Gertruda Stein


Wojny, które widziałam

[Przybycie Amerykanów]


 

Dziś wieczorem ogłoszono że Rzym został zdobyty i teraz gdy przepowiednia świętej Otylii zaczyna się spełniać czujemy radość prawdziwą radość nie dlatego że to koniec ale dlatego że to początek końca, choć na chwilę wszyscy odrywają myśli od bombardowań we Francji od ofiar wśród cywilów, to uczucie nie tyle ból co ciężar przywodzi na myśl czasy gdy armia nie składała się wyłącznie z zawodowych żołnierzy lecz także z najemników, wówczas podział był wyraźny: żołnierze i mieszkańcy kraju wojsko i cywile, ten podział zaczął się jednak zacierać już podczas wojny secesyjnej w Ameryce kiedy armia stała się armią cywilną, generał Sherman ruszając przez Georgię mówił że wojna to piekło i że aby ją zakończyć trzeba zniszczyć spichlerze wroga, dziś w Europie jest podobnie: armie znów mają charakter cywilny składają się z całej ludności z całej męskiej populacji, czym więc właściwie różnią się cywile od żołnierzy. Nasza młoda służąca w Bilignin gdy ktoś wspomniał o bombardowaniach w Niemczech i o kobietach oraz dzieciach które giną odparła: każda Niemka to w końcu siedmiu niemieckich żołnierzy, innymi słowy lepiej zdusić w zarodku węża, nikt tutaj jednak nie myśli wprost w ten sposób, nadal postrzega się cywilów jako niewinnych i niezwiązanych z wojskiem, nie wyjaśniam im że to w istocie ten sam mechanizm który działał za czasów Shermana tylko że dziś to my jesteśmy spichlerzem: nasze fabryki amunicji nasze tory kolejowe nasze linie zaopatrzenia, niszczy się je bombami tak samo jak kiedyś niszczono je ogniem i stalą, oczywiście jednocześnie wszyscy się śmieją z Niemców którzy jak mówią pierwsi uciekają w góry i pola by ratować własną skórę, nie są odważni, mówią, te ptaszki jak ich nazywają, nasi nieproszeni goście, ci Sadusie bez gaci, nie mają odwagi jak inni mężczyźni. To zabawne i prawdziwe. Ale dziś wieczorem Rzym został zdobyty i choć wcześniej wszyscy mówili o bombach i zniszczeniach teraz o tym zapominają, Francuzi potrafią zadziwiająco łatwo wybaczyć i zapomnieć albo zapomnieć i dlatego wybaczyć. Rzym został zdobyty a święta Otylia mówi że to jeszcze nie koniec ale już początek końca.

Dzisiaj spacerowałam z jedną z kobiet z miasteczka gdy natknęłyśmy się na grupę niemieckich żołnierzy z wyjątkową uniżonością zapytali jak się mamy, oczywiście nie odpowiedziałyśmy ani słowa, później siedziałam z żoną mera przed jej domem, kiedy jeden z Niemców przechodził drogą skłonił się uprzejmie i znów zapytał: jak się panie mają, co to ma znaczyć zapytałam nigdy wcześniej tak się nie zachowywali, myślisz że dostali takie rozkazy, nie odparła, to dlatego że Rzym upadł.

Opowiedziała mi wtedy pewną historię. Jej mąż jako mer musi wypełniać polecenia Niemców którzy nieustannie czegoś żądają, a często gdy już to dostaną okazuje się że wcale tego nie chcą. Pewnego dnia zażądali czegoś konkretnego i kazali mu jechać z nimi żeby to odnaleźć, zgodził się jak zawsze uprzejmie, przyjechali po niego wojskowym samochodem, ona stała przy bramie by go pożegnać, wtedy oficer który miał mu towarzyszyć powiedział do niej: madame proszę płakać zabieramy pani męża. W jej oczach nie było lęku tylko spokojny chłodny błysk odwagi, nie będę płakać odpowiedziała, ależ powinna pani nalegał zabieramy pani męża. Nie będę płakać powtórzyła. Samochód odjechał, gdybym miała płakać powiedziała mi później, nie płakałabym przy nich, ale jednak płakałaś zapytałam, nie odparła, bo nie wierzyłam że to prawda, ale mąż nie wracał przez trzy godziny ta ostatnia godzina była najgorsza, w końcu gdy znów stanęła przy bramie zobaczyła go jak wychodzi zza rogu. Co za ulga. Nie powiedział jej co się wydarzyło uznała że nie słyszał jej rozmowy z oficerem i nigdy już do niej nie wrócili. Ale dlaczego on to zrobił zapytałam, chciał sprawdzić czy mnie złamie. Sadysta szepnęłam, chciał poczuć się panem.

To miało miejsce wczoraj a dziś dzień lądowania. Usłyszeliśmy głos Eisenhowera mówił że jest tutaj że oni są tutaj a zaledwie wczoraj jakiś mężczyzna sprzedał nam dziesięć paczek papierosów Camel, chwała na wysokości, śpiewamy Glory Hallelujah i naprawdę wszyscy mamy świetne humory, ludzie dzwonią z życzeniami z okazji moich urodzin choć to wcale nie są moje urodziny, ale wiadomo o co im chodzi. W odpowiedzi życzę im żeby chociaż włosy im się dziś dobrze układały i wszyscy mamy nadzieję że tak będzie, bo dzisiaj jest ten dzień.

Rano podczas spaceru rozmawiałam z pewną dziewczynką wyglądała na dziewięć lat choć miała czternaście, jej rodzice pochodzili z okolic Rzymu ale od dawna mieszkali we Francji i wszystkie ich dzieci urodziły się już tutaj, powiedziała że jej rodzeństwo jest bardzo wątłe, zresztą ona sama też była drobna, rozmawiałyśmy o jedzeniu, mam taką ochotę na pomarańczę powiedziała, a banan jadłaś banany zapytałam, o tak kiedyś je jadłam ale moje młodsze rodzeństwo nigdy ich nie widziało, nawet nie pamiętają smaku pomarańczy westchnęła, jeszcze przyjdzie ten czas że będą, tak nadejdzie odpowiedziałam, oczywiście trzeba mieć chleb ale człowiek potrzebuje też pomarańczy i cytryn i bananów.

To dopiero trzeci dzień od lądowania a zmiany są wręcz niewiarygodne. Wszyscy otwarcie wyśmiewają Niemców, dziewczęta wychylają się z okien i śpiewają Marsyliankę, mieszkańcy wioski promienieją radością, podobno to właśnie nasz departament Ain ma być pierwszym całkowicie wyzwolonym potem przyjdzie kolej na Sabaudię i Górną Sabaudię i rzeczywiście chłopcy z gór maquis[1] już tam są, Bourg największe miasto naszego departamentu zostało całkowicie odcięte od reszty świata: partyzanci przejęli linie kolejowe przerwali łączność telefoniczną i zajęli kilka ważnych miasteczek w okolicy, nieliczni Niemcy którzy jeszcze się tu utrzymują czują się coraz bardziej niepewnie, pięćdziesięciu z nich stacjonujących w naszej miejscowości wezwano do walki z partyzantami w górach, odpowiedzieli że nie pójdą, oficer próbował ich zdyscyplinować wygłosił przemowę i w końcu musieli ruszyć, ale ponieważ pociągi już nie kursują zarekwirowali francuskie ciężarówki i autobusy, siedziałam wtedy z żoną mera przed ich domem i patrzyłyśmy jak odjeżdżają na front, obraz tej niemieckiej armii był zupełnie inny niż ten który zapamiętałyśmy z 1940 roku, o tak zupełnie inny. Właśnie powiedziano nam że gdy Niemcy rozpoczęli szturm na chłopców z gór tamci po prostu wspięli się jeszcze wyżej, czasem nawet nie próbują walczyć, zrzucają kamienie i wołają: kuku kuku. Dla Francuzów kukułka to ktoś kto zajął cudze gniazdo. Niemcom bardzo się nie podoba że tak się ich nazywa ale cóż mogą na to poradzić. Młodzi ludzie są rozradowani, starsi wiadomo martwią się ale młodzież aż promienieje.

Dziś to merowie ponoszą pełną odpowiedzialność za swoje miasteczka, nie ma żadnej łączności nie mogą więc kontaktować się z władzami wyższego szczebla, to oni stali się ostateczną instancją i trzeba przyznać: ci francuscy merowie nawet w najmniejszych miejscowościach radzą sobie doskonale. Nasz mer dobrze się nami opiekuje, udało mu się zdobyć mąkę na chleb a to naprawdę wiele znaczy, Francuzi choć nie chcą żyć samym chlebem bez chleba żyć nie potrafią, mówią że ziemniaki tylko zapychają a godzinę później znów jest się głodnym, ale chleb daje siłę, muszą mieć chleb. I jak dotąd nasz mer potrafi nam go zapewnić. Byłoby pięknie gdyby to właśnie nasz departament został jako pierwszy całkowicie wyzwolony, może tak się stanie chłopcy z gór są tu bardzo aktywni, tak to naprawdę byłoby coś.  

A tymczasem sęp porwał jedno po drugim trzy nasze kurczęta, to nic nowego co roku myśliwi odstrzeliwali kilka sztuk by chronić drób, ale po trzech latach bez polowań niebo aż roi się od sępów.

Teraz wszystko aż kipi, głównie od plotek. Choć trafiają się też historie zabawne a co ważniejsze prawdziwe, na przykład ostatnio chłopcy z gór zeszli do Ambérieu, jeden z nich wszedł do urzędu pocztowego i włączył alarm przeciwlotniczy, cała ludność razem z Niemcami rzuciła się do ucieczki przekonana że to nalot, tymczasem chłopcy poszli prosto do parowozowni wysadzili kilka lokomotyw i zniknęli zanim Niemcy zdążyli wrócić. Najnowsza plotka głosi że Belley jest już w ich rękach tego nie wiemy na pewno ale jedno jest pewne przez naszą stację nie przejeżdża ani jeden pociąg, byłam dziś po południu w okolicach dworca i jeszcze nigdy nie widziałam tak martwej stacji, chyba tylko raz w młodości kiedy podróżowałam przez Amerykę w czasie strajku kolei Pullmana, co tu robić, to już trzeci raz gdy odcięto nam łączność telefoniczną tym razem na szczęście zostawili nam prąd i radio, a to naprawdę wiele dla nas znaczy. Nikt nie wie jak długo to jeszcze potrwa, lądowanie zdaje się nie mieć końca a gdy słyszymy w oficjalnych francuskich komunikatach że Niemcy zachowują się zupełnie spokojnie, tylko się uśmiechamy bo wiemy swoje wcale nie są spokojni, teraz najbardziej obawiamy się że niemieccy dezerterzy będą próbować ukryć się w naszych domach, dziś jeden już próbował, twierdził że szuka jakiejś Niemki, ale że mieszkamy wysoko w górach a nie w miasteczku cała sytuacja wydała się bardzo podejrzana. Basket nasz pies szczekał jak wściekły jakby był dziką bestią a nie łagodnym barankiem. I całe szczęście.  

Wszystko trwa a tak naprawdę nic się nie dzieje nie ma pociągów poczty ani telefonów, nic nie przychodzi nic nie odchodzi tylko od czasu do czasu garstka nieszczęśników błąka się po drogach, dziś natknęłam się na jednego z nich wyglądał żałośnie, nad miasteczkiem unosi się ta typowa południowa cisza która trwa przez cały dzień, Niemcy znoszą coraz więcej drewna przygotowując barykady przeciwko chłopcom z gór, wszyscy się z tego śmieją co im to da, po co im te barykady, szacuje się że w całym departamencie jest ich nie więcej niż trzy tysiące a chłopcy z gór eliminują ich powoli po trochu, może to potrwa, ale Niemcy są uwięzieni mogą poruszać się tylko na odcinku około pięćdziesięciu kilometrów, wszyscy młodzi dołączają do swoich towarzyszy nawet policjanci, nasz przyjaciel z Belley odwiedził nas wczoraj i opowiadał że panuje tam spokój, chłopcy z gór pilnują dróg ale są bardzo uprzejmi pomagają nawet wypychać samochody gdy te się zakopią, przynajmniej na razie wszyscy są życzliwi, pan mer jeździ na rowerze i zbiera jedzenie z okolicznych gospodarstw żeby wyżywić mieszkańców, jak dotąd radzi sobie doskonale, największym problemem są pilne operacje chirurgiczne trudno zdobyć transport, właściciele taksówek ciągle powtarzają że ich samochody są zepsute żeby nie musieć jeździć z Niemcami boją się je nawet naprawiać nawet dla własnych rodaków, wszyscy spodziewają się że do końca tygodnia a dziś jest przecież pierwsza niedziela od lądowania Niemcy znikną. I znikną, tak na pewno znikną. Mój Boże, jak wszyscy są szczęśliwi, Niemcy oczywiście nie, ale ludność nawet ci którzy wcześniej byli collabos[2] teraz się cieszy, dlaczego nimi byli, ze strachu przed komunizmem przed Niemcami przed wszystkim, przez jakiś czas Niemcy wydawali się niektórym Francuzom silni ale dziś nikt już nie powtarza tej irytującej frazy że wciąż są silni, bo po prostu już nie są, nie ma już collabos, Amerykanie pokazali swoją siłę ludzie mniej boją się komunizmu a Niemców w ogóle, wszyscy się cieszą wszyscy bez wyjątku, może jeszcze z odrobiną niepokoju ale już prawie całkowicie. Ktoś opowiadał mi że chłopcy z gór w Bellegarde wzięli niemieckich jeńców i kazali im zbierać stonkę ziemniaczaną, to jedyna praca rolnicza której nienawidzą wszyscy Francuzi: mężczyźni kobiety i dzieci, teraz z radością oczekują że plaga zostanie wytępiona właśnie przez niemieckich jeńców. Radość jest niemal powszechna, mówią że ziemniaki przybyły z Ameryki tak samo jak stonka, a teraz dzięki Ameryce niemieccy jeńcy zbierają ją z naszych pól, nie alianccy żołnierze nie miejscowi tylko oni. I choć to dziwne daje ludziom pewną satysfakcję.

