Z liśćmi, lecz bez korzeni
Piotr Chojnowski
„Kostium dorosłości”
Empik Selfpublishing, Kraków 2025, 292 s.

„Trudno żyć nieprzyzwyczajonemu” – mawiał do mnie w latach siedemdziesiątych XX wieku znany ongi krytyk literacki, który po II wojnie światowej zaszył się na głębokiej prowincji, żył bez wygód i świadomie bez elektryczności. „Trudno żyć” – ale wydawał się szczęśliwy; był wolny. Karol – bohater i narrator powieści Piotra Chojnowskiego – korzysta z tych wszelkich udogodnień i luksusów, jakie przyniósł jego wiek XXI, ale ani nie jest wolny, ani radosny. Nie bardzo nawet wiadomo, czy chciałby być szczęśliwy.
Dwudziestokilkuletni, ale już bliżej trzydziestki, tkwi w wielkim mieście. Tam jego ambicje wytapiają się jak słonina na patelni, na bardzo wolnym ogniu. Właściwie nie bardzo wiadomo, dlaczego podejmuje próby pisarskie; kilka lat temu, a tak jakby w zamierzchłej przeszłości, wydał nawet książkę, ale zniknęła ona w tłumie innych publikacji. Pisze się dla innych ludzi, dla nieznajomych, z jakiegoś powodu: z poczucia wyobcowania, z nienawiści, z pragnienia miłości, często gwoli zniwelowania kompleksów. Niekiedy pisać każe ambicja i tak jest, jak się zdaje, w przypadku Karola; jego usiłowania wydostania się na powierzchnię wspomaga łatwość pisania. Zawiedziony przez czytelników, zanim ponowi próbę wejścia na rynek, musi z czegoś żyć, jeżeli już tak bardzo pragnie pozostać w dużym mieście, które jest drogie. Z dyplomem inżyniera ani myśli szukać pracy w zawodzie (szukaj wiatru w polu), zatrudnia się w korporacji. Tam albo przystanie na warunki, odrzucając myśli o absurdalności założeń i struktury firmy, która mu zaufała, albo natychmiast odejdzie, tym samym rezygnując z apanaży, które za wydajne nic-nie-robienie pozwolą regulować płatności za wynajmowaną garsonierę, za gotowe „jedzonko” i na coś mocniejszego w weekendy. Karol, bystry i inteligentny, nie będzie frajerem, zostaje w korporacji, ba, ma szanse piąć się wyżej i wyżej, nie tak jak dziewczyna z dyplomem Akademii Sztuk Pięknych, którą tak zmęczyły wszechobecne tickety, że w pierwszym tygodniu pracy zgłosiła wypowiedzenie. Okazało się jednak, że aby móc oddać firmowy sprzęt i odzyskać brakujące dokumenty, potrzebne jest założenie kilku ticketów. Podobno z krzykiem wybiegła z budynku i nigdy już nie wróciła.
Nadwrażliwa i rozpuszczona. Nieprzyzwyczajona. Wychowana przez sztukę. Co to jest ticket? Narrator wyjaśnia: Ticket w świecie korporacji jest jednym z najważniejszych słów-kluczy, artefaktem biurokracji i świadectwem fundamentalnej nieufności firmy wobec pracowników. (…) Jeżeli w korporacji ma zajść jakakolwiek zmiana większa niż wymiana kartonu z mlekiem przy kuchennym ekspresie do kawy, nie ma innej możliwości – ktoś gdzieś musi stworzyć ticket, tak żeby istniał dowód, że jeden człowiek czegoś chciał, drugi się na to zgodził, a trzeci udzielił rzeczywistej pomocy.
Karol przypadkowo znalazł się na dziewiątym piętrze biurowca, gdzie funkcjonował niejako sztab korporacji; tam podejmowano decyzje, dokonywano modyfikacji systemu. Żadna spośród osób dopuszczonych do tajemnic nie zweryfikowała legalności pobytu Karola podczas narad i szkoleń. Wystarczyło dobre wrażenie, jakie wywołał. Awansował więc i brama do kariery stanęła przed nim otworem. Do kariery robionej tak samo nierzetelnie i w złej woli, jak kariery kolegów, którzy w tym samym czasie co on uzyskali dyplom: Mikołaj, zdeklarowany cynik, zbija kokosy pisząc przemówienia i kontrolując posty na profilach liderów dwóch zwalczających się partii, Tarzan zaś, z zamiłowania producent bimbru, pnie się po szczeblach kariery naukowej w państwowej wyższej uczelni, dopuszcza się mistyfikacji, brylując na kampusie, którego kadra naukowa może się wydawać silną grupą pacjentów szpitala psychiatrycznego. Wreszcie Paulina…
Nic z tych rzeczy. Żaden tam powieściowy coup de foudre. Raczej przykra niespodzianka. Zanim się ona stanie, Karol, w scenerii współczesnego Krakowa – miasta akcji „Kostiumu dorosłości” – w przerwie wycieczki rowerowej posilając się gotowym daniem w cieniu dziwacznego, zamkniętego dla gości, otwartego dla handlu, Hotelu Forum, z widokiem przez Wisłę na Wawel, obserwując niedzielnych, z pozoru ustabilizowanych mieszkańców, zażywając rodzinnych rekreacji, reaguje: Co wy wszyscy macie w duszach?, miałem ochotę zawołać, wykrzyczeć do niech wszystkich. Gdzie znajdujecie radość? O czym teraz myślicie? Co planujecie na jutro, na następny miesiąc, na rok? Co was jara i nakręca? Znacie jakiś sekret, który mi umyka?
