Seks


 

ryc. Monika Hanulak

 

Ma być o seksie, więc ciągle myślę o tym, że skoro wszystko, co się śni, ma ukryte seksualne znaczenie (tak rzecze potoczna mądrość przypisywana psychoanalizie), to co znaczą sny, w których śni się seks?

 

Dzisiaj, 11 kwietnia 2025 roku, siedem miesięcy, dwa tygodnie i dwa dni od śmierci mamy przyśnił mi się długi sen, w którym w jakimś tajnym lub półtajnym klubie na Pradze była promocja Pola, wszyscy się już rozeszli, zostałam sama z Ireną i z jej nieodłącznym rowerem (składakiem), szłyśmy do domu trochę razem, a potem już szłam sama, jakbym szła na Karpiówkę  ze stacji w Kraśniku, szłam długo, jakieś półtorej godziny w zupełnej pustce i ciemnościach, do domu. A kiedy tam doszłam, już musiałam wychodzić, do hotelu, czy też na pociąg na stację w Kraśniku, po drodze zastanawiałam się, czy nie lepiej do Kraśnika, żeby stamtąd złapać autobus miejski na dworzec kolejowy, przejaśniało się, choć wciąż było zamglone, i kiedy tak szłam, umordowana niespaniem i chodzeniem, nadjechała goniąca za mną mama na swoim rowerze (damka), na którym wszędzie jeździła: do szkoły, do sklepu, na pole malin (tam nigdy nie było jak w malinowym chruśniaku, to zawsze była znojna praca na drugim końcu wsi, Domowym lub Jankowym, jak mówiliśmy o gospodarstwie, w którym wychowała się mama).

Ciemno, choć zaczyna świtać, stoimy z mamą w Stróży, jakieś sto metrów za skrzyżowaniem i sklepami, i trochę się dziwię, że mama wstała z łóżka i przyjechała po mnie na rowerze, taka jak kiedyś, kiedy była w moim wieku i jeszcze pracowała jako nauczycielka matematyki, i trochę jestem wzruszona, że jej się chciało. Mama mówi, że nie ma sensu iść spać na stację, skoro dom jest bliżej. Tak, masz rację, odpowiadam i dziwię się, że w ogóle idę w obce strony, skoro mogę wyspać się we własnym łóżku.

 

Obudziłam się z tą znaną już kojącą obecnością mamy (celowo nie piszę tego słowa z dużej litery, ale o dużych literach będzie później) i ze stosikiem książek Teodora Parnickiego na stoliku nocnym. Czytam go przed snem.  

 

Być może w głowie mi miesza moja namiętność do Parnickiego, ale teraz jestem zdania, że najlepszy opis seksu czytałam ostatnio, a może i w ogóle (skłaniam się ku tej opinii, a naszych znakomitych autorów upraszam o zrozumienie tego mojego seksualnego zaczadzenia), w „Srebrnych orłach”: wspaniałe akapity pełne butów i bosych stóp, genialna spowiedź cesarza oddającego się grzesznym rozkoszom, chcącego z nimi skończyć, świadomego przy tym, że to ponad jego osiemnastoletnie siły. Cóż, jak zawsze zachęcam do czytania Parnickiego, ale poręczniej zacząć od naszej prozy w Polu, błyszczącej seksem, czymkolwiek on jest.

 

„Czym jest seks?” Alenki Zupančič  odpowiada na to pytanie w lacanistyczny sposób,  mnie to już nie interesuje, ten cały lacanizm, to już mam za sobą, ale czytam, przeglądam, bo szukam u Zupančič psychoanalitycznego dowcipu czy bon motu, który nadaje sens temu numerowi Pola, że wszystkie sny są o seksie, a więc o czym jest sen, w którym śni się seks? Szukam i nie znajduję, ale przecież szukać i nie znajdować pozwala robić to nadal, czemuż zniechęcać się właśnie teraz. Czytam „Czym jest seks” z rozbawieniem kunsztownymi, zagmatwanymi konstrukcjami, idealnymi dla wyedukowanych, do których kiedyś należałam lub chciałam należeć, których porzuciłam, zachęcona przez Nietzschego: ze wszystkiego, co napisano, to tylko miłuję, co ktoś pisze własną krwią. Niespecjalnie obchodzi mnie teraz, czym jest seks według Lacana, choć cieszy, że jest czymś, co zakłóca, wykrzywia znaczenia; co jest nieusuwalnym zakrzywieniem rzeczywistości; co, jak chce Joan Copjec: jest niemożliwością kompletności znaczenia. Cokolwiek to dla ciebie znaczy, droga czytelniczko, drogi czytelniku.

 

Odkładam Zupančič i lecę czytać Parnickiego, mistrza opisu seksualnych rozkoszy (piszę o nim, bo mało kto go pamięta i czyta, a pisać o naszych autorach we wstępie nie trzeba; trzeba ich czytać). W „Robotnikach wezwanych na jedenastą” sceny na niedźwiedziej skórze w Kijowie (na początku książki) i sceny końcowe, już wśród Tolteków, na pytanie postawione przez słoweńską filozofkę i teoretyczkę psychoanalizy (pewnie o Parnickim nie słyszała, a szkoda, bo to geniusz) odpowiadają: fantazja, przemoc, dziwne.

