Wybór

Zgromadzili się na mojej krtani
władcy i bohaterowie
z awersów obiegowych monet.
Owinęli wokół mojej szyi oś ziemi
i przywiązali jeden koniec do klamki, mówiąc:
„Nie ogarnie się życia jajcarską szyderą,
na nic mindfulness i tu i teraz.
Gdy zaistnieje konieczność dokonania wyboru
spośród dwóch ostatnich żyjących istot:
człowieka (obojętne – kobiety czy mężczyzny) oraz bakterii –
musisz odebrać sobie życie.
Bakteria przez kolejne podziały,
drogą ewolucji może dać początek
olbrzymiej ilości gatunków,
doprowadzając, kto wie, do powstania
jakiejś nowej ludzkości.
Oczywiście żadnej gwarancji, że tak będzie –
nie ma.
Ale w przypadku ocalonego człowieka –
nie ma żadnej szansy.”


 

***

Glina wciąż miękka i mokra.
Myszy marzą, że wszystko się zamysi
i drżą przed bezmysiem.
Dośniły się rozłożystoude.
Ładny pokój. Tapeta w węże.
Gra toczydło
do ostrzenia prostego szczęścia i podobieństw
między śladami po kornikach a runami.

Arcydzielna i Arcydzielnik!
Ludzkie ułamki, wcielone arcydzieło:
samiec gamma pod rękę z nadpuszystą.
Przed nimi wszystkopalący ogień.
Za nimi rozkwitnienie.

Ostatni znak miał kształt.

I wzeszło słońce wrzawne, czerwone
jak płetwa żerującej na płyciźnie wzdręgi.


 

Pierwszy stopień wtajemniczenia

Rosół to wielkie misterium.
Daje siłę do mocowania się wciąż
z tym samym kamieniem,
z tą samą krwią, z krążeniem
w kółko.
Każde tłuste oko rosolne
to portal
do czasoprzestrzennego tunelu.
Ale innej drogi na skróty szukają:
Mój kuzyn Arek –
ogłaszając autonomię
zakupionej okazyjnie bieszczadzkiej góry,
ponad dwa hektary góry,
której szczytu nie widać,
takiej, co może go wcale nie mieć,
gdzie chciał wybudować dom,
ale urzędnicy mu nie pozwolili.
Mój sąsiad Tomek,
który chowa w spiętych włosach swoje tajemnice,
po ziole widuje anioły
i uważa, że nic mu się nigdy złego nie stanie.
Mój drugi sąsiad Olaf,
niezdarny jak mokra pszczoła,
który stara się
o żółte papiery i niemiecką rentę,
bo nie ma już siły wozić mięsa,
(prowadzić autobus berlińskiej komunikacji miejskiej)
i chce wstawać, kiedy chce
i robić co chce,
a nazywa to życiem w zgodzie z naturą.
Wstępują na przerdzewiały próg, z którego kute żelazo
sypie się jak trociny.


 

***

Lubisz o słonecznym poranku
czesać światło czerwonym grzebieniem?
Łatwiej ci będzie zrozumieć.
Zostawili tylko przepowiednie śmierci
i powikłania zwierzęcych snów.
Wszystko jest rozrywane
grawitacją kłębka wynikań.
Weszliśmy w ciemność
za pomocą opowieści.
Twoje uda pachną awokado.
Moje wcielenie jest zamyślone.
Jestem pięknym niebieskim starcem
z siedmioma językami.
Wydrążę nimi w twoim ciele
nowe czakry
i wetknę tam świece
z prawdziwego pszczelego wosku.
Zrobię z twoich oczu ludzika
jak z kasztanów
i będziemy się do niego modlić.


 

Naprawdę nie pamiętam

Danielowi Ziarkowskiemu

 

Słucham Equinoxe. Stare ale jarre.
Przypomina mi dzieciństwo przegranych drobniaków,
przepikselowane statki kosmiczne
z osiedlowych salonów gier. Imperium kontratakuje
w kinie objazdowym. Adela, dajesz dupy?
Tugezy-forewy. Wąchanie kleju.
Głos krążył i powtarzał.
Bawiłem się nitką z rozprutej mandali.

