A wracając do twojej domniemanej ciąży, mówię, bo oto naraz przypomniał mi się nienadchodzący okres Andy, to może poczekaj jeszcze trochę cierpliwie, bez stresu i bez opresji, sine ira. Na pewno jutro przyjdzie, zobaczysz, coś tak czuję, że on się zbliża, wielkimi krokami, mówię, a ona robi minę, która mówi, co ty możesz wiedzieć o moim okresie. Na razie nie musisz namawiać mnie do zostania ojcem. Nie namawiam cię do niczego, mówi Anda. To będzie moja decyzja, a twoja będzie twoja. Co do mnie, to ja nie jestem przeciwniczką posiadania dzieci, nawet pomimo trudności i kryzysu klimatycznego. Kurwa, kryzysu, mamroczę sobie, kryzys to był dziesięć lat temu, ale ona nie słucha, tylko ciągnie, uważam, że jest to ważne doświadczenie, chciałabym je przeżyć, myślę, że to wielkie szczęście i radość być w ciąży, oczywiście chcianej. No i z kimś, kto też jej chce. W przeciwnym wypadku sprawy robią się skomplikowane, ale teraz przynajmniej już wiem, na czym stoję. Jasne, że wspaniale jest mieć dzieci, mówię na to, i wcale się nie dziwię, że chciałabyś je mieć z kimś, kto też chce. Ale czy to jest teraz ci najbardziej potrzebne, to jest ci najbardziej po drodze? Przy twoim trybie życia? Już teraz masz ledwo czas na sen w przerwach w pracy, tak jesteś zajęta swoimi projektami. O to się nie martw, nie takie rzeczy potrafię ogarnąć, mówi Anda naprawdę obruszona moimi uwagami. Anda, ty nie możesz być matką zajętą dzieckiem, ty masz zmieniać świat, pomagać ludziom, wspierać ich w rozwoju i emancypacji. Dziecko ci w tym nie pomoże, a jedynie odessie energię potrzebną ci w innych sferach. Dość już, mówi Anda, nie chcę tego słuchać. No i racja, co ja jej mam do powiedzenia niby, takie nic jak ja. Tak, nagle poczułem się jak nic, zamilkłem, uświadomiwszy sobie nagle, jakże niestosowne były moje komentarze wobec normalnych ludzkich potrzeb, jakie prezentowała Anda. Wszelka racja była po jej stronie, niestety, a ja wychodzę z tego jako nikczemnik. Chciałem nagle walnąć się głową w ścianę, za karę. Wszakże pomyślałem, że by ją to przestraszyło, więc nie walnąłem. Tylko mówię cicho, cichutko, zdruzgotany chwytam się tego argumentu, wiesz, ile to CO2 takie dziecko generuje? To jakbyś latała non stop samolotem odrzutowym, przesadzam dla efektu. Pięćdziesiąt ton CO2 rocznie. Nie racjonalizuj tak tego sobie, po prostu nie chcesz mieć dzieci, w dupie masz CO2. Tak, na pewno masz rację, mówię, racjonalizuję to sobie, ale to nie zmienia faktów co do CO2. No i moim skromnym, podkreślam to, skromnym i nieśmiałym zdaniem, powinnaś skupić się na ratowaniu ludzkości. Tak uważam, Anda, serio. W tobie i ludziach takich jak ty, idealistach pełnych nadziei, optymizmu i sprawczości, jest ostatnia nadzieja ludzkiego rodzaju. Co prawda osobiście uważam, że nie ma już żadnej nadziei dla ludzkości, jest za późno, ale to osobiście, natomiast nieosobiście sądzę, że ostatnia nadzieja ludzkości to właśnie ludzie tacy jak ty, Anda, którzy rozumieją, że trzeba ratować świat. Ty masz misję! No a ty, Nico, skoro jesteś tak świadomy zagrożeń, a do tego nie masz dzieci, czemu nic nie robisz, żeby ratować ludzkość? Bo ja, mówię, tak jak absolutna większość ludzi, mam w dupie ludzkość. Myślę tylko o sobie. Taka jest prawda, los ludzkości po mojej