Wszystko to wywołuje silne emocje co do tego nie ma wątpliwości, wokół nas toczy się walka a rozmowy w wiosce przypominają meldunki jugosłowiańskich partyzantów z pierwszych dni oporu, mamy jednak wielką przewagę: Niemcy są odcięci od posiłków linie kolejowe zostały zablokowane a drogi kontrolują chłopcy z gór, nawet gdyby chcieli przysłać tu nowe oddziały nie mogliby, zresztą mają teraz ważniejsze sprawy na głowie. Cały dzień niemieckie patrole krążą po miasteczku rekwirują ciężarówki często z francuskimi kierowcami wracają obładowani działami które wystają jak kolce, pewnego dnia rozstawili artylerię w całej wiosce wywołując niepokój, wyszliśmy ją obejrzeć ale tego samego dnia wszystko zniknęło alarm okazał się fałszywy, powiedziano im że w sąsiedniej wiosce są maquis ale oczywiście nikogo tam nie było. I to właśnie doprowadza ich do szaleństwa: wieczny ruch ciągłe przemieszczanie się w poszukiwaniu wroga który pojawia się tylko wtedy kiedy chce a kiedy już się pojawia to po to by wysadzić ciężarówkę i zniknąć bez śladu, w górskich rejonach to zdarza się często, wszyscy mieszkańcy są przeciwko nim pomagają partyzantom jak mogą, być otoczonym nienawiścią z każdej strony musi być przerażające. Jeden z Niemców powiedział naszemu piekarzowi który zna trochę niemiecki bo był jeńcem w poprzedniej wojnie że ludność powinna być ostrożniejsza, on sam nie brał do siebie wyzwisk dzieci które wołają za nim świnia ale inni żołnierze mogą nie być tak wyrozumiali. Bywają dni gdy w wiosce jest ich wielu innym razem zaledwie kilku wszyscy wyglądają na wyczerpanych, chłopcy z gór robią swoje zabijają i ranią, wczoraj z Aix przyjechało aż pięć niemieckich ambulansów, by zabrać rannych z ostatnich potyczek, kapitan który tu stacjonował został właśnie schwytany w Ambérieu. Maquis nie zostają w miastach trzymają się gór, schodzą tylko po to by zabarykadować drogi a potem znikają, są w nieustannym ruchu góra-dół, przecięli wszystkie linie telefoniczne i telegraficzne więc Niemcy nie mogą się ze sobą kontaktować poruszają się jedynie po drogach, niedaleko stąd ukrywający się Włoch zastrzelił dwóch niemieckich motocyklistów a potem po prostu wyszedł z rowu i odszedł, jak Niemcy mają rozpoznać kto jest kim, nie potrafią i właśnie to budzi największy strach, nikt już nie pracuje poza tymi którzy mają ogródki, kolej nie działa fabryki są zamknięte nie ma surowców ani możliwości wysyłki towarów, blokada jest skuteczna, Niemcy są systematycznie eliminowani, poza  jeżdżeniem w tę i z powrotem nie mogą zrobić nic, powinni byli się ewakuować kiedy tylko stracili łączność z Włochami, od tej chwili nie było sensu tu zostawać, ale są powolni zawsze robią wszystko trochę za późno. I całe szczęście. Oczywiście to też ludzie, ale wyglądają strasznie nawet w czasach swojej największej siły wyglądali bardziej jak cienie niż jak żywi. To nie uprzedzenie to fakt.

Aż trudno wyrazić jak bardzo jesteśmy podekscytowani. Może to właśnie nasz departament Ain jako pierwszy zostanie całkowicie wyzwolony spod niemieckiej okupacji. Co za dzień by to był.

Walki toczą się wokół nas dziś po południu gdy grabiłam siano z sąsiadką usłyszałyśmy  całkiem bliskie wystrzały armat, nikt tak naprawdę nie wie co się dzieje nawet pan mer który zwykle ma wszystkie informacje tym razem nie ma czasu na domysły, musi znaleźć cielaki do uboju żeby mieszkańcy mieli co jeść, mamy szczęście bo przynoszą nam świeże ryby z jeziora ale chleb pozostaje sprawą naprawdę poważną dla francuskiej ludności, ziemniaki choć chwilowo sycą po godzinie znów człowiek czuje głód, tymczasem chłopcy z gór albo Niemcy powycinali drzewa i zablokowali drogi prowadzące do młynów które mielą zboże, nawet jeśli pan mer zdobędzie pszenicę jak z niej zrobić chleb bez dostępu do młyna, zostaje jeszcze Sabaudia w jakiś tajemniczy sposób Sabaudia zawsze ma wszystko, ktoś właśnie przyniósł nam stamtąd kilogram świeżego pachnącego masła a pan mer liczy na to że uda mu się zdobyć również mąkę, w Sabaudii nigdy nie brakuje jedzenia jest mięso ryby drób masło ser i miód, nie wiem jak to możliwe ale tak właśnie jest a ponieważ mieszkamy po drugiej stronie Rodanu który nas od niej oddziela nie wiedzie nam się najgorzej, mimo że jesteśmy całkowicie odcięci od reszty świata. Dziś po raz pierwszy od lądowania dotarły do nas listy z Lyonu przyniósł je szwajcarski konsul reprezentujący amerykańskie interesy oficjalnie poproszono nas o wypełnienie dokumentów w których mamy zadeklarować czy chcemy zostać repatriowani. To dość zabawne dziesięć dni po lądowaniu we Francji amerykańskie władze najwyraźniej naprawdę wierzą że jeśli tylko będą chciały zdołają odesłać wszystkich obywateli do domu. Parsknęłyśmy śmiechem, to się nazywa optymizm.

Oczywiście Amerykanie nie do końca rozumiejąc co znaczy żyć w kraju okupowanym każą nam wpisywać do formularzy nasze wyznanie majątek i jego wartość, jakby ktokolwiek miał teraz na to ochotę, Niemcy wciąż tu są i mogą przechwycić każdy list jeśli tylko zechcą. I bez trudu go przeczytać. Amerykanie twierdzą że zależy im na czasie ale my wszyscy tutaj czujemy jedno: lepiej milczeć dopóki Niemcy nie odejdą. Po prostu grać na zwłokę udawać martwych tak długo jak się da. I nic poza tym.

To dziwny stan żyć tak jak my teraz, nie mamy żadnych wiadomości poza radiowymi bo gazety się już nie ukazują poczta nie działa pociągi nie kursują telefony również milczą. Nawet do Belley nie da się dotrzeć, między nami a tym miasteczkiem oddalonym o siedemnaście kilometrów ustawiono dwadzieścia trzy barykady. Jak już wspominałam żyjemy całkowicie odizolowani w obrębie naszej wioski, Niemcy wciąż krążą tam i z powrotem a w oddali słychać wybuchy artylerii, wiemy tylko jedno niektóre wioski zostały spalone. I to wszystko. Niemcy grozili wprowadzeniem godziny policyjnej od szóstej wieczorem oraz zakazem poruszania się wszelkich pojazdów nawet rowerów, pan mer próbował ich przekonać, jest zbyt gorąco by wypędzać bydło na pastwiska przed wpół do szóstej a na polach nie da się pracować wcześniej niż po czwartej, we Francji pola są zwykle oddalone od domów a teraz trwają sianokosy więc wozy muszą kursować, Niemcy zgodzili się i godzina policyjna obowiązuje dopiero od dziewiątej.

Czy życie w ogóle jest prawdziwe czy naprawdę traktujemy je poważnie, nie jestem pewna ale wiem jedno to co teraz przeżywamy nie jest prawdziwym życiem. Wojna jest dziwna i straszna a przy tym sprawia że wszystko wokół traci swoją realność. Naprawdę, wszystko wydaje się nierzeczywiste.

W średniowieczu ludzie musieli czuć się bardzo samotni i było to całkiem naturalne, zajęci zdobywaniem pożywienia niemal całkowicie odcięci od jakiejkolwiek komunikacji, teraz w czasie tej wojny jest podobnie: drzewa wycięte zablokowane drogi wszystko pozamykane, samotność, a jednak nasi przyjaciele przyjechali dziś z Belley małym wozem zaprzężonym w kucyka tylko po to by nas odwiedzić, bardzo nas to ucieszyło, przywieźli też pieniądze co było naprawdę miłym gestem bo nasz wędrowny bankier który zwykle zjawiał się raz w tygodniu nie pojawia się już od dawna, a dziś pieniądze są naprawdę niezbędne.

Wieczorem usłyszeliśmy że Amerykanie odnieśli kolejne zwycięstwo, podobno już wkrótce zdobędą Cherbourg co bardzo nas cieszy, rzecz jasna w średniowieczu nie było radia, a choć grożono nam że i nasze mogą zostać zabrane teraz chyba jest już za późno by to zrobić, a ja naprawdę lubię słuchać tych amerykańskich głosów. W okolicy panuje spokój nikt dokładnie nie wie co się wydarzyło ale jest cicho, dziś nawet przyszły listy z Lyonu.

Chleb czy ciasto, ciasto czy chleb co lepsze, ja osobiście uważam że kromka świeżego chleba z dobrym masłem jest lepsza niż najlepsze ciasto, chleb z masłem oto prawdziwa rozkosz ale jeśli zabraknie chleba a tym bardziej masła wtedy i ciasto jest dobre. Maria Antonina miała rację.

Przyjechali uchodźcy z Normandii znajomi żony pana mera, siedem dni spędzili w drodze, rowerami pieszo pociągiem jak tylko się dało, było ich siedmioro w tym troje dzieci i kobieta w zaawansowanej ciąży, w nocy kopali rowy by móc w nich spać z obawy przed bombardowaniami, opowiadają że linie kolejowe na północy są całkowicie zablokowane, niemiecki sprzęt porozrzucany wszędzie Niemcy poruszają się już tylko bocznymi drogami bo główne są bez przerwy bombardowane, to wszystko jest no właśnie niepodobne do niczego, może tylko Wells zdołał to kiedyś w pewnym sensie opisać, nikt nic nie mówi wszystko po prostu trwa, C’est long to chyba najbardziej ludzkie zawołanie jakie teraz można usłyszeć, tymczasem orły porywają nasze kurczęta nie mając strzelb nie możemy ich zestrzelić mieliśmy siedem piskląt zostały tylko dwa, biedna kura rozpaczliwie gdacze i słabnie ale cóż to zmienia skoro nie możemy nic zrobić. Z drugiej strony pszenica winorośl i ziemniaki rosną dobrze więc jeśli ktoś przetrwa będzie miał co jeść, uchodźcy z Normandii mówią że tam masło można kupić po dziesięć franków za kilogram ale nie ma kto kupować, są tylko sprzedawcy kupujących brak. I wszyscy westchnęliśmy choć nikt z nas nie chciałby się teraz znaleźć w Normandii nawet po masło.

Dziś wprowadzono godzinę policyjną od szóstej wieczorem okna wychodzące na ulicę muszą być zamknięte od 18:00 do 7:00 rano, wszyscy są tym bardzo zmartwieni latem w upale nie wypasa się zwierząt w ciągu dnia a prace polowe trwają od świtu do zmierzchu, nikt nie rozumie dlaczego godzina policyjna zaczyna się tak wcześnie przecież jasno jest aż do dziesiątej wieczorem, ludzie domyślają się że Niemcy boją się chłopców z gór albo spadochroniarzy Francuzi jednak tłumaczą to po swojemu: Niemcy robią to po prostu na złość. Te ich przepisy mówią mają tylko jeden cel uprzykrzyć ludziom życie. Ach jak dziś Francuzi mówią o aliantach. Ich jedyne zawołanie to: niech się pospieszą. Niemcy ponoć są przekonani o skuteczności nowej bomby ale żaden Francuz w to nie wierzy, jeden z niemieckich żołnierzy opowiadał o niej miejscowym a pewien Francuz odpowiedział mu wprost: głupi jesteś jeśli w to wierzysz, każdy żołnierz powinien wiedzieć lepiej, Niemiec się nie obraził, po prostu dalej wierzył a może tylko udawał. W końcu każda nadzieja jest nadzieją umierającego. Francuzi mówiąc o aliantach powtarzają wciąż to samo: niech się pospieszą, choć przyznają że jak na dwa tygodnie od lądowania zrobiono już całkiem dużo. Jedna wioska nie wie co dzieje się w drugiej, krążą tylko plotki. W Belley mówią że to my mamy dużo broni, a my słyszymy że w Belley działy się rzeczy straszne, ale to tylko pogłoski najnowsza brzmi tak: chłopcy z gór złapali pułkownika kapitana i dwie damy z którymi spacerowali i to dlatego jak się mówi wprowadzono godzinę policyjną od szóstej. Skóra Niemca wysoko stoi powiedziała nasza kucharka, po co ich trzymają. I tak się na nic nie przydadzą lepiej by nas puścili na pola żebyśmy sami pozbierali stonkę z ziemniaków. No cóż tak właśnie wygląda życie w kraju okupowanym.

Wciąż oczyszczam taras z chwastów żeby amerykańska armia kiedy w końcu przyjdzie, mogła sobie na nim wygodnie usiąść. Alicja Toklas mówi że chwasty i tak odrosną ale mam nadzieję że jednak nie, w każdym razie staram się żeby było ładnie i schludnie a że taras nie wychodzi na drogę mogę na nim pracować nawet po godzinie policyjnej czyli wtedy gdy nie wolno już pojawiać się na ulicach.

