polski nie przetłumaczono (zapomniałbym, jeszcze książeczkę o Picassie, znakomitą zresztą, i nie należy jej mylić z dwoma „portretami Picassa”, które są w tym numerze Pola), trwało to kilkanaście lat. Aż wreszcie zdarzył się Bill, był to chłopak z Chicago znający pięć języków (w tym polski), którego kariera tłumacza ostatnio coś przygasła, a wtedy dopiero rozwijała się. Umieścił któryś mój wiersz w jakimś chicagowskim piśmie, więc siłą rzeczy poznaliśmy się, zwłaszcza że dostał stypendium w Krakowie i zaczął u mnie bywać. Nasz romans nie okazał się zbyt udany, jednak zrodziła się z niego idea wspólnego tłumaczenia Gertrudy i poszło to nie powiem że jak z płatka, niemniej przełożyliśmy dwa rozdziały książki „Lucyna Kościół przyjemnie”, które ukazały się następnie w Literaturze na Świecie (nr 7-8/2003).

Niedługo potem sam zostałem wysłany do Stanów, też na stypendium i może nawet trochę wskutek tego przekładu, bo desygnował mnie Piotrek Sommer. Pojechałem dość chętnie, lecz było tam okropnie, traktowano nas jak niewolników z Trzeciego Świata, na pewno nie jak gości z odległej Europy, Amerykanie uważają się za „lepszą rasę”, choć nie stanowią żadnej rasy, wszyscy są mieszańcami, Flannery O’Connor była Irlandką, a Carson McCullers Szkotką, Gertruda była Żydówką, wszak przecież wszystkie trzy były jak najbardziej Amerykankami. Ale chyba za daleko odbiegam już od tematu, a zatem, jako przyjezdni z Europy czy tam Nowej Zelandii, musieliśmy wszyscy odrabiać pańszczyznę polegającą na pisaniu i wygłaszaniu różnych tekstów, mnie przypadł tekst zatytułowany „Why I Write What I Write. A Comprehensive Explanation”. Oczywiście trudno by mi było wyczerpująco wyjaśnić, dlaczego piszę to co piszę, ale ponieważ czytałem wtedy dużo Gertrudy po angielsku (jej dzieła dostępne były w każdej księgarni, nie mówiąc już o antykwariatach i pudłach wystawianych przed bibliotekami, z książkami za przysłowiowego dolara), napisałem ten tekst „Gertrudą”, nie szczędząc zresztą cytatów z piosenek Yoko Ono, która towarzyszyła mi głosowo podczas pisania. Przytoczę go tu w całości, żeby nie zginął (raz już mi zginął, ale się właśnie znalazł na jakimś starym pendrajwie):

 

why I write what I write and why do I write it if what I write is why? what I write that’s a good question but I write why and why is what I write. why is a good word to write but why is it good? why is good a good word for why, why not? why is good not so good for what, what is it what I write? is it good? I could write without good but without why I couldn’t. why is already written, just beside of what. isn’t what really needed?, isn’t it just as good as why? it used to be even better but never instead of good. why do I write why so good? I write why I write and it’s what I write. it’s what I write, right-handed.

if I write kennel I don’t think of a kennel, I think. I write kennel first time. what a kennel is it and why is it yellow? kennel is good for what, so I wrote it. is kennel good for why as good as for what? if I write kennel I don’t think of why, I don’t think why it’s yellow, because I know. it’s yellow because of the yellow bench beside. and yellow wooden horse beside the bench. isn’t really the horse as good as the kennel? yellow horse has no wings, but it isn’t so bad, you know. kennel was first of course, but horse was yellow first.

the horse is not so bad, but it’s too complicated for this story. can you imagine one horse for two children? if you imagine horses, you don’t see them yellow. you’ve seen too many horses to see particular one. horses are too connected, they can cooperate with everything. if you think much of them, you can’t stop them running. they are conservative and old-fashioned. don’t think that I write about horses or against them; I only justify why they are not what I write about. let me turn back without them.

so if what I write is kennel, is it enough for you to see it yellow? if you see yellow kennel, you are right. it’s right yellow and it can’t be more. it can’t be more than is written. it’s a right kennel for two dogs. right kennel for two. do you see dogs in a kennel? do you see them out? imagine two dogs barking, if they bark, out of the kennel. or imagine them chasing. all the things round me are painted, some of them are still wet. where is the yellow kennel? where are you?

if it’s why what I write, where is a good question. why is where a good question if you like to know why. all the questions are better if you like to know. some questions are even better than what, if you’d like to know why. write why and you know why. write I. write I and I’ll appear, just for your pleasure, I’m sitting on the yellow bench. yellow kennel is on my right side, that’s your left. I’m between you and dogs, I don’t see them, I don’t see you as well. what I see are not mountains, it’s a plate and a spoon. not really silver, simply silver-colored spoon. is the spoon painted too? it’s real. is the kennel written? no, it’s real, too. it’s real painted kennel for two real dogs, as you remember or you see them still. even if you don’t see them, they are still behind me. some people write because, they write because of sleeping or because of dreaming, why do they write because? they write instead of speaking, unless they’re speaking when they sleep. they dream of calling things they see. why do you call your coins if they don’t recognize you? it is better to write than to call. it is better to write why and call then.