śmierci mi zwisa. I jestem za słaby, żeby walczyć o zbawienie ludzkości przed nią samą. Osobiście, teraz znowu mówię osobiście, sądzę, że ludzkość tego właśnie najbardziej pragnie i do tego uparcie zmierza – do samozniszczenia; poniekąd mnie to nie dziwi. Nie jest to mądre, wiadomo, jest to głupie, dlatego z drugiej strony mam wciąż niewielką nadzieję, że znajdzie się dość ludzi takich jak ty, tej elity zbawicieli świata, by nie doszło do najgorszego. Nie zazdroszczę wam, musicie ratować ludzkość wbrew jej woli. Bo ludzie chcą rozwalić wszystko, rozpierdolić całą cywilizację, zacząć zabawę od nowa. Doskonale to rozumiem. Też jako dziecko tak miałem. Budowałem najpierw pieczołowicie i używając wszystkich dostępnych zasobów swoje miasto. A gdy już było gotowe i doskonałe, zrzucałem na nie bombę. Jak możesz tak mówić, przecież to jest potworne. Prawda jest potworna, mówię sentencjonalnie. Nie miejmy złudzeń. Nie, nie przyjmuję tego do wiadomości, odrzucam to, mówi Anda. W ludziach przeważa dobro, mówi. Jestem pewna, że można ich pokierować we właściwą stronę, tylko trzeba umieć być liderem. To tylko kwestia otwarcia się i rozmowy. Każdego można przekonać argumentami. Ludzie chcą dobra, to jasne. Ależ w pełni się z tym zgadzam, gdyż dobrem jest to, czego ludzie chcą, mówię. A złem to, czego nie chcą, zatem to oczywiste, że ludzie chcą dobra, sęk w tym, że różnie je rozumieją. Czy ty zdajesz sobie sprawę, że są na przykład na tym świecie buddyści prześladujący innowierców? A czego to dowodzi? Tego, jak różnie ludzie rozumieją to samo pojęcie. No, ale można ich wyedukować przecież, tak? Ci buddyści prześladujący muzułmanów w Mjanmie, bo o nich ci chyba chodzi, oni są po prostu ofiarami manipulacji i braku edukacji. No i tak to tańcowało oświecenie z nihilizmem. Trzeba nieść oświatę, Nico, przecież ty to chyba powinieneś wiedzieć najlepiej. Doszło do tego, że Anda zaczęła mnie oświecać w sprawie konieczności oświaty. No, zapędziła mnie w kozi róg. Tak, ja to wiem najlepiej, mówię, ale też wiem najlepiej, jaki opór ludzie stawiają oświeceniu i oświacie, moja droga. Wręcz niewyobrażalnie zaciekły. Są gotowi wiele oddać, poświęcić, zapłacić, by pozostać przy swojej ignorancji. Nawet ucząc się przede wszystkim myślą o tym, co ich rozprasza. Ludzie nienawidzą oświaty, zrozum. Nie oświecisz ich, próżne nadzieje. Co ty opowiadasz, dziwi mi się Anda; to już chyba padło dzisiaj z jej ust, co nie? No, mniejsza o to, najważniejsze jest to, co powiedziałem o twojej misji, Anda. Wszystko jest w twoich rękach, mówię. Wiadomo, że wszystko jest w moich rękach, mówi na to Anda naraz jakby podniesiona nieco na duchu i odstresowana, i jakby milsza w obejściu. Czyżby niechcący, całkiem niechcący, udało mi się rozbroić bombę? No, lepiej oczywiście nie chwalić dnia przed zachodem słońca, ale tymczasem Anda się wypogodziła i dostrzegam też już jakieś drobne mgnienia czy mikrogesty jej ciała oraz widzę, że jej wzrok przewędrował po moich ramionach z pewnym zamgleniem, a że jestem w samych szortach, bo jesteśmy na Morzu Tyrreńskim, na wyspie jak wulkan gorącej (swoją drogą to prawda, że wulkany są gorętsze, jest tu jakieś cztery stopnie cieplej niż na kontynencie), to jej wzrok przewędrował też i w drugą stronę po