Przez te wszystkie lata nigdy nie miałam zegarka na rękę, zegarki do noszenia nigdy mnie szczególnie nie interesowały, lubię zegary i wciąż je kupuję we wszelkich możliwych formach podobnie jak pióra wieczne ale zegarki zawsze wydawały mi się nudne, lubię wiedzieć która jest godzina gdy jestem w domu, na zewnątrz zwłaszcza we Francji upływ czasu nie wydaje się aż tak istotny w mieście zegary są wszędzie widać je i słychać ich bicie, co prawda rzadko który pokazuje właściwą godzinę ale to nie szkodzi, każdy jakąś pokazuje, gdy idzie się na spotkanie raz się przyspiesza bo według jednego zegara jesteś spóźniona innym razem zwalniasz bo według innego jesteś za wcześnie, teraz jednak kiedy godzina policyjna zaczyna się o szóstej wieczorem a ja wiem że czasem mogę być wtedy jeszcze w drodze a przecież naprawdę strzelają do tych którzy są na zewnątrz po czasie, pomyślałam że lepiej będzie mieć zegarek na rękę, poszłam więc do miasteczka i zapytałam miejscową jubilerkę czy ma coś odpowiedniego, miała szwajcarski zupełnie nowy sportowy zegarek odpowiedni zarówno dla kobiet jak i dla mężczyzn, wydał mi się absolutnie uroczy wróciłam z nim do domu dumna jak nigdy. I teraz noszę go z ogromną radością dobrze chodzi wracam do domu na czas i Niemcy mnie nie zastrzelą.

Tymczasem maquis znów zaczynają działać po chwilowym zastoju wszystko ruszyło na nowo, Niemcy rekwirują samochody na gazogénie[3] i grożą że odbiorą ludziom radia, niekoniecznie po to by uniemożliwić ich słuchanie na tym chyba niespecjalnie im zależy, bardziej chodzi o to że spodziewają się iż wkrótce gdy zostaną już całkowicie odcięci a to z pewnością stanie się niedługo będą zmuszeni odbierać rozkazy właśnie drogą radiową. Wszyscy mówią jedno: coś się wydarzy. A tymczasem nasz mer działa bardzo sprawnie zdobył mięso chleb wino mąkę kukurydzianą i masło. Ludzie są zadowoleni, nawet jeśli muszą stać w kolejkach godzinami to w końcu coś dostają a to już samo w sobie daje powód do radości. Jak oni kochają kawałek chleba. Naprawdę kochają. A ja dalej wyrywam chwasty z tarasu żeby wszystko było gotowe na przyjazd armii amerykańskiej, dziś przyszedł do nas chłopak z rybami i powiedział że na własne oczy widział amerykańskiego żołnierza oczywiście nikt mu nie uwierzył no bo jakżeby inaczej ale przyjemnie było to usłyszeć.

Niemcy są teraz bardzo niepewni widać to na każdym kroku, dziś na przykład ogłosili że godzina policyjna zostaje przesunięta z szóstej na dziesiątą wieczorem, informację wywieszono w merostwie i wszyscy się ucieszyli ale potem o wpół do szóstej przysłali miejscowego policjanta z wiadomością że jednak zmienili zdanie i znów obowiązuje szósta, zaledwie pół godziny później ten sam policjant wrócił z kolejną informacją: jednak od dziesiątej i podobno tak już zostanie, a przynajmniej mamy taką nadzieję. To cały ich sposób działania: przychodzą odchodzą wahają się boją się własnego cienia, trudno w to uwierzyć ale to prawda teraz już wszyscy to wiedzą, wojna partyzancka działa im na nerwy bo jest zbyt indywidualna a indywidualność to coś czego oni nie znoszą, a raczej czego nie potrafią.

Dla mnie to naprawdę wyjątkowe przeżycie słyszeć teraz w radiu o jeziorze Trazymeńskim, kiedy byłam studentką razem z bratem spędziliśmy lato w Perugii w pensjonacie z grupą przyjaciół, pewnego dnia wybraliśmy się nad jezioro Trazymeńskie krążyły wtedy opowieści że na jego dnie spoczywa cała starożytna armia wraz ze złotymi rydwanami, pojechaliśmy tam głównie po to by popływać, młodzi mężczyźni zabrali łódkę i odpłynęli na jeden koniec wyspy pośrodku jeziora a my dziewczęta poszłyśmy na drugi tam przy zachodzącym słońcu pływałyśmy nago w jeziorze Trazymeńskim, pływałam w wielu jeziorach i oceanach ale to miało w sobie coś naprawdę wyjątkowego, a teraz to samo jezioro pojawia się codziennie w wiadomościach radiowych.

I Cherbourg, kiedy mój najstarszy brat planował przyjazd z rodziną do Paryża, a młodszy brat i ja mieszkaliśmy tam już od lat, bardzo niepokoił się podróżą nie ufał naszym zdolnościom organizacyjnym bał się że nie przyjdziemy punktualnie na dworzec i nie odbierzemy ich z pociągu w Cherbourgu, przez kilka miesięcy pisał do nas listy a każdy kończył się tym samym dopiskiem: z Cherbourga do Paryża to sześć i pół godziny, sześć i pół. Śmialiśmy się z tego, stało się to rodzinnym żartem: sześć i pół godziny z Cherbourga do Paryża. No cóż, to tyle o Cherbourgu, tak, to tyle.

Wszyscy są pełni emocji i napięcia, wokół nas słychać eksplozje ale nikt nie wie co dokładnie się dzieje, działa wysadzane mosty samoloty a może tylko burza i pioruny, każdy słyszy coś innego i każdy opowiada swoją wersję wydarzeń, Niemcy nie mając własnych ciężarówek poruszają się lokalnymi pędzą tam i z powrotem nikt nie wie dokąd ani po co. Wczoraj podczas spaceru minęłam pięciu niemieckich żołnierzy z karabinami szli pieszo a za nimi jechali kolejni na rowerach, chwilę później nadjechała ciężarówka z Grenoble pełna żołnierzy z karabinami maszynowymi wycelowanymi we wszystkie strony tuż za nią jechała miejscowa taksówka a w środku dwaj oficerowie wyraźnie wyżsi rangą niż ci których zwykle widuje się w tej okolicy dokąd zmierzali nikt nie potrafił powiedzieć, później widziano prywatny samochód jadący w stronę Aix, w środku siedział oficer który wcześniej stacjonował w naszej miejscowości i nie cieszył się sympatią mieszkańców jechał z dwoma uzbrojonymi żołnierzami sam prowadził kiedy zjechali z drogi jeden z żołnierzy przypadkiem upuścił broń padł strzał oficer zginął. Kilka godzin później odbył się jego pogrzeb z udziałem wszystkich okolicznych oficerów.

Ostatnio zauważyłam niemieckiego żołnierza w miejscowym zakładzie stolarskim zdziwiona zapytałam stolarza skąd się tam wziął odpowiedział że przyszedł sam, w Niemczech miał własny warsztat zatrudniał sześciu pracowników a teraz gdy nie ma nic do roboty po prostu chce zająć się czymś pożytecznym, akurat stolarz potrzebował rąk do pracy więc go przyjął, wojna załatwiła mnie na dobre powiedział żołnierz jeśli kiedyś wrócę do domu nie będzie tam już na mnie nic czekało. 

To wszystko jest naprawdę dziwne, do tej pory nie widzieliśmy samych maquis chłopców z gór, wczoraj poszłam na długi spacer drogą która wcześniej była zablokowana po prostu drzewa rzucone w poprzek, zerwane linie telegraficzne i telefoniczne, nie było tam żadnych walk a jednak wyglądało to jak pole bitwy, dziś trudno rozpoznać kto należy do maquis a kto nie niby noszą opaski ale kiedy wracają do domów odwiedzić rodzinę chowają je do kieszeni wszyscy tak robią, wciąż znajdą się zatwardziali reakcjoniści którzy uważają maquis za zwykłych terrorystów, martwi mnie że ludzie stają się coraz bardziej nerwowi mamy takich miłych sąsiadów coś złego może im się przytrafić a przecież naprawdę ich lubimy, cała ta sytuacja przypomina mi opisy włóczęgowskich band w „Szpiegu” Coopera, taka właśnie jest ta wojna nie nowoczesna lecz jakby historyczna nie tam gdzie toczą się regularne walki ale tu gdzie my jesteśmy wygląda niemal jak z innej epoki. Pan mer bardzo o nas dba, nie ma już kartek bo nie ma kontaktu z żadną władzą został tylko on nie ma policji a mimo to panuje spokój mamy co jeść mamy wszystko oprócz cukru. Dostaliśmy nawet cytryny i pomarańcze które miały trafić do Szwajcarii ale nie dotarły, mosty są nieustannie wysadzane a nikt nie chce ich naprawiać to zbyt niebezpieczne, ostatnio Niemcy próbowali przepuścić pancerny pociąg ale czy udało mu się przejechać nikt nie wie.  

Właśnie wysadzono linię energetyczną między nami a Chambéry, teraz wszyscy chodzą pieszo idą do Grenoble idą do Lyonu, nawet dzieci trzy- i pięcioletnie maszerują razem z dorosłymi czasem ktoś pożycza im rower czasem z niego spadają ale rzadko zwykle kurczowo trzymają się kierownicy i tak nieustannie ludzie się przemieszczają bo każdy musi gdzieś iść, a Francuzi zawsze znajdą sposób naprawdę potrafią. Śmierć Henriota[4] zastrzelonego przez milicję[5] albo przez kogoś przebranego w ich mundur wywołała ogromne poruszenie trudno to wytłumaczyć komuś z zewnątrz kto nie żył tu z nami jak bardzo ta społeczność była rozdarta jak głęboko podzielona, Henriot zrobił więcej niż ktokolwiek inny by poróżnić Francuzów był wybitnym propagandystą nie działał jak polityk raczej jak kaznodzieja miał takie wykształcenie, przemawiał z siłą człowieka prowadzącego religijny wiec i robił to z niezwykłą skutecznością trzymał w szachu klasę średnią nie mogli się od niego oderwać, a co teraz zrobi twoja matka zapytałam przyjaciółkę której matka zawsze słuchała go bez wahania, rozpacza odpowiedziała ale przez tydzień będzie zajęta słuchaniem mów pogrzebowych, a potem o Boże co potem. Wielu ludzi z klasy średniej czuje się podobnie ale ogromna większość Francuzów cieszy się z jego odejścia oddychają swobodniej, nikt inny w rządzie nie miał takiej siły, nikt. Poza Francją chyba tego nie rozumiano, nie sądzę.

A teraz Henriot nie żyje i poza garstką zagorzałych wyznawców wszyscy są szczęśliwi, wreszcie odetchnęli z ulgą, można zacząć przygotowywać się na koniec wojny a więc na ewakuację Niemców z Francji.

Jedna z naszych znajomych bardzo chce się nauczyć jak po angielsku powiedzieć do spadochroniarza który zapuka do jej drzwi a ona mu ich nie otworzy: proszę wyważyć drzwi i wejść siłą zabierzcie wszystko czego wam potrzeba wtedy Niemcy ani rząd nie będą mogli mnie za nic winić. I pyta mnie z całkowitą powagą: powiedz mi jak to mam dokładnie powiedzieć temu spadochroniarzowi przez dziurkę od klucza. Inni mieszkańcy uczą się po prostu mówić: cieszymy się że was widzimy, niektórzy robią to naprawdę pięknie z wielką troską o akcent, wszyscy są przekonani że gdzieś niedaleko zostali zrzuceni Kanadyjczycy i że czekają tylko na angielskiego generała który lada dzień ma się pojawić, dziś jest pierwszy lipca mówi się że właśnie dzisiaj ma rozpocząć się ofensywa. Tymczasem czterdziestu kilku Niemców którzy tu jeszcze zostali i którzy nie dostają już żołdu zachowuje się coraz spokojniej, pytają o pracę kręcą się po okolicy bez broni a przecież kiedyś nigdzie nie ruszali się bez karabinów i zawsze chodzili w grupach przynajmniej trzyosobowych teraz snują się samotnie nieuzbrojeni. To naprawdę zmiana ta zwycięska armia ta okupacyjna armia dziś krąży po miasteczku z nadzieją że ktoś z nimi porozmawia albo że ktoś da im coś do roboty. To naprawdę wygląda jak początek końca. Napięcie i atmosfera oczekiwania wszystkim działają na nerwy a jednak nawet najbardziej samolubna kobieta w miasteczku powiedziała dziś z entuzjazmem: jak nie będzie chleba pieniędzy niczego wtedy Niemcy odejdą tak się to skończy. Nie kursują już żadne pociągi, a przecież Culoz nasze miasteczko było kiedyś ważnym węzłem kolejowym łączyło Włochy Szwajcarię Sabaudię i Lyon, teraz nie jeździ już ani jeden pociąg ani jeden. Nic dziwnego że Niemcy są tacy potulni utknęli tutaj i nie mają wyjścia dopóki maquis się nimi nie zajmą.  

Uciekają, ostatni oddział z Artemarre właśnie się wynosi próbują sprzedać wozy które wcześniej były ciągnięte przez ich konie jedyni Niemcy jacy zostali w okolicy to ci tutaj w Culoz wciąż jest ich czterdziestu kilku i pytanie tylko: kiedy odejdą mamy nadzieję że wkrótce nie robią tu nic szczególnie złego ale ojej jaka to będzie ulga kiedy wreszcie znikną, ludzie powtarzają: nawet gdy nic nie robią są ciężarem. I rzeczywiście tak właśnie jest.

Niemcy nadal jedzą kiełbasy, jak w dowcipach, reżim Hitlera tego nie zmienił, pożyczyli maszynkę do kiełbas od starej Marii tak nazywamy pewną staruszkę i opowiadają jej o swoich troskach że już niedługo wszyscy wracają do domu, ten żołnierz który przypadkiem zastrzelił własnego dowódcę od tamtej pory zamknął się w pokoju i tylko płacze podobno próbował popełnić samobójstwo ale oficerowie postanowili go nie rozstrzeliwać, chcą go wysłać na front wschodni, śmialiśmy się wszyscy: zanim tam dotrze frontu już nie będzie.

A teraz kucharka przyszła z wieścią że maquis są w drodze mogą dotrzeć do Culoz w każdej chwili może nawet dzisiaj. Ciekawe. Dziś jest czwarty lipca i wszystko nagle nabiera tempa.

