Jakub Węgrzyn


SIŁA PRZEKAZU


 

 

Podjechał samochodem z czterema pięknymi dziewczynami. Wszystkie miały po dwadzieścia parę lat. Studentki. On nieco starszy, przedsiębiorczy, zaradny i samodzielny. W głowie miał przyszłą imprezę, alkoholowe upojenie i wrażenie, jakie miał zrobić na ziomkach z osiedla z czterema panienkami. No i rzeczywiście zrobiła się konsternacja, kiedy pojawił się swoją czerwoną Toyotą pod jednym z bloków kilkutysięcznego osiedla w Tarnowie. Grupka kilkunastu nasto-, dwudziesto- i trzydziestolatków zamarła. Ci, których znał najlepiej, jakoś dziwnie spuszczali głowy, jakby nie chcąc patrzeć na to, co się stanie. Wyszedł z samochodu jako pierwszy, dumny, rosły blondyn, ubrany na czarno z niewielką kitką na głowie. Fryzura na cebulę.

– No siema ekipa – wyciągnął przed siebie rękę idąc w kierunku grupki ziomków. Jednak nikt się nie kwapił, żeby mu podać rękę, a zamiast jego najbliższych funfli podeszli do niego dwaj najmłodsi i najbardziej zadziorni z ekipy. Pierwszy to Radar. Bezzębny pół Polak, pół Cygan, noszący się jak raperzy z amerykańskich teledysków. Złoty łańcuch, szerokie spodnie i czerwona bluza z napisem „krzywo”. Towarzyszył mu Czajna. Szalony amator ciężkich dragów typu speed, który miał wśród dalekich przodków Kazachów. Radar dzierżył w dłoni nóż typu motylek, a Czajna miał na pięści kastet.

– To prawda, że sprzedałeś Grubego na pały? – zapytał Radar, patrząc mu w oczy i chowając rękę nieco do tyłu nożem skierowanym w stronę ziemi. Na razie.

– Co kurwa? Ja? Chyba się wam coś pomyliło… – tłumaczył się wściekły i zszokowany. – Jak to ja Grubego. Gdzie on jest. Kurwa, Gruby, co ty pierdolisz? – mówił podniesionym głosem, szukając w grupie kolegi, z którym jeszcze nie tak dawno współpracował. Kręcili wesela, komunie i inne uroczystości rodzinne dla pewnego Jacora.

– No to gadaj, jak to było, albo karetka – dorzucił Czajna, podnosząc pięści na wysokość klatki piersiowej. Napastnicy mieli po dziewiętnaście lat, ale byli znani na osiedlu z rozbojów. Jawor nie zamierzał się im tłumaczyć. Był dumny i pewny siebie, chociaż unikał bójek i nie był typem pięściarza. Najbliżsi mu kumple nie uczestniczyli w ogóle w sytuacji, stojąc za agresorami. Za nim  z kolei kłębiły się cztery piękne studentki. Zastygły w przestrachu oczekiwania. Jawor wpadł nie tylko w gniew na Grubego, który wykręcił mu taką aferę, ale też był wściekły na swoich milczących ziomków. Zero reakcji. „Przecież są od nich starsi” – pomyślał. Gościł ich w swojej kawalerce od wielu lat. Jako jedyny z nich miał swoje mieszkanie. Przychodzili do niego na karty, pijaństwa i inhalacje ziołem z bonga. On zawsze uprzejmy, serdeczny, tu herbatka, tam ciasteczka. Lubił swoich osiedlowych chłopaków, mimo że do nich nie pasował. Oni byli najczęściej po zawodówce, ewentualnie technikum, czasem jakichś studiach zaocznych. On po szkole filmowej w Katowicach. Mimo swojego wykształcenia i potencjału wolał kręcić wesela i balować z nimi, niż robić karierę w krakowskich czy warszawskich mediach. Ale też uwielbiał swój Tarnów i nie wyobrażał sobie życia poza nim. „Tacy są teraz wiraszki?… Niewdzięczne chuje” – pomyślał.

– Nie będę się tłumaczył. Jakie pały. Jakie sprzedałeś? Przecież to nie ja wezwałem policję a ten debil Jacor. Zresztą pierdolę was. – powiedział czerwony jak cegła, rozgrzany jak pies, i odwrócił się na pięcie w stronę samochodu. – Dziewczyny, spadamy stąd – dorzucił.

Napastnicy nie odpuścili. Radar złapał go za czarną bluzę i próbował zatrzymać. Zrobiła się szarpanina. Wtedy do akcji wkroczyły dziewczyny. Zaczęły piszczeć, wrzeszczeć, krzyczeć i ich rozdzielać. Taki obrót rzeczy wyłonił też z okien życzliwych sąsiadów.

– Co się tam dzieje!… wezwijcie policję!… co to za afera! – dało się słyszeć z okien na kilku kondygnacjach jedenastopiętrowego bloku stojącegonajbliżej zajścia.