moich ramionach, obnażonych, i oto czuję, że kutas mi się zaczyna podnosić. Taka to ona była, ta Anda, potrafiła w jednej chwili wprowadzić nastrój na seks, nie zajmowała jej taka transformacja nie wiadomo ile czasu. Natomiast ja, mówię, w porównaniu z tobą, jestem za miękki, żeby ratować świat. No, nie wydaje mi się, mówi na to ona. Pozwól, że sama zdecyduję o twojej miękkości. Z mięczakiem bym się chyba nie zadawała, dodaje z pewnym siebie i łakomym uśmieszkiem. Ach, boskie było, zawsze nadludzkie było libido Andy. Byłem fanatykiem jej libido, trzeba to powiedzieć. Ach, chciałbym wierzyć, że się nie mylisz, mówię. Ja się nigdy nie mylę, zwłaszcza co do twojego kutasa. O tak, to na pewno, potwierdzam z przekonaniem, bo czuję jej rękę na nim. Ech, gdyby tylko ludzie pojęli, jaka moc tkwi w seksie, zaczęła teraz Anda mówić na swój ulubiony temat, jakim była empowerująca rola seksu w życiu. W gruncie rzeczy Anda była post-hipiską czy feuerbachistką, wierzyła, że miłość i seks może zbawić ludzi od nich samych, że głównym źródłem ich problemów są frustracje seksualne. Zdaje się, że coś podobnego już głosili Fromm i Reich i inni, ale Anda uważała to za swoje indywidualne odkrycie. Jeśli tylko ludzie zaczną uprawiać więcej seksu, staną się lepsi, w to zdaje się, ostatecznie wierzyła Anda. Jak każda wiara, tak i ta była naiwna, i była zapewne racjonalizacją czegoś innego, mianowicie tego, że Anda, przy całym swoim zdyscyplinowaniu, opanowaniu, miała jedną wielką słabość, mianowicie seks, a jeszcze bardziej mianowicie, moim skromnym a może nieskromnym zdaniem, seks ze mną; przy czym o tyle nie był to pogląd głupi, czy nienajgłupszy, że na pewno by nikomu nie zaszkodziło, gdyby ludzie uprawiali więcej seksu, zła by to raczej nie pomnożyło, a może nawet pośrednio by je umniejszyło, bo w czasie uprawiania seksu może nie zajmowaliby się gorszymi rzeczami, kto wie. Nie, żebym popierał światopogląd Andy, ale popierałem zawsze wynikające z niego praktyczne konsekwencje, no, może nie zawsze, bo Anda potrafiła się przejeść z tym jej nieposkromionym apetytem, ale prawie, czyli w praktyce ten światopogląd z Andą podzielałem, nawet jeśli wcale osobiście nie uważam, że seks ma zbawienną moc, uważam tylko i aż, że jest jedną z najlepszych form spędzania czasu z innymi ludźmi w oczekiwaniu na nieuchronne, dobrym sposobem na to, by odwrócić uwagę od rozpaczy, mordęgi i beznadziei, tak że w tym sensie seks nas zbawia, chwilowo, od nas samych, daje nam pocieszenie, zapomnienie, upojenie, ale na pewno nie zbawi nas od wojen i katastrof, nie jest receptą na całe zło, pozwala jedynie oderwać się od niego, ale tego nie miałem potrzeby omawiać z Andą, która na szczęście, jakkolwiek lubowała się w teoretyzowaniu, potrafiła przejść do porządku dziennego nad teoretycznymi sporami. To była jej wielka zaleta, jak już ci chyba mówiłem, szybko startowała, miała krótki i dynamiczny rozbieg, oraz łatwo było za pomocą seksu odwrócić jej uwagę od tego, że jest zagniewana, więc zacząłem odwracać jej uwagę z troską o to, by chwilę to potrwało, a tymczasem przemyśliwałem nad dalszymi krokami, bo przecież jej okres nie nadchodził, i jego nienadchodzenie jakkolwiek tymczasem się oddaliło, powróci. Jednak przyszło trochę odprężenia w