Czwarty lipca i wszyscy się szeroko uśmiechają. Czarne oddziały francuskie prowadzone przez regularnych oficerów są już zaledwie osiem kilometrów stąd. Zostali zrzuceni w naszym regionie a Niemcy śmiertelnie przerażeni pakują manatki i uciekają. Wszyscy stoją wokół i się śmieją. I naprawdę mają powód. To szczęśliwy dzień.

Dziś poszłam na długi spacer wszędzie grupki ludzi opowiadających sobie coraz to nowe historie jedni widzieli Kanadyjczyków inni Anglików ktoś słyszał w radiu że departament Ain zostanie całkowicie oczyszczony z Niemców do czternastego lipca jeszcze inni przysięgali że widzieli czarne oddziały gdzieś w tle jak echo dudniła artyleria ktoś powiedział że słyszał niemieckiego żołnierza mówiącego: jedyne co może skrócić tę wojnę to zabić naszych dowódców, a kiedy się pomyśli że w ciągu ostatnich trzech tygodni dwudziestu czterech niemieckich generałów zostało zabitych albo uwięzionych może naprawdę właśnie to robią.

Jedno jest teraz pewne mówienie o maquis o chłopcach z gór stało się niemile widziane dziś mówi się z szacunkiem armia francuska, w ciągu dwóch dni słowo maquis niemal całkowicie zniknęło z języka teraz z dumą powtarza się armia francuska. To dziwne, nowy prefekt opowiadał jak sam został przez maquis skazany na śmierć a żona mera skwitowała to z lekkim uśmiechem: tak pewnie napisze pan o tym we wspomnieniach, a potem zamyślona dodała: skazani na śmierć my wszyscy jesteśmy skazani na śmierć.

Dobrze jest znów mieć armię czy to nową pod starą nazwą czy starą w nowym wydaniu. To naprawdę przyjemne uczucie.

Wczoraj byliśmy w Belley wszyscy tam byli bardzo poruszeni i zaniepokojeni poprzedniego wieczoru maquis weszli do miasta i zabrali zastępcę prefekta komendanta policji tysiąc kilo cukru z jednej z cukierni i mnóstwo innych towarów, pojechaliśmy tam sześcioro taksówką z naszym merem trudno było opanować emocje potem wróciliśmy a tego samego wieczoru maquis zbliżyli się jeszcze bardziej, Niemcy wyciągnęli działa by ich ostrzeliwać i przez cały dzień bombardowali wzgórze mieszkańcy stali wokół i rozmawiali, jeśli maquis przyjdą to przyniosą jedzenie jeśli im się nie uda Niemcy spalą domy i wezmą zakładników, ach czy ludzie chcą maquis czy się ich boją wszystko to niezwykle poruszające, w Culoz stacjonuje teraz stu sześćdziesięciu niemieckich żołnierzy i nie opuszczają miasteczka wszyscy mieliśmy nadzieję że odejdą byłoby to wszystkim na rękę oni też pewnie chcieliby wyjechać ale Hitler lubi gdy żołnierze zostają do końca aż zostaną zabici, przypuszczam więc że nawet ci nieliczni zostaną, teraz gdy kolej już nie działa nie ma sensu tu tkwić a jednak rozkazy są rozkazami mają zostać. Nieważne ilu ich jest zginą wszyscy. Bo taki jest rozkaz zostać do końca nawet jeśli oznacza to śmierć.   

W czasie tej wojny widziałam już naprawdę wiele ale jeszcze nigdy nie zetknęłam się z pociągiem pancernym dziś przechodząc obok torów zobaczyłam właśnie taki pociąg lokomotywę z metalowym czepkiem i wagony obłożone workami z piaskiem pełne niemieckich żołnierzy, zdziwiło mnie to bo tor był całkowicie zniszczony można nim było dojechać chyba tylko do Chambéry, wróciłam do domu żeby o tym opowiedzieć była już prawie dziewiąta wieczorem letnia noc nagle Basket zaczął szczekać spojrzałam przez okno i zobaczyłam niemieckiego oficera z żołnierzem powiedzieli po francusku że chcą przenocować zapytałam czy mają zgodę mera bo zawsze powinni ją mieć oficer jak przystało na typowego Niemca odparł że musi najpierw obejrzeć dom, zgodziłam się i kazałam im iść na tył gdzie ktoś miał ich wpuścić, wezwałam służbę żeby się nimi zajęła pomyślałam że z takim Niemcem lepiej nie zdradzać naszych amerykańskich akcentów i wtedy się zaczęło, Niemiec zażądał dwóch pokoi dla oficerów i materacy dla sześciu osób nie znosząc najmniejszego sprzeciwu, służba odpowiedziała grzecznie: tak jest proszę pana, gdy tylko oficer odszedł żołnierze stali się całkiem przyjaźni nosili materace mieli trzy psy które wprowadzili do domu my zamknęłyśmy się na piętrze zabrałyśmy Basketa i poszłyśmy spać, w końcu piętnastu ludzi spało na sześciu materacach z dwoma psami trzeci pies nie chciał wejść do środka rano kiedy już wyszli okazało się że zginął mój parasol używał go jakiś nieszczęsny Włoch którego trzymali całą noc przy koniach w deszczu zabrali też nowe kapcie jednej ze służących wyłamali zamek i ukradli wszystkie nasze brzoskwinie wzięli je ze sobą nikt nie wie po co może tylko po to żeby zrobić nam na złość zniknęły też oba klucze do drzwi frontowych i tylnych, potem odeszli ale trzeci pies nie chciał z nimi pójść i został z nami, w wiosce było ich sześciuset podobno mieli walczyć z maquis. Byli bardzo młodzi mieli po szesnaście siedemnaście lat, kiedy byli sami z naszą służbą opowiadali o trudach życia i o tym jak nieszczęśliwy jest kraj w którym są maquis, jeden z nich powiedział: teraz gdy Rosjanie wchodzą do naszego kraju będziemy musieli wrócić do Berlina żeby go bronić a was Francuzów zostawimy żebyście bronili się sami najlepiej jak potraficie. Służba tylko słuchała a gdy do pokoju wchodził inny Niemiec ten który przed chwilą płakał natychmiast przybierał tę samą brutalną minę jak wszyscy pozostali, to parszywi mordercy powiedziała służba. Całe popołudnie słychać było strzały podobno maquis wysadzili drogę którą przejeżdżali Niemcy i ich złapali to był ostatni raz kiedy ich widzieliśmy i to zaledwie wczoraj. Mimo wszystko jak mówi mer to już nie są ci sami Niemcy co kiedyś, grozili rozstrzelaniem mera sąsiedniej wioski za to że nie poinformował ich o obecności maquis, ale jak miałem to zrobić mówił biedny mer skoro mnie zamknęli, nasz mer dodał że cztery miesiące temu Niemcy by go nie posłuchali ale teraz posłuchali i wypuścili. Dzisiaj wieczorem krąży pogłoska że wszyscy Niemcy wycofują się z kraju, niech idą precz te złowieszcze zjawy mówią ludzie z wiosek. Na razie nikt z nas nie widział maquis ani Kanadyjczyków którzy ponoć z nimi są, ale wszyscy mówią że ich zobaczymy. Ludzie są zaniepokojeni i nieco zdezorientowani z wyjątkiem jednej rzeczy: pewności że Niemcy odejdą, dokąd pójdą nikogo to już nie interesuje. 

A teraz coś smutnego, spróbuję opisać co naprawdę czuje ten niewielki lecz bardzo realny odsetek francuskiego społeczeństwa, właśnie pokłóciłam się z naszymi najbliższymi sąsiadami i próbuję to wszystko zrozumieć.

Nie wspomniałam wcześniej że Niemcy przyjechali tu ciężarówkami wielkimi ciągniętymi przez konie, bo brakowało im benzyny. Tak rozpoczęła się ta ostatnia faza wojny która dla wielu wciąż pozostaje niejasna bez wyraźnego podziału na strony.

Przypomina mi się książka o wojnie secesyjnej napisana przez Winstona Churchilla zatytułowana „Kryzys”[6] opowiadała o Saint Louis i przyjaźni między Południowcem a człowiekiem z Północy, kiedy zbliżała się wojna domowa zastanawiali się czy nadal mogą się spotykać i unikać drażliwych tematów oczywiście nie potrafili. Francuzi dziś są dokładnie tacy sami głęboko podzieleni i niezdolni do milczenia o wojnie. Podczas ostatniej wojny zdarzyła się historia która kiedyś wydawała mi się zabawna. Nasza przyjaciółka Louise Hayden która przeżyła tamtą wojnę w samym centrum wydarzeń po powrocie do Seattle usłyszała od jednej ze znajomych: moja droga Louise ty nic nie wiesz o prawdziwych trudnościach wojny tam byłaś owszem w samym środku ale to my tutaj przeżywaliśmy prawdziwy niepokój nie uczestniczyliśmy w walce mogliśmy tylko cierpieć przez nią. Wtedy śmialiśmy się z tego komentarza ale dziś przebywając tutaj z narodem tak głęboko zranionym rozumiem punkt widzenia kobiety z Seattle, bo właśnie tak wygląda codzienność wielu Francuzów pełna napięcia rozpaczy milczącej wrogości i zagubienia. I nie chodzi już tylko o Niemców czy Amerykanów o front czy propagandę chodzi o to że prawdziwa wojna toczy się również między ludźmi którzy do tej pory siedzieli razem przy stole. I to boli najbardziej.

Francuzi którzy nie walczyli mieli mnóstwo czasu na zamartwianie się rozmowy i słuchanie propagandy, w efekcie nie wiedzą już w co wierzyć ale doskonale wiedzą czemu nie wierzyć, niedawno spotkałam doktora Lenormanta i nie mogłam się nie uśmiechnąć przewyższał większość Francuzów sceptycyzmem był antyrosyjski, antyamerykański, antyniemiecki, antydegaullowski, antyvichyjski, antypetainowski, antymaquis przeciwny prześladowaniom kolaboracji bombardowaniom milicji monarchii komunizmowi słowem przeciwny wszystkiemu. I to właśnie niestety doskonale oddaje nastroje klasy średniej większość ludzi z tej warstwy społecznej to antykomuniści czyli siłą rzeczy są antyrosyjscy, a skoro Rosja jest sojusznikiem Anglii i Ameryki to stają się także antyangloamerykańscy, nienawidzą Niemców ale podziwiają ich dyscyplinę a przecież Francuzi nie znoszą dyscypliny mimo to podziwiają każdego kto ją posiada a Niemcy bez wątpienia ją mają, tkwi w nich jednak przekonanie że choć Niemcy są potężni i zdyscyplinowani to można się ich w końcu pozbyć ale czy da się pozbyć Rosjan czy da się pozbyć Anglików i Amerykanów ich sojuszników. W małych miasteczkach takich jak nasze wzajemna nienawiść jest znacznie silniejsza niż w dużych miastach gdzie ludzie nie widują się codziennie, tutaj wszyscy się znają i wszyscy kogoś nienawidzą, antyniemieccy mówią do proniemieckich: oby twój syn mąż albo brat zginęli w tych Niemczech które tak bardzo kochasz, na co proniemieccy odpowiadają: nienawidzę Niemców ale ciebie jeszcze bardziej, potem zaczynają nienawidzić maquis bo po ich pojawieniu się przychodzą Niemcy którzy strzelają palą i niszczą, ale nienawiść nie zatrzymuje się na tym wszyscy donoszą na wszystkich a potem maquis wracają zabierają mienie a czasem także mężczyzn związanych z milicją ludzie ekscytują się tym stają się fanatyczni, teraz gdy Henriot nie żyje a alianci wyraźnie zwyciężają wielu zaczyna zmieniać zdanie są tacy którzy milczą i tacy którzy szykują amerykańskie angielskie i francuskie flagi na nadchodzący 14 lipca dzień zwycięstwa, rolnicy przygotowują się do wstąpienia do armii francuskiej, a wkrótce wszyscy będą tak zajęci jedzeniem piciem i politycznymi debatami że na nowo staną się Francuzami. A jednak zdarzały się też chwile prawdziwej nadziei zdecydowanie zdarzały się.

Dziś jest 14 lipca, w Belley ułożono piękny znak V symbol zwycięstwa z kwiatów a obok powiewały flagi amerykańska angielska i francuska, flagi wisiały przez cały dzień, podobnie jak w Cezerieu, u nas niestety nic nie można było zorganizować wciąż mamy w miasteczku ponad stu niemieckich żołnierzy mimo to chodziliśmy od domu do domu szepcząc sobie nawzajem: to już blisko naprawdę bardzo blisko. I co najważniejsze naprawdę w to wierzymy.

Dziś jednak przeżyliśmy wstrząs, ogłoszono że Japończycy rozstrzelali amerykańskich lotników jeńców wojennych, codziennie docierają do nas wieści o niezliczonych okrucieństwach trudno więc zrozumieć dlaczego akurat ta wiadomość poruszyła nas tak głęboko a jednak poruszyła to przecież rodacy a taka zbrodnia wydaje się niewiarygodna. Świat jest dziś dziwnie mały i bardzo podzielony. Wieczorem spodziewaliśmy się wizyty Niemców w domu ale nie przyszli krążyli tylko po okolicy jak w mrowisku do którego wrzucono obcy przedmiot biegali jak szaleni. Jedyną ludzką cechą jaką u nich jeszcze dostrzegam jest to że lubią jeść wieprzowinę, to chyba jedyne co czyni ich choć trochę ludzkimi.