Kezál, naprawdę nie pamiętam,
że w pierwszej liceum zachwycaliśmy się
książką „O czym marzą psyborgi” jakiegoś Barbeta.
Jakbym pierwszy raz o niej słyszał.
Chodzi mi po głowie Tumitak w czarnych okładkach,
jakieś opowiadania z Młodego Technika, Lem.

Ale o czym marzą psyborgi?


 

Arcimboldo pokazuje, jak jest

Namaluję kupę pieniędzy i dam ją robotnikowi,
on wykopie tunel i wszyscy uciekniecie.
Opuśćcie moją głowę, mam myśli, które wystają!

Twarze z owoców.
Prawdy ze słów.
Usta z ryby.
Wiary z prawd.
Widziane z widzącego.

Fale nie mogą znaleźć brzegu.
Święci mężowie chrumkają jak zwierzęta.
Nie ma już trójkątów. Wybuchły
jak pagery bojowników Hezbollahu.
Matematyka stała się matematyczniejsza,
muzyka – muzyczniejsza,
słowa mniejsze niż mrówki mrówek.

Połamcie gnaty desygnatom!


 

Białe kwiaty dla gołębi

Na cmentarzu w naszym pięknym miasteczku
leży sporo skurwysynów.
Płacimy podatki, żeby ich groby nie zarosły
i modlimy się za nich.
Białe kwiaty pachną ciepłem,
które dali wydychanemu powietrzu,
szorstkie światło tryska z ich płatków
i słodko się robi od niego w oczach.
Po cmentarzu gości oprowadza
asemantyczny szkielecik.
Proszę państwa!
Pożrą.
Połkną.
Zmiażdżą.
Rozszarpią.
Stratują.
Uduszą.
Tak, tak, proszę państwa!
Wojna z wielorybami.
Wojna z wilkami.
Z szerszeniami.
Z rakami.
Wojna z gołębiami.
Tu przystaje na dłużej.
Bo szkielecik, proszę państwa, kiedyś hodował gołębie
i chciał oderwać się od ziemi.
Nie było mu lekko.
Dziecko zrobił.
Na alimenty szła prawie cała wypłata z lasu.
Kości mu wibrowały od piły spalinowej.
W domu ojciec się z nim kłócił,
że za mało dokłada się do prądu,
a w gołębniku światło wciąż pali.
W złości ojciec odciął kabel.
Znaleźli potem szkielecika w sadzie.
Na tym kablu.
Nad ziemią.


 

Pan Kogutek otwiera pudełko

Pan Kogutek został bogatym człowiekiem. Dorobił się
fabryczki kartonowych pudełek.
Zatrudnia pokolenie
spoko-lenie
i choć odznacza się figurą kabaczka –
flirtuje z młodymi pracownicami.
Ciągle zajęty i przejęty wieczorem
znajdzie zawsze czas,
żeby trochę poczytać.
Spinoza ze swoją zmatematyzowaną moralnością
w sam raz dla księgowych
to jego ulubiona lektura.
Gdy żona już po tabletkach, krótki pornosik na komórce
bez głosu i zdrowo zasypia.
W nocy często spotyka snuliczki.
Mają mapy całego kosmosu i malutkie teleskopiki.
Noszą długie ostre drzazgi.
Obserwują Wielki Wybuszek.
Te drzazgi mogą iść na rozpałkę,
ale drzazgą można też zabić.
Wbić ją w serce jak to mówią:
Pan Kogutek budzi się za szybko.
Potem nie może zaznać spokoju.
Cała ciemność świata
zamknięta w jednym kartonowym pudełku
stoi na półce w jego gabinecie.
Trudno to sobie wyobrazić. Ale on codziennie otwiera i sprawdza.


 

Bez paznokci

Mój sąsiad smutny, jego trawnik smutny, gardzą sobą.
Pokazują jakiegoś grzyba, coś niby opieńka,
i mówią, że tak wygląda Bóg.
Ich Bóg śliski,
pachnie jak rozgnieciony owad.
Daje im tylko sen,
w którym nie mają paznokci.
Na czubku każdego palca – po obu stronach opuszki.
Są lepszymi kochankami.
Dławią się własną młodością.

 

Artur Boratczuk