Na taki obrót sprawy grupka kolegów spod bloku zaczęła się rozchodzić. Czajna zrezygnowany krzyknął:

– Dawaj, Radar, spierdalamy stąd…, a z tobą jeszcze sobie pogadamy. Masz przejebane – skwitował.

Jawor tego już nie dosłyszał, bo przerwał mu w pół zdania trzaskiem zamykanych drzwi i szybkim odpaleniem auta, a później pichami. Obok niego siedziała Kasica, a z tyłu trzy blondynki. Kasica miała urodę Włoszki. Za nią ulokowała się Pineska, ciemna blondynka z końskim warkoczem i wielkimi brązowymi oczami. Grała w miejscowej drużynie piłki ręcznej. W środku była jeszcze drobniutka i śliczna, niebieskooka Jolka, a obok niej cycata, żółtowłosa Martyna, która przeprowadziła się do Tarnowa z Bytomia.

– Co to za krzywa akcja – zaczęła Kasica. – Coś ty zrobił temu Grubemu? – zapytała, kiedy osiedle kurczyło się w lusterkach samochodu.

– Nic… – odpowiedział i milczał przez chwilę, ciągle jeszcze w szoku. Dopiero kiedy dojechali do niego do domu i usiedli wszyscy przy okrągłym stoliku, zaczął tłumaczyć dziewczynom całe zajście.

– To było tak – mówił, przełykając ciężko ślinę od zdenerwowania. – Robiliśmy dla tego Jacora wesela. On dawał nam sprzęt. To znaczy te lampy i kamerę. No i nam nie chciał hajsu oddać za dwie imprezy. To ja mu powiedziałem, że jak tak, to ja mu sprzętu nie oddam.

– No to grubo, i co na to Maciuś? – zapytała Pineska, sugerując bliższą znajomość z oponentem.

– Gruby się wściekł – ciągnął Jawor. –  Wystraszył się, że przez tę awanturę zostanie bez pracy, a wiecie, jaki to jest desperat. Stanął po stronie Jacora. Powiedział: „No weź, nie rób scen, daj mu tę kamerę. Przecież nam zapłaci po następnej robocie”. Mówił, jakby się już dogadał z tym krętaczem.

– Bo to jest frajer, zawsze to wiedziałam – skomentowała żółtowłosa Martyna. – Jak go pogoniłam ostatnio na domówce, po tym jak się do mnie dopierdalał, też mi mówił, żebym nie robiła scen.

– No coś było nie tak – kontynuował Jawor, bagatelizując słowa Martyny. – No to ja nie dałem za wygraną. Jacor zagroził policją. No to ja mu mówię – a wzywaj sobie. Przyjechała policja.

– Czyli to Gruby jednak wezwał pały?? – nie dowierzała filigranowa Jolka.

– No a kto?! – policzki Jawora zrobiły się jeszcze bardziej czerwone, a oczy płonęły gniewem. – Wiadomo, że Gruby. No i policjanci zaczęli spisywać notatkę, a ja im mówię, że dogadaliśmy się tak z Jacorem, że jak mi nie odda pieniędzy, to ja mu nie oddam sprzętu i że jak chcą, to mogą wziąć kamerę i światło do depozytu. Tu się Jacor wysrał i wyciągnął pieniądze. Wypłacił mi od razu wszystko. Ja wtedy poszedłem po sprzęt do samochodu. Wyjąłem sprzęt, oddałem mu i pożyczyłem mu wszystkiego najlepszego. Gruby z nim został. Pamiętam, że jak odjeżdżałem, policji już nie było, a do Jacora i Grubego doszli ci debile. Pewnie spytali się, co to za przypał. No i tyle – skwitował Jawor.

– Co za akcja – skomentowała Kasica. – Co teraz zrobisz, przecież oni cię będą ścigać.

– Niech próbują, w dupie to mam – wypalił Jawor. – Nie będę się im tłumaczył ani się przed nimi chował. Zlewam ich ciepłym moczem. Chuja mi zrobią.

I rzeczywiście tak było. Radar i Czajna odpuścili. Raz tylko jeden z nich krzyknął za nim coś w stylu – frajer! –  i tyle było z zadymy. Również bliżsi mu kumple przestali się do niego odzywać, a kiedy mijał ich gdzieś na Wałowej albo innej Krakowskiej, spuszczali wzrok. To było mu na rękę. Pewnie doszło do nich, co tak naprawdę zaszło. Koleżanki Jawora znacznie lepiej radziły sobie w rozprzestrzenianiu informacji niż ziomki spod bloku. Bardziej medialne. Zdarzyło mu się jeszcze parę razy w życiu, że ktoś zapytał go o tę sytuację, ale on nie zamierzał się nikomu tłumaczyć. Nie chciał więcej o tym rozmawiać. Zresztą szybko wyniósł się do Warszawy i znalazł sobie pracę w jednej z telewizji. Kręcił newsy, felietony i reportaże dla kanału informacyjnego. Tarnów, który tak bardzo kiedyś kochał, przestał dla niego istnieć.