Wczoraj siedziałam w ogrodzie z żoną mera obserwowałyśmy główną drogę która ze wszystkich stron prowadzi do Culoz. Przejeżdżały nią motocykle z niemieckimi żołnierzami aż nagle zapadła cisza a potem zaczęły nadchodzić setki żołnierzy, dzień był straszliwie gorący w górach upał jest jeszcze bardziej dotkliwy niż na nizinach, ci żołnierze to były dzieci niektórzy wyglądali na szesnaście lat a wielu sądząc po twarzach nie miało nawet czternastu, patrzyłam na nich i przypomniało mi się ostatnie okrążenie maratonu w Chicago od tamtego czasu nie widziałam nic podobnego. Nasza przyjaciółka Elena Genin Meksykanka mieszkająca niedaleko Belley powiedziała że widziała tych samych chłopców wchodzących do miasta i zwróciła się do córki Joan: to nie jest armia niemiecka to armia meksykańska z mojego dzieciństwa, wtedy nie do końca rozumiałam co miała na myśli ale teraz rozumiem: te dziecięce twarze zmęczone ciała stopy i ramiona jak u starców, od czasu do czasu mijał nas muł ciągnący działo cięższe niż którykolwiek z tych chłopców mógłby unieść, dalej jechały wozy wiejskie kryte jak te które kiedyś przemierzały prerie tylko mniejsze później dowiedzieliśmy się że w środku leżeli chorzy i ranni ciągnięci przez muły, to było niewiarygodne około stu żołnierzy jechało na damskich rowerach które najwyraźniej zabrali po drodze widok był surrealistyczny zmechanizowana armia niemiecka z 1940 roku zamieniła się w coś co przypominało dawną armię meksykańską, bardziej z ilustracji do wojny secesyjnej niż ze współczesności. Pani Ray żona mera przypuszczała że wybierają takich młodych bo dzieci mogą palić domy i niszczyć je bez rozumienia co czynią, podczas gdy nawet najgorsi dorośli mają jakieś granice. To był smutny widok wysłani w góry by walczyć z maquis chłopcami z gór którzy oczywiście uciekli zabijając i raniąc kilku z nich ci młodzi żołnierze mścili się potem na bezbronnych cywilach strzelali do nich palili domy wypędzali bydło, widziałam jak prowadzili na sznurku krowy i nie mogłam uwierzyć że to naprawdę dzieje się w lipcu 1944 roku, kiedy wróciłam do domu prowadząc psa na smyczy zastałam około stu Niemców w ogrodzie i w domu wszędzie, biedny Basket był tak przerażony że nie mógł nawet szczekać wzięłam go do sypialni siedział tam drżał i nie mógł uwierzyć że to wszystko się dzieje. Rano odeszli lecz od tamtej pory Basket prawie w ogóle nie szczeka dziś usłyszałam że gdzieś w wiosce zastrzelono dużego czarnego psa tylko dlatego że szczekał, jego właściciel bardzo go kochał, może Basket już nigdy się nie odezwie ale próbuję go przekonać pies nie powinien milczeć.

Oddziały niemieckie niemal całkowicie opuściły ten region pociągi zostały zatrzymane przez Francuzów a drogi skutecznie zablokowane, Niemcy próbują przemykać się przez wąwozy jednak w naszej okolicy wciąż stacjonuje około sześćdziesięciu żołnierzy głównie w Culoz, kolej do Chambéry działała jeszcze do wczoraj ale dziś została odcięta, Niemcy zabili swoje ostatnie trzy świnie i krowę a wszyscy są przekonani że to znak ich rychłego końca stają się coraz bardziej uprzejmi pewna kobieta opowiadała że przyszedł do niej niemiecki żołnierz by kupić kurę odpowiedziała że nie może sprzedać bo nie ma męża w domu on na to: wie pani niemieccy żołnierze kochają Francuzów, oczywiście odparła, a on dodał: a wszyscy Francuzi lubią niemieckich żołnierzy, o tak z pewnością powtórzyła po czym odszedł, Niemcy doskonale wiedzą że są w pułapce że nie mają dokąd uciec dlatego gdy nie mogą już niczego zażądać próbują się przypodobać, jednak francuska ludność jest tym zniesmaczona Francuzi przyjęli swoją klęskę z godnością i szanowali Niemców jako silnych przeciwników teraz widząc ich upokorzonych i przegranych czują jedynie odrazę. Podczas poprzedniej wojny Niemcy opuścili Francję zanim zostali całkowicie pokonani dlatego Francuzi nigdy nie widzieli ich w takim stanie biednych brudnych i poniżonych, ci nieliczni którzy kiedyś ich podziwiali dziś milczą, Francuzi nie darzą sympatią przegranych i upokorzonych po prostu ich nie lubią.

Jeśli chodzi o jedzenie radzimy sobie całkiem dobrze, do wielkich miast żywność co prawda nie dociera ale ponieważ Niemców już tu nie ma nikt jej nie zabiera wszystko co jest zostaje na miejscu dzięki temu mamy pod dostatkiem niemal wszystkiego z wyjątkiem owoców, kilka razy wysyłano ciężarówki do Lyonu żeby je przywieźć ale ostatni transport został przechwycony przez chłopaków z maquis a wcześniejsze zarekwirowali Niemcy w efekcie owoców po prostu nie ma za to nie brakuje masła sera mięsa ryb warzyw ani ziemniaków chleba również mamy już pod dostatkiem więc nie można powiedzieć że cierpimy głód cukru co prawda jest niewiele ale za to mamy dużo miodu.

Przedwczoraj dowiedzieliśmy się że Niemcy stacjonujący w naszej okolicy zamierzają się wycofać, wkrótce potem usłyszeliśmy że zabili swoje ostatnie trzy świnie krowę i kozy i rzeczywiście okazało się to prawdą, widziałam ich potem na drodze jechali samochodami z karabinami maszynowymi ustawionymi w stronę szosy, na wsiach mali chłopcy bawią się w strzelanie robią sobie z drewna karabiny bardzo realistyczne niektóre przypominają tommy guns z amerykańskich filmów gangsterskich wygląda na to że takich zabawek jest całkiem sporo, dziś odeszło około stu niemieckich żołnierzy którzy dotąd przebywali w naszej wiosce zostawili jedynie kilku kolejarzy i dyżurnych stacji, przed wyjazdem poszli pożegnać się z panem merem i jego żoną, ona opowiadała mi dziś że kapitan i tłumacz wygłosili kilka uprzejmych słów mówili że mają nadzieję wrócić do Culoz kilka miesięcy po zakończeniu wojny już jako turyści, to niezwykłe ci ludzie naprawdę wierzą że mimo klęski będą mogli po prostu wrócić tu na wakacje, tłumacz dodał jeszcze że spodziewa się końca wojny do pierwszego września według niego wystarczy zabić tylko dwóch ludzi, nie powiedział o kogo chodzi może miał na myśli Hitlera i Mussoliniego a może Churchilla i Roosevelta nie zapytaliśmy, na wsi panował niepokój choć żołnierze mówili że odchodzą ostrzegali że na ich miejsce mogą przyjść inni znacznie gorsi brutalni i okrutni, ci którzy tu byli zachowywali się spokojnie jak na warunki okupacji byli względnie łagodni ale nasza wieś położona tuż przy terenach kontrolowanych przez maquis i tak żyła w napięciu i strachu wszyscy czuli się zagrożeni i trudno się temu dziwić, nowi okupanci jeszcze się nie pojawili choć krążyły pogłoski że ostatnia grupa Niemców została zabita w drodze zanim zdążyła się wycofać, trudno powiedzieć ile w tym prawdy. Kiedy poszłam drogą którą wcześniej przechodzili żołnierze znalazłam kilka porzuconych rzeczy, papierowe opakowania po niemieckich papierosach francuskie świece i coś zupełnie niespodziewanego półfuntowy kawałek amerykańskiego sera typu farmerskiego marki Swift’s dystrybuowany przez firmę Bright and Company z Chicago Illinois. Na opakowaniu widniał napis: kupuj regularnie obligacje i znaczki wojenne a także informacja że ser jest naturalnym źródłem witamin i ryboflawiny. Ryboflawina co to właściwie jest. Nie wiemy może to coś nowego co Amerykanie właśnie odkryli wiedząc już czego naprawdę potrzebują ludzie, skąd niemiecka armia zdobyła ten ser i dlaczego zostawiła go akurat w naszym ogrodzie nie wiadomo, podejrzewam że pochodził z zapasów Czerwonego Krzyża, bo skąd miałby się tam wziąć.

Zbliża się koniec lipca a sytuacja pozostaje skrajnie zagmatwana i chaotyczna w Culoz Niemców prawie już nie ma zostało ich tylko kilku na stacji kolejowej mówi się jednak że po drugiej stronie rzeki stacjonuje około tysiąca żołnierzy, czy to prawda nie wiadomo wszyscy to powtarzają co samo w sobie jest osobliwe choć niekoniecznie zaskakujące, tymczasem w okolicy bardzo aktywnie działają oddziały maquis konfiskują samochody rowery i ciężarówki między nimi a Niemcami panuje wzajemny głęboki strach, w Belley sytuacja również jest napięta Niemcy już się wycofali ale obecni są tam zarówno prawdziwi jak i fałszywi maquis i wszyscy ich się boją co wydaje się całkiem uzasadnione, najgorsze jest to że gdy maquis pojawiają się w wioskach często dochodzi do starć z Niemcami potem partyzanci wracają w góry a Niemcy w odwecie palą domy i zabijają mieszkańców ludność cywilna boi się więc zarówno jednych jak i drugich, strach jest powszechny i bardzo realny, ludzie przestali już lękać się bombardowań skoro pociągi nie kursują nie ma przecież czego bombardować ale niepewność i groza codzienności wciąż wszystkich paraliżują. Mer próbuje zdobyć mąkę na chleb lecz ciężarówki które miały ją przywieźć nie docierają co zresztą biorąc pod uwagę warunki jest zrozumiałe, tymczasem na wsi każdy kto tylko może próbuje mąkę sprzedać sytuacja staje się coraz bardziej chaotyczna.  

Właśnie dowiedziałyśmy się od bankiera że Niemcy mają natychmiast opuścić departament Ain oraz oba departamenty Sabaudii, zwykle jest dobrze poinformowany więc może i tym razem ma rację, przy zerwanych połączeniach z Włochami Lyonem północą i Grenoble nie ma sensu by Niemcy trzymali tu dużą liczbę żołnierzy potrzebują ich gdzie indziej, to daje francuskiej armii wewnętrznej szansę na lepszą organizację. Powtarzamy sobie tylko jedno: trzeba być cierpliwym.

Nasze dwie kury znoszą po dwa jajka dziennie, co sprawia wszystkim ogromną radość zwłaszcza dwóm małym kurczakom, a kogut rośnie w oczach kucharka waży go codziennie i mówi że zostanie przeznaczony na obiad dla pierwszego amerykańskiego generała który tu przyjedzie. Dziś wybrałam się na długi spacer w jednej z okolicznych wiosek kobieta zaprosiła mnie do domu bo chciała o coś zapytać. Pokazała mi paczkę tabletek mleka słodowego które jej mąż właśnie znalazł na polu i zapytała co to może być, wytłumaczyłam że to tabletki z mlekiem słodowym dobre dla dzieci, zapytałam czy mają dzieci odpowiedziała że dwoje, doradziłam by najpierw spróbowała sama bo pomyślałam że to może być coś szkodliwego może coś co Niemcy rozsyłają by zniechęcić ludzi do darów z Ameryki, wie pani teraz dzieje się tyle złych rzeczy powiedziała ale zapewniła że spróbuje. To było dziwne przez kilka godzin szłam drogami na których zwykle roiło się od Niemców a tym razem nie spotkałam ani jednego są teraz po drugiej stronie rzeki, około dziesiątej wieczorem ja i mój pies Basket podskoczyliśmy ze strachu słysząc dwa głośne wybuchy pewnie wysadzano kolejne mosty.

Zaskakujące jest również to że Niemcy przestali płacić. Dawniej zatrudniali mężczyzn z miasteczka do pilnowania wagonów kolejowych nawet tych pustych i regularnie im za to płacili: za noclegi za szkody za wszystko, od kilku miesięcy już tego nie robią. Może chcą zatrzymać jak najwięcej francuskich pieniędzy dla swojego rządu, a może to francuski rząd przestał im płacić albo po prostu wiedzą już że nie będą długo panować nad Francją więc przestali się przejmować po co płacić komukolwiek skoro niedługo odejdą.

Coś się zmieniło wczoraj wieczorem wyraźnie to odczułyśmy, okiennice były otwarte tak długo jak tylko chciałyśmy później wyszłam z Basketem i przez cały dzień go przywoływałam ale po dziesiątej wieczorem nie mogłam już chodzić po ogrodzie i głośno go wołać nie chciałam przecież zwracać na siebie uwagi, około północy usłyszałam jak jakiś mężczyzna idzie ulicą i gwiżdże, jakie to było uczucie usłyszeć spokojny beztroski gwizd w nocy na ulicy którą jeszcze niedawno patrolowali Niemcy. To było jak zdjęcie ciężaru z serca choć oczywiście nie zniknął on całkowicie Niemcy wciąż są po drugiej stronie rzeki i teoretycznie mogą wrócić, jednak po wszystkich ostatnich zwycięstwach Aliantów wydaje się to coraz mniej prawdopodobne, około jedenastej w nocy znów rozległ się głośny wybuch a dziś po południu słychać było armatnie salwy po drugiej stronie rzeki gdzie nadal stacjonuje kilkuset niemieckich żołnierzy.

Dziś bankier z Belley który przyjeżdża do nas raz w tygodniu załatwiać sprawy podarował mi kopię zdjęcia pomnika poległych z lat 1914–1918 flagi amerykańska i angielska którymi został udekorowany wykonały własnoręcznie młode dziewczęta z miasteczka, 14 lipca 1944 pomnik ozdobiono nimi a ludzie pielgrzymowali tam przez cały dzień, mimo obecności Niemców i policji flagi pozostały na miejscu przynajmniej do południa.