 

Tym, którzy się na to krzywią, polecam wspomnienie (a jednak psychoanaliza nie daje się łatwo zignorować!) sceny pierwotnej, czyli rzeczywistego lub wyobrażonego stosunku seksualnego rodziców, który widzimy (wyobrażamy sobie) jako dziecko. Według Freuda, któremu nie mam powodu nie wierzyć, jest zwykle postrzegana przez małoletnich jako akt przemocy ze strony ojca, itp., itd. Każdy ją w sobie nosi, tę scenę pierwotną, doświadczenie dziwne i niepokojące, więc i ty też droga czytelniczko, drogi czytelniku masz ją w sobie. Grzebię we wspomnieniach i bez wielkiego trudu wydobywam te dziwne obrazy i dźwięki dochodzące z łóżka rodziców, miałam wtedy pewnie jakieś trzy, cztery lata. Nie mam pojęcia, czy Freud ma rację, psychoanaliza to w końcu nic innego jak kolejna siatka pojęć narzucona na rzeczywistość, uwodząca i obiecująca nadludzkie ekstazy (tak jak uwodzą i obiecują inne siatki prezentowane w naszym Polu), ale teraz, kiedy to piszę i kiedy przypominam sobie gołe nogi  mamy, wtedy młodej, przed trzydziestką, dużo młodszej ode mnie teraz, ogarnia mnie wzruszenie i radość z jej rozkoszy, a może tylko przyjemności, nigdy się tego już nie dowiem. I to też daje mi radość całkiem zmysłową, ta niewiedza; rzeczy, których nie rozumiem i rozumieć nie muszę.

 

Muszę jednak zrozumieć, o co chodzi w ataku wielkich liter kłębiących się na facebooku, w esemesach i na messengerze we wszystkich formach i okolicznościach: Wam, Ci, Ciebie, Tobie, Ty, ale też Ja i Nam. Co to jest, te sterczące ponad zwyczajne, małe litery emblematy wielkości i wyjątkowości, szacunku i niepewności, władzy i hierarchii? Rozumiem, listy papierowe i mejle, taka konwencja, kindersztuba, do konwencji i kindersztuby nic nie mam, przeciwnie, wielce je sobie cenię. Ale w zwykłym esemesie do koleżanki czy kolegi, do równych sobie pisać Ty, Ciebie, Tobie? Co to „Nas” o nas mówi? Aż się prosi interpretować jako niedostatek seksu, cielesnej satysfakcji, sytuowanie siebie jako przedmiot pożądania lub seksualnej mocy. Ciekawsze jednak wydaje mi się podejście do Ciebie i Was w poście na facebooku od tyłu, a może z ukosa, z lewa i z prawa, obdarcie wielkiej litery z warstw drobnomieszczańskiego pozłotki i obnażenie wątłości bytu uciekającego przed świadomością własnej małości, nieważności i bezradności.

Och, jak mnie brzydzi ta współczesna wątłość i wrażliwość nazywana lewicową, ten lęk, żeby broń boże kogoś nie urazić, wliczając w to siebie samych, swoje pępuszki, cycuszki i fiutki, ta potrzeba pokazania, jak to się szanuje te wszystkie osoby, Ciebie, Ją, Jego, Was, Nas, to głoszone w każdej pozycji (byle nie misjonarskiej) i konfiguracji uszanowanie i uwznioślenie. Co z tego wychodzi? Upupienie i udupienie.

Czy to jednak przypadek, że atak zaimków osobowych pisanych z dużej litery nasilił się ostatnio, w czasach coraz większej niepewności, jesteśmy wszak krajem frontowym, a przy tym uparcie prawicowym? A prawica, wiadomo: umiłowanie hierarchii, wyższości jednych wobec drugich, przemocy dużych wobec małych, władzy męskiego nad kobiecym, seksualne obsesje i przechwalanie się, kto ma większego.

Budzi to we mnie i współczucie, i wściekłość, i strach, i rozbawienie podobne do tego, które mnie dopadło, kiedy pierwszy raz przeczytałam w książce Paula Blooma pt. „Przyjemność. Dlaczego lubimy to, co lubimy” przepis z książki kucharskiej dla masochistów (fikcyjnej) na cynamonowe orzechy pekan w glazurze pomarańczowo rumowej:

 

2 i pół szklanki orzechów pekan
1 szklanka rumu
2 łyżeczki jasnego cukru brązowego
¼ łyżeczki soli
½ łyżeczki mielonego cynamonu
Skórka z 1 pomarańczy
Orzechy prażyć przez 5 minut w temperaturze 175 stopni. W dużym garnku wymieszać rum, cukier, cynamon i skórkę pomarańczową. Doprowadzić do wrzenia. Teraz najlepiej zadzwonić po pogotowie. Zdjąć spodnie. Przygryźć rękawicę kuchenną i bardzo gorącą miksturą polać genitalia. Porcja dla 4 osób.

 

A co z orzechami, zapytać możesz droga czytelniczko, drogi czytelniku. Odpowiedzi jest wiele. Tak samo jak wiele jest odpowiedzi na pytania: o czym piszesz, kiedy piszesz o seksie i o czym czytasz, kiedy czytasz o seksie??

 


Bloom, „Przyjemność. Dlaczego lubimy to, co lubimy”, tłum. Olga Dziedzic, Smak Słowa, 2018.

Zupančič, „Czym jest seks?”, tłum. Tomasz Sieczkowski, red. naukowa Kuba Mikurda, Wydawnictwo Krytyki Politycznej i Wydawnictwo Uniwersytetu łódzkiego, Warszawa 2021.

 

Renata Bożek

 

 

CZYTAJ TEŻ