splocie z Andy ciałem i jej gęstymi włosami, jej zapachem, wilgocią, miękkością, akurat był zachód słońca, u naszych stóp, nigdy dość powtarzać, roztaczało się morze, i to Śródziemne, patrzyłem na wyspy w oddali, po których szlajał się Odys, były to zatem wzniosłe okoliczności, relaksujące i kierujące umysł człowieka ku bogom. Tak, to wspaniałe, że z Andą można się złączyć tak szybko i bez długotrwałych zabiegów, myślałem sobie abstrakcyjnie, zupełnie inaczej niż z Polą, której zabierało to nieskończenie wiele czasu, a i tak robiła to potem bez przekonania, poza tym jednym legendarnym face-fuckiem, o którym ci już mówiłem, a który przypomina mi się teraz, gdy złączony jestem z Andą, która wzdycha, mruczy, szepcze coś, pulsuje, o, jak pulsuje, żelaznym chwytem zaciska mi się na chuju, tak, nie licząc tego face-fucka, podczas którego chyba jeden jedyny raz naprawdę doznała rozkoszy, Pola raczej nie odpływała nawet do 10% tego, co Anda, no i czy to też nie było samo w sobie kuriozum, że największej ekstazy Pola doznała ruchając mój krzywy gęboryj, złowieszczy i szkaradny, czy to nie była jakaś perwera czy fetyszyzm jakiś, czy moja morda obleśna i nieudana nie była tu jakimś fetyszem, o, Nico, Nico, kochaj mnie, szepcze chyba Anda ssąc mój palec, czy ona właśnie dlatego doznała rozkoszy, że moja gęba jest tak brzydka, że ruchanie jej sprawia jakąś osobliwą przyjemność? No, mniejsza o to, w każdym razie poza tym jednym jedynym razem, gdy zdawało się, że Pola odleciała na inną planetę, prawie mi zmiażdżyła gębę kośćmi udowymi, bo Pola była koścista, szczupła, obozowa uroda, więc kości jej czułem na swej twarzoczaszce bardzo dobrze, trochę jak masaż twarzy kamieniami to było, ale ponieważ tak odleciała, to nie chciałem jej przerywać, och, Nico, Nico, tak, dalej, nie przestawaj, czuję twoją energię, jęczy Anda, no więc poza tym jednym razem Pola raczej nie odlatywała, dlatego choć czułem pod nosem jej kość łonową, napierającą na mnie, opartą o moją szczękę krzywą, o krzywy mój zgryz, nie przestawałem. Kto wie, czy to nie on właśnie był przyczyną Poli niespodziewanej rozkoszy, czy to nie właśnie owo zakrzywienie zgryzu mego było tym czynnikiem, który doprowadził Polę do ekstazy, kto wie, czasem taki anatomiczny szczegół, fizjonomiczna anomalia, może być tym, co stanowi wisienkę na torcie, taką kropkę nad i w dziedzinie rozkoszy, myślę sobie złączony z dyszącą szybko Andą, za to ją kocham, że najwyżej ceni stan upojenia seksualnego i nie rezygnuje z niego dla jakichś błahych sporów; koniec końców nie traci dużo czasu na animozje? Czy może jednak traci? Zastanawiam się złączony z nią, Anda coś szepcze, nie wiem co, może jednak za dużo czasu się z nią traci na animozje, kto wie, z drugiej, czy już z trzeciej strony, czy nie za dużo tych animozji z Andą, które jednak kosztują. O, Nico, szepcze, nie jesteś taki miękki wcale, masz swoje mocne strony i bardzo cenię tę twoją niezawodność, mówi. No, tak mówi, i myślę sobie, ech, a może jaki człowiek w łóżku, taki i w życiu. A ona szepcze cały czas, bo jesteśmy teraz w plateau, muszę trochę zwolnić, żeby nie skończyć jeszcze, ona szepcze wzdychając, myślę o tobie jak o dzikim zwierzęciu albo jakimś satyrze, Nico, ty jesteś jak satyr dla mnie, wiesz? Tak, Anda