Wszyscy są teraz bardzo poruszeni tym co dzieje się między Niemcami a maquis, partyzantami albo jak mówią niektórzy fałszywymi partyzantami. Panuje pewien chaos i bezprawie zdarzają się bandy które podszywają się pod maquis rabując i kradnąc, regularni partyzanci czyli tzw. siły wewnętrzne zaczynają przejmować kontrolę i próbują pilnować porządku choć i oni konfiskują to czego potrzebują: samochody rowery motocykle opony, krążą przesadzone często niepotwierdzone opowieści ale jedno jest pewne: każdy kto miał do czynienia z milicją jest teraz źle traktowany, a dziewczęta które zadawały się z Niemcami spotyka jeszcze gorszy los, na ile to wszystko prawda nie zawsze wiadomo ale strach i zemsta mają własne reguły, uciekający niemieccy żołnierze odcięci od dyscypliny swojej armii przychodzą po chleb i prowiant powołując się na rzekome prawo do zaopatrzenia, jak mówi mer kiedy ktoś celuje do ciebie z tommy guna naturalne jest że dajesz mu to czego żąda, tymczasem codziennie nadlatują samoloty nie po to by bombardować lecz by zrzucać zaopatrzenie dla sił wewnętrznych, wszyscy oczekujemy teraz większej bitwy w naszym regionie mówi się że jej celem będzie zdobycie lotniska w Ambérieu. Z Paryża napływają ludzie przyjeżdżają na rowerach a jeśli nie mają roweru idą pieszo, mówią że morale w stolicy jest wysokie choć jedzenia brakuje, ale Francuzi muszą się przemieszczać nie potrafią stać w miejscu drogi są pełne wciąż ktoś idzie ktoś jedzie. Ruch nie ustaje.  

Dziś po południu podczas spaceru rozmawiałam ze starszym mężczyzną twierdził że niebo było pełne amerykańskich samolotów które zrzucały sprzęt dla partyzantów, zalecano nam byśmy pozostali w domach ale nie wszyscy się do tego zastosowali wielu z nas z lornetkami w dłoniach wypatrywało na niebie amerykańskich białych gwiazd i niebieskich pasków znaków nadziei, staliśmy tak on oparty o stare grabie ja o moją laskę, mówił: liczymy na Amerykę że wyciągnie nas z tych kłopotów zawsze byliśmy przyjaciółmi  pomagaliśmy im kiedy nas potrzebowali a oni pomagali nam kiedy to my byliśmy w potrzebie, Anglicy są w porządku ale to Ameryka ma siłę i serce by się o nas zatroszczyć o nas i o nasze kolonie, oczywiście będą chcieli mieć bazy morskie i z radością im je damy. Zamilkł na chwilę po czym dodał z niepokojem: jedyne co nas martwi to nasze miasta które zostały zbombardowane, czy Amerykanie pomogą nam je odbudować, Chambéry kiedyś piękne miasto pełne życia, ludzie tam są gorącymi republikanami i patriotami zawsze ich podziwialiśmy Sabaudczycy tacy właśnie są a Chambéry było ich stolicą, teraz duża część miasta legła w gruzach, powinni byli uderzyć w dworzec a nie w miasto, wiem odpowiedziałam ale wojna to także ciąg nieszczęśliwych wypadków, tak odparł ze smutkiem  ale Amerykanie powinni odbudować Chambéry gdyby to zrobili za rok czy dwa znów byłoby piękne a gdyby pan Roosevelt jeszcze żył z pewnością przyjechałby to zobaczyć i to byłoby coś wspaniałego. Może tak będzie powiedziałam, po chwili każde z nas ruszyło w swoją stronę.

3 sierpnia 1944, dziś byliśmy w Belley z niecierpliwością wypatrywałam partyzantów ale wciąż mamy u siebie Niemców więc do tej pory nie spotkaliśmy żadnych maquis. Belley które jeszcze niedawno było siedzibą partyzantów teraz wydawało się puste wszyscy wyjechali walczyć z daleka zauważyłam tylko jednego partyzanta: ubrany był w elegancki mundur khaki z czerwoną szarfą przewieszoną przez ramię, wracaliśmy zadowoleni że udało nam się choć jego zobaczyć, w Belley pytano nas z niedowierzaniem czy naprawdę wciąż mamy u siebie Niemców, niestety tak zostało nam jeszcze czterdziestu niemieckich robotników kolejowych którzy pilnują dworca, w całym regionie tylko my w Culoz nadal mamy Niemców to sprawia że czujemy się winni podkreślaliśmy jednak że to tylko robotnicy nie żołnierze i niczego nie pilnują z prawdziwym zaangażowaniem. Mimo to jest to dla nas hańba. Sytuacja zmienia się bardzo szybko, jeszcze trzy miesiące temu Belley było garnizonem tysięcy niemieckich żołnierzy a dziś nie ma tam już ani jednego, mieszkańcy Belley zachowują się teraz tak jakby Niemcy nigdy tam nie stacjonowali jakby od zawsze byli tam tylko maquis, a tymczasem my wciąż ich mamy.

Niemcy zachowują się dziwnie, teraz gdy Amerykanie ścigają ich przez Bretanię a obrona powietrzna właściwie nie istnieje wciąż latają samolotami nad tym zapomnianym zakątkiem i bombardują małe wioski starają się powstrzymać partyzantów przed odbiorem zaopatrzenia ze zrzutów spadochronowych oczywiście nie trafiają ani w zaopatrzenie ani w partyzantów jedynie w biedne niewinne wioski które nie mają z tym nic wspólnego, zastanawiam się dlaczego nie używają tych samolotów tam gdzie są naprawdę potrzebne. Przypuszczam że rozkazy wydano wcześniej a teraz gdy komunikacja została przerwana nie docierają do nich nowe polecenia. Nasi Niemcy odchodzą powoli po kilku naraz w całym regionie zostało ich teraz mniej niż stu, samoloty wciąż przelatują nad nami a w oddali codziennie słychać odgłosy dział i eksplozji to znak że linie komunikacyjne są systematycznie wysadzane. Już wkrótce naprawdę wkrótce odejdą wszyscy. A teraz opowiem historię szpiegowską trudno ją wyjaśnić ale zapewniam: jest prawdziwa.

Kiedy mieliśmy tu kilkuset Niemców był z nimi tłumacz wysoki ciemny mężczyzna w okularach. Pewnego dnia przyszedł by zorganizować ewakuację niemieckich żołnierzy na wypadek alarmu. Mnie wtedy nie było w domu a on prowadził długą rozmowę z Alicją Toklas. Mówił bardzo dobrze po francusku bez wyraźnego akcentu. Powiedział że dolna brama jest zamknięta więc wszedł przez mur jak złodziej i zapytał czy może dostać klucz do bramy. Alicja Toklas odpowiedziała że może go dostać w merostwie ale on nalegał więc mu dała po krótkiej wesołej rozmowie odszedł i nigdy nie wrócił. Spotykałyśmy go czasem w miasteczku ale żołnierze nigdy nie przyszli podczas alarmu a klucza nie odzyskałyśmy. Kiedy wróciłam Alicja Toklas opowiedziała mi tę rozmowę była zaskoczona że nie zachowywał się jak Niemiec nie przypominał ich ani manierami ani językiem ani wyglądem, później dowiedziałyśmy się że prowadził hotel w Paryżu a jego żona nadal nim zarządza stąd ta doskonała znajomość francuskiego choć formalnie był tylko zwykłym żołnierzem.

Od czasu do czasu żona mera wspominała że tłumacz załatwiał u nich jakieś sprawy dla Niemców, kiedy niemieckie oddziały przejeżdżały przez miasteczko nigdy nie mieli kontaktu z tymi którzy mieszkali tu na stałe. Pani merowa mówiła że tłumacz był zawsze uprzejmy i pomocny robił co mógł by wszyscy czuli się dobrze, pozwolił nawet taksówkarzowi odwieźć do domu znajomych którzy przyjechali z Normandii tuż po rozpoczęciu walk. Kiedy Niemcy odjeżdżali tłumacz wraz z kapitanem przyszli pożegnać się z merem i jego żoną, kapitan który nie mówił dobrze po francusku wypowiedział kilka uprzejmych słów a tłumacz stwierdził że wojna wkrótce się skończy wystarczy zabić tylko dwóch ludzi a potem wszystko się ułoży, dodał też że wróci trzy miesiące po wojnie żeby ich odwiedzić.

Kilka dni później pani merowa opowiedziała mi tę historię. Zapytała jakie miałam wrażenia po rozmowie z tłumaczem, odpowiedziałam jej to samo co wcześniej powiedziała Alicja Toklas że nie wydawał się typowym Niemcem raczej dżentelmenem to było dziwne bo przecież był zwykłym żołnierzem. Pani merowa przyznała że rzeczywiście coś w nim było innego choć pełnił wartę jak wszyscy zachowywał się inaczej, chyba że towarzyszył mu kapitan wtedy było jasne że to tłumacz rządził, nie szedł tam gdzie kapitan go posłał dopóki mu to nie odpowiadało wiele drobnych gestów i sytuacji sugerowało że miał wyższy stopień. Opowiadałam już jak załatwił taksówkę dla naszych przyjaciół z Normandii ale nie mówiłam co zdarzyło się później. Czekaliśmy z rodziną w merostwie kiedy nagle pojawił się tłumacz mąż był zaskoczony gdy go zobaczył tłumacz zawahał się chwilę po czym powiedział: przyjacielu chyba się nie mylę spotkaliśmy się w Normandii, mąż odpowiedział: a to pan doktorze Fisz, dowodził pan tam prawda, tak zgadza się odparł tłumacz. Rozmowa na tym się zakończyła.

Tłumacz często odwiedzał nas w interesach ale od pewnego czasu zostawał dłużej stawał się coraz bardziej poufały choć nigdy nie wracał do tamtej rozmowy. Pewnego razu powiedział że zna nazwiska członków maquis w naszym mieście i że kapitan chce ich aresztować lecz on na to nie pozwoli, to ludzie których podziwiam patrioci i ojcowie rodzin mówił. Pewnego dnia poprosił pana mera o osobistą przysługę mer zgodził się bez wahania, tłumacz chciał żeby mer napisał do dwóch miejscowości w Normandii z prośbą o informacje o pewnej kobiecie, to moja żona dodał tłumacz, formalnie nie jesteśmy małżeństwem ale jest moją żoną. Pan mer napisał list lecz odpowiedzi nie otrzymał. Gdy Niemcy odjeżdżali tłumacz poprosił by mer przekazał ewentualną odpowiedź niemieckiemu dyżurnemu stacji który ją odbierze. Odpowiedzi jednak nie nadeszły. Kilka razy tłumacz wspominał że jest Luksemburczykiem mówił też że hodował i trenował konie wyścigowe w Paryżu odchodząc zapowiedział powrót trzy miesiące po wojnie i po raz kolejny powtórzył że wystarczy zabić dwóch ludzi aby wojna się skończyła.   

Pani merowa wzruszyła ramionami i dodała: wiesz myślę że mógł być Anglikiem czasami jego francuski przypominał mi twój jakbyś to ty mówiła oczywiście nigdy się tego nie dowiemy, to prawdziwa historia i tyle.

W jednej z pobliskich wiosek mieszka młoda kobieta której wszyscy zazdrościmy uszyła sobie bluzkę z tkaniny spadochronowej zrzuconej razem z zaopatrzeniem, teraz wszyscy marzymy o czymś uszytym z materiału spadochronowego sama śnię o koszuli z takiej tkaniny zrzuconej przez amerykański samolot, niedawno nasz znajomy opowiadał że jechał rowerem gdy zatrzymał go patrol maquis który pilnuje dróg niekontrolowanych już przez Niemców. Ci chłopcy poruszali się ciężarówką z amerykańską flagą i powiedzieli że w przeciwieństwie do innych oddziałów partyzanckich działają na bezpośrednie rozkazy generała Eisenhowera, wiesz Francuzi muszą się teraz trochę rozerwać.

To naprawdę zabawne: kiedy mer jechał do Bourg po mąkę na chleb musiał najpierw uzyskać zgodę Niemców a potem maquis żeby samochód mógł przejechać, wszyscy się z tego śmialiśmy mówiąc że jedyni którzy nie muszą niczego załatwiać to ludzie z Vichy prefekt i podprefekt już dawno uciekli więc w mieście zostali tylko merowie partyzanci i Niemcy, naprawdę kuriozalna sytuacja, po drodze do Bourg mer zauważył pancerny pociąg który wcześniej widzieliśmy w Culoz teraz tkwił bezczynnie w górskim strumieniu tuż obok torów, oczywiście nigdy nie dotarł do Lyonu.

To niesamowite jak szybko Amerykanie przemierzają Francję, jeszcze niedawno wszyscy mówili: gdyby tylko się pospieszyli a teraz śmieją się: oczywiście że się spieszą przecież to walka o życie. Święta Otylia powiedziała że upadek Rzymu nie będzie końcem lecz początkiem końca dodała też że półksiężyc Mahometa i krzyż Chrystusa będą świecić razem w pokoju, a teraz spójrz na Turcję, no cóż jak mawia Anglik który prowadzi propagandę po angielsku: no cóż no cóż.

To piękne że siły wewnętrzne czyli francuscy partyzanci tak aktywnie wspierają sprawę dzięki temu ludzie czują że mają w tym swój udział i to daje im radość oraz poczucie sensu.

Kiedy chleb staje się podstawą życia jemy go z masłem, w istocie: jemy chleb z masłem.

Pamiętam z dzieciństwa książkę z ilustracjami była tam scena w której Goci i Wandalowie niszczyli dzieła sztuki we Włoszech już wtedy bardzo mnie to poruszało, później gdy zaczęłam coraz bardziej obawiać się zniszczeń w miastach ogarniętych wojną powiedziałam sobie: jest przecież tyle dzieł sztuki których nawet najwięksi pasjonaci nie zdołają zobaczyć za życia więc po co się martwić. Ale teraz gdy niszczona jest Florencja Normandia leży w gruzach a Amerykanie są tak blisko Paryża dziś są już pod Chartres to naprawdę robi ogromne wrażenie, okupacja Francji wydawała się bez końca a teraz amerykańskie czołgi są pod Chartres, o Boże to naprawdę budzi emocje.