Wtedy – po tylu latach – usłyszał znajomy głos. Paulina! Paulina jednak nie będzie tą, która rozświetli Karolowi szarutkie bytowanie w kolorowiastej rzeczywistości. Nie będzie skoku powieściowej akcji, czytelnik nie zaczerpnie głębokiego oddechu. Otóż Karol, rozpaczliwie szukający pozytywów, dowie się od tej samej Pauliny, która kiedyś była najlepszą, najpilniejszą studentką i nieraz poratowała lesera własnymi rozwiązaniami zadań i notatkami, że po znakomicie obronionym dyplomie zarzuciła możliwość pracy w wyuczonej specjalizacji z więcej niż pewną międzynarodową „karierą w nafcie”, wyszła za mąż, urodziła dziecko, planuje drugie, zajmuje się domem, a ponadto pomaga siostrze w organizowaniu stoiska na targach żywności. Po długiej rozmowie w pubie z tą młodą, jakoś tam wykolejoną kobietą spada jednak na Karola coś w rodzaju błogosławieństwa. Upewnia się, że aczkolwiek Paulina jest stracona dla nauki i przemysłu, nie zatapia się w błogostanie rodzinnej codzienności, myśli bowiem intensywnie i jako osoba mądra nie waha się przyznać, że i jej zdarzają się okresy zwątpienia w trafność wyboru. Nie ma jednak odwrotu. Rozumie położenie Karola, słyszała o jego pierwszej wydanej powieści, rozumie, że nie wystarcza mu praca w korporacji (miejsce, w którym jest zatrudniony, przywodzi Karolowi na myśl sanatorium dla klaunów), w końcu – bez werbalnych deklaracji – utwierdza go w pewności, ze praca twórcza jest dlań co najmniej sensowną alternatywą. Karol wróci z tego spotkania lżejszy, złapie się na tym, że po drodze nawet nie musi sięgać po rytualnego papierosa.
Od tego momentu, z utrwaloną pewnością, że jest inny niż całe jego otoczenie, wraca do tego, co, jak można mniemać, jest pasją jego życia, a może nawet i celem. Wraca do porzuconej pracy literackiej. Być może nie uzyskałby zapłonu, gdyby, tak jak od paru lat, każdą sobotę spędzał w wypróbowanym towarzystwie kolegów, tych dużych chłopców idących przez życie takim sobie sprytem z rozpędu, jadłby z nimi modny ramen w knajpie Akita przy Węgłowej albo by pił piwo przy Dolnych Młynów, w snobistycznej scenerii zabudowań dawnej Cygar-Fabryki; mogłoby to trwać aż do późnej starości. Spotkanie z Pauliną, która wróci do swojego świata i pewnie nigdy już się z Karolem nie zobaczy, oderwie go od tego bytowania od weekendu do weekendu – gdy spojrzeć z perspektywy, będącego kalką żmudnej pracy codziennej chłopów pańszczyźnianych i niedzielnego, karczemnego, zwieńczonego kacem, entertainmentu. Zaraz, zaraz – on z tym trybem życia nie zerwał (bo przecież i przyjaźni ot tak się nie zrywa), ale knajpiane posiady odstawił na drugi plan. Niemal przestał im nadawać znaczenie. Postawił na literaturę.
Tworzy się w samotności. Unika się świadków lub się ich oswaja. Powrót do intensywnego pisania wyrywa Karola z marazmu. Odłącza go od tańca półautomatów, skłania do twórczego ryzyka.
Końcowe stronice „Kostiumu dorosłości” nie odsłaniają nawet rąbka tajemnicy i nikt z czytelników się nie dowie, jak i kiedy bohater zdołał napisać nową powieść i czego ona dotyczy. Napisał jednak – wiemy. Tym samym wygrał. Nieważne w tej chwili, jakie będą losy książki, bo książka sprawdza się niekiedy po upływie wieku. Najprawdopodobniej dzieło stworzone przez powieściowego Karola to właśnie opis społeczności wielkomiejskich ludzi przed trzydziestką, niepewnych własnych korzeni, nie tyle pozbawionych refleksji, ile pozbawianych potrzeby ich wywoływania; ludzi, którzy się pną i pną, nie bardzo wiadomo po co. W nieustannym lęku i z wzmożoną uwagą, z baczeniem, czy ktoś nie zamierza ich strącić.
Człowiek-twórca zdominował powieściowego „człowieka-pracę”. O tej przemianie napisał Piotr Chojnowski skromną, z założenia może małorealistyczną powieść, rzetelną a osobistą, spokojną a roztrzęsioną wewnętrznie. Podobno pisarz sprawdza się w drugiej wydanej książce. Autor zaryzykował i po debiucie sprzed czterech lat, barwnej, fantazjującej powieści „Hotel Żaglowiec”, wszedł ponownie na rynek wydawniczy w dobrze skrojonym, choć nie oszałamiającym ekstrawagancją „Kostiumie dorosłości”.
Kropla dziegciu. Wolałbym, aby autor nie pozwalał bohaterowi na „ubranie koszuli” (s. 53), ani na „ubranie garnituru” (s. 169). Albo niech wkłada, zakłada, wdziewa tę garderobę, albo niech pozostanie nagi!