napisała czy wymyśliła nawet komiks ze mną-satyrem w roli głównej, wiem, wiem, lubię słyszeć tę jej płytę o satyrze i tajemniczej wyspie, to było inspirowane tobą, szepcze Anda rozczulona własną błogością, wiesz przecież, twoją seksualnością, nawet rozczulona, Anda lubiła używać swych ulubionych pojęć, tą twoją satyrową dzikością, uwielbiam to, że mnie bierzesz zdecydowanie i bez wahania, mamrotała rozkosznie Anda, trochę żenada tak to cytować, no, ale, kto by nie cytował nigdy takich opinii na swój temat, jesteś taki pewny siebie, jak mnie bierzesz, uwierz mi, mało kto to potrafi, i zajebiście mnie kręci ta twoja pewność siebie, taka naturalna i bez dyskusji, więc nie gadaj mi tu, że jesteś mięczakiem, bo mnie to obraża. Rozumiesz, potrafiła ona być budująca, po takim dictum z jej strony rzeczywiście zrobiłem się twardy jak skała, i tak to, myślę sobie, co się źle zaczęło, to się dobrze skończyło, zwłaszcza że seks na pogodzenie smakuje wyjątkowo dobrze. Jest mi nawet ok z tą Andą, myślę sobie. Może nawet jestem wręcz szczęśliwy z nią? Ostrożności nigdy za wiele, ale wyglądało na to, że mogłoby nam nawet razem być dobrze. A pewnie nic lepszego od tego już cię nie czeka, Nicuś, myślę sobie. Może złapałeś wręcz diabła za ogon, czy jak to się mówi. Anda była piękna i do jakiegoś stopnia do mnie przywiązana, choć może nie tyle do mnie, co do mojego kutasa, pardon, seksualności mojej. Ale to też coś. Seks wytwarza silną więź, myślę sobie, kochając Andę, może to wystarczy. Ale też zaraz myślę sobie, wystarczy do czego? Do czego wystarczy, do tego wystarczy. To, co jest z Andą, to właśnie wszystko, co sobie możemy dać, nic więcej nie możemy, bo jakbyśmy mogli, to już byśmy sobie dali. Nie będziemy mężem i żoną, zresztą czy ja chcę być czyimkolwiek mężem, czy ja chcę mieć żonę? Ja tam wolę mieć dziewczynę niż żonę. Żona. Anda jako żona? Nie, to niewyobrażalne. A jeszcze jej coś strzeli do głowy, i dzieci będzie chciała mieć. Najlepsze są dziewczyny, które już mają dzieci z kimś innym, albo takie, które nie mogą mieć. A te, co już mają, raczej nie chcą więcej; jedno, dwa wystarczyły, żeby im to wybić z głowy. Zwykle dziewczyna z dziećmi nie chce już mieć więcej dzieci. Ciekawe, nie? Chyba nigdy nie spotkałem kobiety z dzieckiem, jednym czy dwoma, która marzyłaby o kolejnym. A nie, przepraszam, znam jedną taką osobę. Po pierwszym zwykle kobiety trzeba namawiać do następnego; która tego doświadczyła, nie chce raczej powtórki. Choć zdarzają się wyjątki, to prawda. Zawsze, od wszystkiego są wyjątki, nie ma wyjątków od tej reguły, więc nie ma też co robić ciągle tego zastrzeżenia. Natomiast Anda, zdawało mi się, tylko się odgrażała, że chce niby mieć dziecko, w istocie było jej jak najdalej do macierzyństwa, przynajmniej teraz, byłem o tym przekonany, więc nie niepokoiłem się tym na serio, że z niewiadomych przyczyn jej okres się spóźnia. Nawet jeśli skądinąd Anda uważała, że powinniśmy, ze względu na nasze seksualne porozumienie i idące za nim swego rodzaju uzależnienie wzajemne (a nie prostowałem jej założenia o wzajemności naszego uzależnienia od siebie, bo sam nie wiedziałem, czy ona nie ma w tym racji) – zdecydować się na „coś więcej”. No, jasne, wiadomo, powiedziałaby na to Pola, każda