Aż trudno opisać jak bardzo jesteśmy podekscytowane choć coraz bardziej zniecierpliwione oczekiwaniem nasze myśli krążą niemal wyłącznie wokół lokalnych wydarzeń i emocji w regionie wciąż ukrywa się około pięćdziesięciu Niemców ale są przerażeni i niemal w ogóle nie opuszczają swoich kryjówek, niedawno wysłali kilku żołnierzy do pobliskiej wioski po wino maquis dowiedzieli się o tym przybyli tam i zabili oficera oraz dwóch żołnierzy teraz cała wioska żyje w strachu partyzanci się wycofali a Niemcy boją się wrócić, niestety z Ambérieu niedaleko Bourg Niemcy zaczęli regularnie wysyłać kilka samolotów które bombardują okoliczne wsie trzy dni temu zrównali z ziemią jedną z nich zabijając niemal wszystkich mieszkańców prawie codziennie niemieckie samoloty przelatują nad naszymi głowami co zrobią następnym razem tego nikt nie wie ale jedno jest pewne znów wydarzy się coś strasznego.

Z drugiej strony silne emocje budzą działania maquis w stylu Robin Hooda. Przedwczoraj pojawili się w mieście i odwiedzili trzy główne sklepy należące do właścicieli znanych ze wspierania Niemców z jednego zabrali samochód i pięćdziesiąt tysięcy franków z innego wszystko co tylko znaleźli: duże ilości makaronu oliwy oraz dwadzieścia pięć tysięcy franków, teraz wszyscy którzy czerpali korzyści z obecności Niemców albo otwarcie się z nimi solidaryzowali są bardzo zdenerwowani. Maquis wykorzystują zdobyte w ten sposób środki by pomagać tym których domy zostały spalone przez Niemców. Mówią że to przyjaciele okupanta powinni płacić za szkody wyrządzone ofiarom. Są też tacy którzy balansowali na granicy lojalności i dziś drżą o własne bezpieczeństwo: sklepikarze którzy nie byli ani tu ani tam, stare marudy wiecznie krytykujące młodsze pokolenie a teraz przerażone bo zbyt często wypowiadali się przeciwko maquis, wreszcie zdegenerowani arystokraci łudzący się że nowy porządek da im jeszcze jakąś szansę to właśnie oni są dziś najbardziej wściekli z powodu klęski Niemców, do tego dochodzi skorumpowana burżuazja przekonana że wszyscy oprócz niej samej zasługują na karę, wczoraj na ulicy pokłóciłam się z jedną z takich osób głośno powiedziałam że powinna być bardziej miłosierna w amerykańskim sensie: życzliwa dobra w duchu wszyscy wokół się z tego śmiali sądząc że chodziło mi o ironię ale oczywiście nie do końca. Jest jeszcze coś co naprawdę mnie dziwi: fanatycy religijni wszyscy oni są proniemieccy duchowieństwo we Francji generalnie nie popiera Niemców ale starsi ci których nazywa się żabami z kropielnicy albo myszami z zakrystii mimo wszystko stoją po stronie okupanta, to dość dziwne biorąc pod uwagę jak Niemcy traktują katolików we własnym kraju. Przypomina mi to sytuację z poprzedniej wojny kiedy niektórzy pacyfiści również opowiadali się po stronie Niemiec. Wtedy tego nie rozumiałam teraz zaczynam pojmować istnieje bowiem przekonanie że wszystko co wspiera wolność i żywotność staje się naturalnym wrogiem tych którzy z powodu własnej słabości albo siły pragną innych tłumić, Niemcy jako zagorzali wyznawcy dyscypliny stali się dla takich ludzi symbolem porządku który ma zdusić wolność a ponieważ wolność zawsze pociąga za sobą krytykę i sprzeciw ci którzy nie chcą być oceniani wolą poprzeć tych którzy tę wolność tłumią. I właśnie dlatego są proniemieccy.

To naprawdę zabawne, maquis przejęli kontrolę nad Culoz i rozwiesili ogłoszenia z nagłówkiem: czwarta republika informując mieszkańców co powinni teraz robić, tymczasem na stacji wciąż stacjonuje dwudziestu pięciu niemieckich żołnierzy przestraszeni jak zające wychodzą tylko po prowiant i natychmiast wracają do swoich kwater po drugiej stronie rzeki ukrywa się ich jeszcze od pięćdziesięciu do dwustu ale nikt już nie zwraca na nich uwagi maquis nawet nie zawracają sobie głowy by ich pojmać. Bawi mnie że nazywają się czwartą republiką, Francuzi mają słabość do nowych form rządów i uwielbiają zmiany można by pomyśleć że trzecia republika wciąż trwa ale to przecież niemożliwe po dyktaturze i oligarchii Vichy trzecia nie mogła przetrwać więc oczywiście musi nastać czwarta. W ciągu ostatnich stu czterdziestu lat mieliśmy już tyle ustrojów że trudno to wszystko zliczyć trzy odmiany monarchii dwa cesarstwa trzy republiki jedną komunę oligarchię i dyktaturę, a teraz czwarta republika. I wszyscy są z tego powodu bardzo zadowoleni. To ich naprawdę cieszy. Kapitan niemiecki który odjechał z Culoz razem ze stu pięćdziesięcioma żołnierzami został odwieziony do Lyonu przez miejscowego taksówkarza gdy kierowca wrócił opowiedział że przy pożegnaniu kapitan płakał, był szczęśliwy w Culoz mówi że miał nadzieję jeszcze zobaczyć swoją żonę i dzieci ale teraz został skierowany do Normandii żalił się i najwyraźniej oczekiwał że francuski kierowca go zrozumie. To naprawdę dziwny naród.

Alicja Toklas właśnie zaczęła przepisywać tę książkę na maszynie, dopóki Niemcy byli tu obecni trzymałyśmy ją wyłącznie w rękopisie mój charakter pisma jest tak nieczytelny że żaden Niemiec nie zdołałby go rozszyfrować ale teraz gdy ich już tu nie ma możemy pozwolić sobie na otwarte okna i zapalone światła, te drobne rzeczy które naprawdę mają znaczenie. Wieść o opuszczeniu Florencji przez Niemców ucieszyła wszystkich coraz częściej słychać głosy że wojna zakończy się do piętnastego sierpnia. Francuzi uwielbiają wyznaczać daty to ich podnosi na duchu choć ten termin wydaje się nieco zbyt optymistyczny, krążą też pogłoski że w naszym regionie pojawił się angielski pułkownik i piętnastu kanadyjskich oficerów, czy to prawda, czasem wierzymy czasem nie. Ale jeśli rzeczywiście tu są miło byłoby ich zobaczyć.

Niemcy wciąż tu przebywają około czterdziestu lecz już nie widać ich w miasteczku jak dawniej, zapytałam mera dlaczego tak się dzieje uśmiechnął się i odpowiedział: śpią w dzień, bo w nocy pełnią wartę boją się jak zające. Wszyscy są z tego powodu zadowoleni widok dawniej nadętych Niemców którzy teraz poruszają się ostrożnie i z lękiem jak zające przynosi pewnego rodzaju satysfakcję.

Tymczasem mimo obecności Niemców maquis przejęli kontrolę nad zaopatrzeniem naszego miasteczka i całego regionu, rozdzielają teraz więcej masła i sera zabierając wszystko co przygotowano dla Niemców w miejscowych mleczarniach. Spójrz madame, zawołała z przejęciem kucharka, mamy masło, zawinięte w cynową folię, przeznaczone dla tych brudnych Boches, tych złych ptaków jak ich nazywają. Trzyma tę cynową folię jak świętą relikwię mówiąc z dumą: to nasz pierwszy łup od wroga. Ach, ile łez przez nich wylaliśmy od 1940 roku a teraz to oni płaczą. Oczywiście lekarstw wciąż brakuje nawet Niemcy mają ich niewiele więc maquis nie są w stanie ich przejąć wracamy więc do starych ziołowych metod. Starsi ludzie coraz częściej są pytani czego dawniej używano na stłuczenia i rany: tłuczona dzika werbena na dezynfekcję płatki lilii wielkanocnej zakonserwowane w eau de vie na zmniejszanie obrzęków a na zmęczone stopy kąpiele w wywarze z gotowanego bluszczu.

Nie wiem jak to się dzieje ale francuscy robotnicy przymusowi zaczynają wracać z Niemiec. Nie mówią jak udało im się wydostać ale w ostatnich dniach trzech już wróciło i opowiadają jak naprawdę wygląda życie w Niemczech. Dziś wszyscy są pełni emocji i napięcia alianci wylądowali na południu Francji i będą posuwać się na północ. Jedna kobieta powiedziała mi że ma dwa wolne pokoje i choć dziś Wniebowzięcie dzień świąteczny natychmiast zaczęła je przygotowywać dla pierwszych amerykańskich żołnierzy, cała okolica marzy teraz żeby jak najszybciej nauczyć się angielskiego.

Jak już wspominałam niektórzy przymusowi robotnicy pracujący w Niemczech znaleźli sposób by wrócić do domu nigdy nie wiadomo dokładnie jak Francuzom się to udaje ale jakoś zawsze potrafią po prostu postanawiają że wrócą i wracają i to jak się zdaje bez większych trudności.

Ich opowieści z Niemiec są nie tylko interesujące ale momentami tak absurdalne że aż śmieszne. Mówią że cywile wciąż naiwnie wierzą w zwycięstwo natomiast wojsko jest już zupełnie zniechęcone i rozbite psychicznie, co więcej żołnierze jak mówią pocieszają się strzelając do własnych oficerów, podobno Hitler wydał rozkaz że każdy żołnierz ma prawo zastrzelić innego żołnierza lub oficera jeśli usłyszy go krytykującego rząd, Francuzi komentują to z typową ironią: każdy kto ma do kogoś żal nie musi robić nic więcej jak tylko go zastrzelić i powiedzieć że ten mówił źle o Führerze nie tylko nie zostanie za to ukarany może jeszcze zostać pochwalony. Francuscy robotnicy twierdzą że niemiecka armia zaczyna się buntować ale dopóki cywile wierzą w propagandę i zwycięstwo Niemcy się nie poddadzą. To co najbardziej przeraża Francuzów którzy wrócili z Niemiec to sposób w jaki Niemcy traktują Rosjan zarówno kobiety jak i mężczyzn, boją się ich tak bardzo że ta obawa przeradza się w brutalny obłęd.

Wszystko to przypomina mi pewien dzień w Paryżu chyba w 1935 roku miałyśmy wtedy wielu gości na kolacji a rozmowa zeszła na temat nazizmu i Hitlera, powiedziałam wówczas że prawdziwym celem Hitlera jest zniszczenie Niemiec ponieważ nie jest Niemcem jest Austriakiem a Austriacy choć często nieświadomie noszą w sobie głęboko zakorzenioną nienawiść do Niemiec tak silną że gdyby tylko mogli doprowadziliby je do upadku. I Hitler może to zrobić. Wszyscy uznali że mówię to tylko po to by zabłysnąć ale to prawda gdyby Hitler był Niemcem nie potrafiłby niszczyć Niemców z taką determinacją to tak jak z Napoleonem był przecież Włochem więc z obojętnością przyjmował śmierć tysięcy Francuzów w swoich wojnach. To znowu ten sam sąd Salomona ten sam zew krwi: tylko obcy tyran może z zimną precyzją niszczyć naród którego nie uważa za swój, a jednak to osobliwe taki obcy tyran potrafi mieć dla narodu który niszczy pewien urok którego rodzimy despota nigdy by nie miał. I tak oto Hitler z determinacją czeka aż ostatni batalion będzie walczył i zwycięży lub zginie zapewne zginie ale i tak wszyscy czują że muszą walczyć do końca.

Małe grupki Niemców wciąż są rozproszone po okolicy choć nasza lokalna załoga odjechała właśnie wczoraj, byli tak nieszkodliwi jak tylko Niemcy mogą być, zresztą trudno nazwać ich żołnierzami to raczej robotnicy kolejowi a tych kilku strażników których mieli ze sobą to już tylko żałosne przypadki ofiary rosyjskiego reumatyzmu, jak się o nich mówi, odjechali by dołączyć do reszty po drugiej stronie rzeki do grupy około pięciuset Niemców w Aix-les-Bains którzy ku uldze mieszkańców mieli już odejść ale niestety wrócili bo maquis zablokowali wszystkie drogi i tory, Niemcy nie mieli jak się wydostać więc znów są na miejscu. Maquis zapowiadają że ich sprzątną i przypuszczam że tak właśnie się stanie. Widujemy teraz maquis coraz częściej jeżdżą wielkimi zamaskowanymi ciężarówkami, dziś po raz pierwszy zobaczyłam jedną z nich w miasteczku gdzie czasem kupuję ciasto przestraszyłam się czyżby Niemcy wrócili ale nie z przodu powiewał radośnie mały trójkolorowy sztandar a cały pojazd ozdobiony był krzyżami lotaryńskimi i francuskimi flagami wyglądało to radośnie żywo i zupełnie nie w niemieckim stylu.

Dziś usłyszałam że kapitan Bouvet został mianowany dowódcą regionu, to bardzo miły człowiek w najciemniejszych dniach wojny wędrowaliśmy razem zimowymi ścieżkami między Belley a Billignin prowadząc długie rozmowy, wieści z Londynu jego niezachwiana wiara w zwycięstwo i w przystąpienie Rosji do wojny wszystko to podtrzymywało nas na duchu, czasem wystarczało po prostu zachować pogodę ducha by odnaleźć w sobie odwagę, wtedy nie wiedziałam że kapitan Bouvet działał w ruchu oporu dowiedziałam się o tym dopiero później gdy tuż przed wycofaniem się Niemców z Belley próbowali aresztować jego i jego zięcia na szczęście udało im się ukryć a w tych górach nie jest to szczególnie trudne, Niemcom nie udało się ich schwytać, Bouvet był emerytowanym oficerem specjalistą od materiałów wybuchowych dzięki temu odegrał kluczową rolę w sabotażu torów i mostów, dziś już wszyscy wiedzą kim naprawdę był i ta wiedza sprawia nam prawdziwą radość.