I write because I have a keyboard in my room. do I still write right-handed if I write on the keyboard? is it still white if the keyboard is black? some people write for coins, that’s their right, it’s human. it is as right and human as to write for human rights. human rights are still insufficient, coins too. my coins are still insufficient for washing machine, which doesn’t wash for lincolns nor for hamiltons, it washes only for little silver washing-tones, it isn’t silver, it is white like white skirt and white shirt and white horse and two white dogs in a yellow kennel, as white as what I write with my black letters on white, washing my why to do it clean and clear though it isn’t my last. the last will be the best, I trust.

 

Jest on, rzecz jasna, niezbyt przetłumaczalny na język polski, a za to całkiem nieźle brzmi po angielsku, tak w każdym razie stwierdziła studentka, która poprawiała nam te teksty i wszyscy się jej bali, bo była bardzo skrupulatna na gruncie poprawności, sam też się bałem, czy to w ogóle przyjmie, ale „Ooo, znasz Gertrudę Stein?”, powiedziała i był to jedyny tekst, którego w ogóle nie poprawiła. W Stanach Gertrudę wszyscy znają na wyrywki, jak my Sienkiewicza i Gombrowicza, zapewne czyta się ją już podstawówce albo nawet w przedszkolu, co zresztą ani trochę nie wpływa na charakter Amerykanów, a może właśnie wpływa, bo wszak Gertruda też była dość apodyktyczna, tyle że mieszkała we Francji i trudno, by wykazywała się tam ksenofobią. Taką to miałem przygodę z Gertrudą w mieście Iowa w stanie Iowa, na University of Iowa, gdzie wszystkie studentki biegały w dresach z napisem Iowa. Kolejną przygodę, tym razem już warszawską, opisałem wyczerpująco tu: https://malyformat.com/2019/02/gaweda-o-tlumaczeniu-gertrudy-paru-innych-kwestiach/, więc nie będę się już powtarzał.

 

Zawsze chciałem zrobić taki numer jak ten. I jakoś się udało, zrobił się jakby sam, choć oczywiście kosztował mnie sporo pracy, ale chyba nawet sama Gertruda nie miała nic przeciwko, bo inaczej stawiałaby jakieś przeszkody, a tymczasem obyło się prawie bez przeszkód. Tekstów nadeszło dużo, zarówno jej jak i o niej, jest to więc numer gruby, za co z góry przepraszam. Przekłady Gwidona Zlatkesa były już gotowe, przy czym musiał nastąpić ten szczęsny traf, iż Gwido w dniu swoich 70-ych urodzin poskarżył się na facebooku, że ma ileś przekładów, których nikt mu nie chce wydać. A ponieważ były wśród nich teksty Gertrudy Stein, natychmiast „położyłem na nich łapę”, co zaowocowało jeszcze bonusem w postaci eseiku Anne Carson. Pozostałe zamówiłem już ja sam, przekład fragmentu „Q. E.D.” chciałem powierzyć Iwonie Misiak, ta jednak wymówiła się brakiem czasu i nawałem pracy (habilitacja!), więc przekierowałem go do Marka Gajdzińskiego, który tak się rozpędził, że przetłumaczył też kilka innych tekstów, w tym sztukę, którą, mam nadzieję, wystawimy podczas promocji. A jeśli chodzi o sztuki, tłumaczenia wykładu Gertrudy o nich podjęła się Kamila Jansen (jedna z niegdysiejszych „moich Pań”, dziś specjalistka od tekstów dramatycznych), przy czym muszę zaznaczyć, iż Kamila jako jedyna postanowiła wprowadzić konwencjonalną interpunkcję, w związku z czym jej przekład brzmi trochę jak „Chopin w wykonaniu Goulda”, co nie ujmuje mu oczywiście atrakcyjności. Z kolei późnym dziełem, „Wars I Have Seen”, pisanym, jak na Gertrudę, dość tradycyjnie, zajęła się niezawodna Wioletta Perzanowska, wybierając fragment dotyczący „nastrojów tużpowojennych”, których obyśmy wszyscy mogli niebawem zaznać.

W latach 30-ych Gertruda nagrała płytę, dzięki czemu wciąż mamy okazję usłyszeć jej głos i zauważyć np., iż dla niej fraza I told him i imię Napoleon rymowały się (tutaj „Skończony portret Picassa” w wykonaniu autorki, u nas w przekładzie Gwidona: https://www.youtube.com/watch?v=FJEIAGULmPQ), napisała też dwa libretta operowe „umuzycznione” znakomicie przez Virgila Thomsona (dla nas pisze o nich Dorota Kozińska), nie na tym jednak koniec jej muzycznych koneksji, istnieje bowiem opera Heinera Goebbelsa „Landschaft mit entfernten Verwandten” inkorporująca duże fragmenty „Wojen, które widziałam”, ostatnio zaś powstał utwór Huberta Wińczyka i Jakuba Królikowskiego oparty o mój przekład opowiadania „Mężczyźni”, którego można posłuchać tutaj: https://fonorama.bandcamp.com/track/gertrude-stein-m-czy-nie. A zatem nie wahajcie się swobodnie korzystać z tego wszystkiego, mnie pozwalając odetchnąć i poczuć, że swój dług wobec Gertrudy mam już poniekąd spłacony, a nasza przyjaźń nie doznała wielkiego uszczerbku.

 

 

Adam Wiedemann