dziewczyna chce czegoś więcej, niż tylko się ruchać. Tak, Nico, mówiła nieraz Anda, przypomniałem sobie teraz, kochając ją mocno i słuchając jej słodkiego mamrotania, uważam, że jesteśmy na tyle silnie związani z sobą na polu seksualności (wiem, że to brzmi żenująco, ale to jest cytat), że powinniśmy zdecydować się na coś więcej. Ale co więcej, odpowiadałem jej w duchu, ale nie dawałem niczego po sobie poznać. Bo moim skromnym a może nieskromnym zdaniem ta idea, że skoro jest nam tak dobrze razem, to zdecydujmy się na coś więcej, to jest pułapka. To pułapka, Anda, mówię, tylko się unieszczęśliwimy tym „czymś więcej”. Bo widzisz, to coś więcej, to w ogóle jest oparte na fałszywych założeniach i to służy tylko temu, by wciągnąć ludzi w ciąg reprodukcyjny; to się kieruje do ludzi zakochanych, czyli pozbawionych rozsądku, którzy nie widzą, że nie ma żadnego logicznego związku pomiędzy byciem zakochanym w kimś a robieniem z nim dzieci; tak się ich właśnie zaprzęga do niewolniczej pracy w fabryce ludzi. To „coś więcej”, Anda, to nie jest żadne coś, to są dzieci, wyobrażam sobie teraz, że mówię do Andy, kochając się z nią, często bowiem, jak uprawiam seks, to myślę o czymś innym i muszę się skupiać, przypominać sobie, żeby nie myśleć o niebieskich migdałach, tylko o tym, że akurat uprawiam seks, ale ciągle też się rozpraszam i odbiegam myślami, nie ma niczego innego, co można osiągnąć w byciu parą, jak dzieci. Chyba że w drodze wyjątku. Ale jakoś nie wierzę w to między nami, Anda, rozmawiam z nią w myślach, nic więcej nie jest nam pisane ponad ten nieziemski seks, który razem mamy, nic więcej – ale czy to jest mało? Po co to deprecjonować i umniejszać gadaniną o tym, że powinniśmy „coś więcej”? Otóż nie! Nic więcej! To wystarczy, to jest wspaniałe. Moglibyśmy jedynie stracić to, co mamy, dążąc do tego „czegoś więcej”, znienawidzić się nawzajem! Po co nam więcej, bądźmy zadowoleni z tego, co jest, mówię do niej w mojej głowie. Osiągnęliśmy prowizoryczny absolut, i basta. Ale co to jest prowizoryczny absolut, odpowiada mi Anda w mojej głowie. To znaczy, że jesteśmy czymś absolutnie tymczasowym i pozbawionym przyszłości, i właśnie dlatego wiecznotrwałym i silnym. To jest nasz prowizoryczny absolut, Anda, mówię do niej w mojej głowie, z nosem w jej włosach, a Anda jęczy i kwili pode mną, a w mojej głowie mi odpowiada, ja wolałabym zwykły absolut. Może ja też bym wolał, mówię na to, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Na to ona odpowiada mi, słucham?! Jesteś ze mną na tej zasadzie? Że lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu? Moja droga, odpowiadam jej, absolutna większość ludzi, moim skromnym a może nieskromnym zdaniem, myślę, że 97% par jest ze sobą na tej właśnie zasadzie, nie miejmy złudzeń. Nie, na pewno tak nie jest, znam mnóstwo par, które nie dobrały się na tej zasadzie. Hm, ja na to, to na jakiej? No na takiej, że ktoś dla kogoś był najlepszą opcją, gołębiem w garści, a nie jakimś pierwszym lepszym; no i na odwrót, to jest obustronne. Aha, mówię nie bez sceptycyzmu. Cóż, jeśli o mnie chodzi, to wszystkie moje najlepsze opcje okazały się w końcu nienajlepszymi albo niedostępnymi z różnych powodów. Czyli ja mam rozumieć, że nie zaliczasz mnie do swoich najlepszych