Naprawdę można zrozumieć dlaczego Niemcy nigdy nie potrafili utrzymać kolonii kiedy widzi się te ich odizolowane oddziały, wystarczy że przestają wygrywać a natychmiast zamieniają się w strachliwe zające, zawsze przerażeni nawet podczas największych zwycięstw, trzeba żyć w kraju okupowanym przez Niemców by to naprawdę pojąć, naród żyjący w ciągłym lęku nie jest w stanie narzucić swojej woli żadnemu innemu nawet najmniej rozwiniętemu. Gdziekolwiek ich było niewielu nie ruszali się nigdzie bez karabinu przewieszonego przez plecy i to jeszcze zanim w ogóle pojawił się ruch oporu, zanim narodziło się maquis. To fakt niepodważalny: jak oni mogli kiedykolwiek się uważać za rasę dominującą, jak. A teraz, teraz ludzie są pogodni każdy szyje swoją małą flagę na powitanie aliantów nawet rolnicy w środku żniw znajdują na to czas a ich żony z radością przygotowują chorągiewki. To naprawdę wzruszające możemy trzymać otwarte okna mieć zapalone światła a w powietrzu unosi się radość i ulga. Biedni mieszkańcy Aix-les-Bains muszą znowu znosić obecność tych pięciuset Niemców to przykre ale nieporównanie lepsze niż dawniej, ludzie to rozumieją wiedzą że Niemcy nie zdołali uciec i nawet jeśli trzeba ich jeszcze przez chwilę znosić to już nie to samo, to tylko epilog. Wszyscy mężczyźni młodzi i starzy chcą teraz być częścią wydarzeń wszyscy chcą działać wszyscy zazdroszczą tym którzy już dołączyli którzy już coś robią którzy już walczą, a tymczasem francuskie oddziały wylądowały na południu i ach jak bardzo wszyscy chcieliby być teraz razem z nimi.

Dziś rano tuż przed świtem obudził nas huk karabinów maszynowych strzelanina nie trwała długo wygląda na to że dwie grupy maquis nie zdołały się połączyć a zamach się nie powiódł, mimo to w całej Sabaudii Niemcy składają broń a ci stacjonujący po drugiej stronie rzeki również wyrażają chęć poddania się może rzeczywiście do tego dojdzie wtedy będziemy mogli żyć spokojnie ramię w ramię z maquis czekając na przybycie Amerykanów. I to zakończy tę historię. Pierwszy amerykański czołg na pewno nadjedzie, mówi się że to kwestia tygodnia może dwóch pesymiści dodają: trzy, nikt nie wierzy że potrwa to dłużej niż miesiąc, Amerykanie są już zaledwie trzydzieści kilometrów od Paryża to moment pełen napięcia i nadziei, drogi Paryżu widzieliśmy jak w 1914 roku nie poddałeś się Niemcom i teraz w 1944 znów czekamy wstrzymując oddech.

Dziś po raz pierwszy spotkałyśmy prawdziwego żywego członka maquis francuskiego ruchu oporu, jechałyśmy taksówką gdy nagle dosiadł się do nas młody mężczyzna który chciał dojechać do Culoz byłyśmy zachwycone na ramieniu miał trójkolorową opaskę był opalony energiczny zaradny, jesteśmy Amerykankami powiedziałyśmy, wiem odpowiedział z uśmiechem, uroczyście uścisnęliśmy sobie dłonie był kapitanem maquis wcześniej więzionym w Niemczech uciekł dwa lata temu wrócił do pracy przy wodociągach i mostach a potem dołączył do ruchu oporu i działa w nim do dziś, wszyscy jesteśmy poruszeni wokół nas ludzie znów się uśmiechają trudno uwierzyć jak dziwnie wygląda radość po tylu latach strachu.

Maquis są niezwykli dziś uzbrojeni i liczniejsi niż Niemcy atakują z pewnością zwycięstwa ale kiedy zaczynali byli niemal bezbronni nieliczni i często zdradzani przez swoich rodaków a mimo to potrafili skutecznie blokować linie kolejowe wysadzać mosty paraliżować tunele odbierali zrzuty z samolotów przenosili i ukrywali zaopatrzenie a wszystko to na terytorium okupowanym pełnym niemieckich patroli wielu z nich cierpiało głód i zimno często byli odrzucani nawet przez współobywateli, to było jak Valley Forge[7] tylko bez generała Waszyngtona każdy mały oddział musiał sam zdobywać jedzenie opracowywać plany i utrzymywać morale. My którzy żyliśmy wśród was salutujemy wam.

Wczoraj wieczorem kiedy spacerowałam przez wioskę z ciemności dobiegł szept: czy nie boi się pani godziny policyjnej madame?

Z drugiej strony mali chłopcy którzy dotąd w sekrecie bawili się w maquis chowając się po kątach i w zaroślach teraz maszerują dumnie ulicami na ramionach noszą czerwono-biało-niebieskie opaski na głowach wojskowe hełmy swoich ojców w dłoniach drewniane karabinki, kiedy ktoś zapytał ich co zrobią jeśli Niemcy wrócą odpowiedzieli zgodnie i bez wahania: Niemcy nie mogą wrócić.

Ludzie czekają mówią że wszystko dzieje się tak szybko że czują się jakby oglądali film. Zupełnie zapomnieli że jeszcze niedawno narzekali i błagali by alianci się pospieszyli. Poza tym są teraz znacznie lepiej odżywieni nie w wielkich miastach niestety ale tutaj w małych miasteczkach gdzie maquis przejęli całkowitą kontrolę oficjalnie ogłosili że rząd Vichy już nie istnieje a oni sami pełnią teraz władzę wspólnie z panem merem zamierzają zadbać o wyżywienie mieszkańców i utrzymanie porządku. Dostaliśmy już dodatkowe przydziały masła wina i sera a ludzie zaczynają szeptać o białym chlebie i sardynkach choć na to rzecz jasna jeszcze zdecydowanie za wcześnie, Maquis rządzą: wywieszają ogłoszenia na ratuszu a miejski herold z trąbką obwieszcza co należy robić, mieszkańcy są zadowoleni bo wszystko jest po francusku zrozumiałe jasne i można o tym swobodnie rozmawiać. Kiedy dziś szłam ulicą usłyszałam jak koś powiedział: tak było przed wojną, jest połowa sierpnia i po raz pierwszy od dawna panuje spokój. 

To naprawdę piękne być wolnym tak po prostu naprawdę wolnym, mieliśmy naszą własną małą bitwę. Niemcy opuścili Culoz i zgromadzili się po drugiej stronie rzeki w Vions było ich wtedy od dwustu do trzystu. Około tydzień temu maquis postanowili odebrać im most i zmusić do odwrotu ale pojawiły się problemy z sygnałami, wszyscy musieli zejść z gór i doszło do zamieszania. Dwóch Niemców zginęło na moście ale reszta została na miejscu. Wczoraj w biały dzień maquis ustawili działo na wzgórzu i zaatakowali most, najpierw przepłoszyli chłopców kąpiących się w rozlewiskach Rodanu a dwie kobiety które przechodziły obok zostały lekko ranne potem maquis ruszyli do ataku sześciu z nich starło się z ośmioma Niemcami dwóch zginęło reszta uciekła w międzyczasie nadleciało osiem niemieckich samolotów z Lyonu ale nie pomogły swoim towarzyszom odleciały do Niemiec i więcej ich nie widzieliśmy. Po chwili Niemcy rozproszyli się i zaczęli uciekać jak tylko mogli maquis zawiesili na moście francuską flagę i powiadomili mera by miejski herold ogłosił że most jest w ich rękach i nikt nie powinien przez niego przechodzić, potem nastała noc maquis rozmieszczeni wokół zaatakowali wycofujących się Niemców i zabili ich około osiemdziesięciu w bagnach, siostrzeniec naszego piekarza zastrzelił pięciu a chłopak z rzeźni czterech, Niemcy próbowali uciec w stronę Aix-les-Bains ale inni maquis odcięli im drogę i rozpoczęło się prawdziwe polowanie na zające, było gorąco a w bagnach Niemcy byli bez szans niektórzy próbowali się poddać ale inni z ich oddziału otworzyli ogień wtedy maquis zabili ich wszystkich, wrócili a ludzie byli szczęśliwi postanowili wywiesić flagi więc zaczęłyśmy ich szukać nasz sklepikarz znany kolaborant odnalazł w magazynie spory zapas flag francuskich angielskich i amerykańskich zdobyłyśmy piękną flagę tymczasem maquis podarowali panu merowi wielką amerykańską flagę którą zawieszono obok francuskiej na frontonie ratusza byliśmy bardzo wzruszeni żona pana mera uczyła dzieci salutować flagom i mówić Vive la France oraz Honneur aux maquis. To naprawdę coś niezwykłego gdy pomyśli się że większość z tych maluchów nigdy wcześniej nie widziała flagi Niemcy swoich nie wieszali a francuskie były oczywiście zakazane, dzieci podchodziły nieśmiało dotykały materiału po raz pierwszy w życiu widziały flagę. Culoz teraz to miasteczko pełne życia ludzie bez przerwy wychodzą na ulice śpiewają Marsyliankę uśmiechają się, trudno wyjaśnić komuś kto nie przeżył okupacji co to znaczy nawet tutaj gdzie Niemcy byli wyjątkowo spokojni bo większość mieszkańców pracowała na kolei i nie chcieli ich drażnić przez lata żyliśmy pod duszącą chmurą która odbierała oddech, nie brakowało nam jedzenia nie doświadczyliśmy brutalności ale presja była wszechobecna teraz po raz pierwszy od lat ludzie czują się normalnie czują się dobrze ale przede wszystkim czują się wolni, to była nasza bitwa maquis wciąż strzegą mostu nie wierzą że Niemcy mogliby wrócić ale pozostają czujni, przed chwilą słyszeliśmy strzały ale trwały krótko zapewne fałszywy alarm, lubimy maquis, Honneur aux maquis!

Mówią że sześciu rannych Niemców uciekło w góry czasem ich tam jeszcze szukają ale ponieważ nikt ich nie znalazł zakłada się że nie żyją. To naprawdę cudowne uczucie mijać stację kolejową i widzieć że bunkier który Niemcy zbudowali do obrony został zburzony zniknęły też druty kolczaste, teraz dzieci bawią się tam gdzie kiedyś Boches stali z karabinami gotowymi do strzału zdolni do zabicia każdego przechodnia. Pracownicy kolei są bardzo zajęci naprawiają tory by pociągi znów mogły kursować gdy tylko Francja będzie naprawdę wolna, bo choć jest wolna jeszcze nie do końca w Lyonie i Chambéry dwóch dużych miastach maquis wciąż walczą z Niemcami, ale to już niedługo naprawdę wkrótce.

Wszyscy są tak zachwyceni że to maquis zajęli Vichy, to doskonały żart une bonne blague à la Française, nie armia aliancka ale właśnie maquis zdobyli Vichy wszyscy śmieją się z tego do łez tak bardzo że niemal zapomnieli o urazach wobec rządu, Francuzi bez wątpienia są sans rancune, nie chowają długo urazy to zarazem ich słabość i ich siła, ale tym razem to coś pięknego ta historia ten żart że maquis zdobyli Vichy a cały rząd uciekł rozweseliło wszystkich. Jest upalnie i sucho bardzo upalnie i sucho ale jak każdy wie dla walczącej armii to dobre warunki wszyscy znoszą to pogodnie nawet jeśli warzywa usychają, tant pis mówią, trudno ale jesteśmy wolni. A teraz dostajemy jeszcze więcej przydziałów wina masła sera więc po co się martwić.

Właśnie ogłoszono w radiu że Amerykanie są już w Grenoble to zaledwie osiemdziesiąt kilometrów stąd, och gdyby tylko mogli przejechać przez nasze miasteczko. Musimy ich zobaczyć choć na razie nie ma jak tam dotrzeć.

Dziś o wpół do pierwszej z radiowych głośników popłynął głos uwaga uwaga, głos francuskiego spikera załamał się ze wzruszenia i radości gdy powiedział: Paryż jest wolny, chwała alleluja Paryż jest wolny, wyobraźcie sobie nie minęły nawet trzy miesiące od lądowania a Paryż jest wolny. Przez cały ten czas bałam się mówić o przepowiedni Świętej Otylii która głosiła że Paryż nie zostanie zniszczony bo poświęcenie jego mieszkańców uchroni miasto. I właśnie tak się stało Vive la France. Aż trudno opisać jak bardzo wszyscy jesteśmy podekscytowani, teraz gdy tylko zobaczę Amerykanów przybywających do Culoz pomyślę sobie: tak ta wojna naprawdę się kończy. I naprawdę w to wierzę.

 

przełożyła Wioletta Perzanowska

 

[1] Maquis to francuskie słowo oznaczające dosłownie gęsty, zarośnięty teren. Jest też potoczną nazwą dla partyzantów francuskiego ruchu oporu, którzy ukrywali się w trudno dostępnych miejscach (właśnie takich jak zarośla, góry) i prowadzili działania przeciwko Niemcom oraz kolaborującemu z nimi rządowi Vichy.

[2] Słowo collabo to skrót (lub potoczne określenie) od francuskiego collaborateur, czyli kolaborant — osoba współpracująca z okupantem, zwłaszcza w kontekście II wojny światowej (np. z nazistami).

[3] Samochody na gazogénie to pojazdy napędzane gazem drzewnym zamiast benzyny. Były szeroko używane we Francji i innych krajach Europy podczas II wojny światowej z powodu niedoboru paliw płynnych.

[4] Philippe Henriot (1889-1944) – poeta, dziennikarz, polityk, w okresie II wojny św. współpracownik rządu Vichy w randze sekretarza stanu do spraw informacji i propagandy, zwany „francuskim Goebbelsem”.

[5] Milice française – zorganizowana, faszystowska milicja, utworzona w 1943 roku przez kolaborujący z Niemcami rząd Vichy.

[6] Winston Churchill (1871-1947) – popularny powieściopisarz amerykański, jego książka „The Crisis” ukazała się w 1901-ym roku.

[7] Valley Forge – zimowy obóz wojsk Jerzego Waszyngtona w czasie wojny o niepodległość USA, symbol wytrwałości w obliczu przeciwności.

 

Gertruda Stein