opcji? Teraz, jak to sobie wspominam, to już zaciera mi się, gdzie i kiedy miała miejsce ta rozmowa, mogła ona mieć miejsce kilkakrotnie, bo z Andą, jak i z każdym w sumie człowiekiem, zataczało się nieustannie koła i powracało do różnych już minionych punktów wciąż od nowa, więc ta rozmowa może toczyła się tutaj, na Strombo, kiedyśmy tu byli przed laty na wczasach, a może kiedy indziej, w sumie to nieważne, dobrze ją pamiętam w każdym bądź razie, ze szczegółami, jak widzisz, i zawsze też wpadałem prędzej czy później na jakieś pole minowe jej próżności. Oczywiście, że Anda nie była wielką miłością mego życia, być może miałem z nią zajebisty seks, może nawet najlepszy, choć to, jak wiadomo, trudno się porównuje, ale to nie była miłość. Zresztą, miłość to wieczna zgryzota, jak śpiewała Kora. Wieczna zgryzota. Bo widzisz, z jednej strony, miłość i seks są w zasadzie nieodróżnialne, to to samo. Ale z drugiej strony miłość i seks są jednak czymś innym, to są terminy skrajne równania, oraz niekoniecznie powiązanym czy wprost proporcjonalnym. Czasem nie ma między nimi żadnej synergii albo niewielka. To znaczy wielki seks może, lecz nie musi iść w parze z wielką miłością. Oraz vice versa. Mogą one też sobie przeszkadzać, możesz kogoś tak bardzo kochać, że aż seks schodzi na drugi plan albo nie wychodzi, różnie bywa. Zarazem, wielki seks może iść w parze z małą miłością. A wielka miłość z małym seksem. Nie wyobrażam sobie tego, mówi Anda. Ja też, ale to wiem, mówię ja. Natomiast niezależnie od konfiguracji, wielka miłość i mały seks, czy jakiejkolwiek, nigdy się nie da przewidzieć, ile to będzie trwało i jak się skończy, nienawiścią, przyjaźnią, zapomnieniem czy jeszcze inaczej. Przyszłość każdej miłości, nawet najbardziej obiecującej, zresztą miłość jest niejako z definicji obietnicą, jest nieprzewidywalna. Coś może zapowiadać się bez fajerwerków, a trwać długo. Itede, itepe. Ta, zwłaszcza itede, itepe, mówi na to sceptycznie Anda, która chyba nie wierzy, żebym mógł coś wiedzieć na temat miłości. Czasem z byle czego masz coś stabilnego i długiego, a coś, co zapowiada się jak miłość twego życia, wyczerpuje się po dwu miesiącach, a po trzech staje zabawnym wspomnieniem. You never know. My niby żyjemy tylko teraźniejszością, a widujemy się tak doraźnie już od paru lat, nie zaskakuje cię to? Oczywiście, że mnie to zaskakuje, stwierdza Anda, nigdy w życiu bym tego nie przypuszczała. Nie takie były moje intencje, kiedy wyciągnęłam cię wtedy na „Melancholię” do kina. No, miałaś szczęście, mówię, że trafiłaś akurat na taki okres u mnie, kiedy wychodziłem z domu, bo było parę takich długich okresów, gdy w ogóle nie wychodziłem, tylko do pracy. Nie, to ty miałeś szczęście, że postanowiłam cię wypróbować, choć nie do końca byłeś w moim typie. No, ale potrzebowałam wtedy pilnie kutasa i ty pojawiłeś się na radarze, więc nie zastanawiając się długo, postanowiłam, że cię przelecę, opowiedziała Anda po raz tysiąc pierwszy swoją ulubioną historyjkę o naszej pierwszej randce. Tak, Anda była jedną z tych rzadkich kobiet, które nie boją się seksu na pierwszej randce. Co również należy jej zaliczyć na wielki plus. Kobiety, które nie boją się seksu na pierwszej randce, są bardzo pewne siebie i odważne, zasługują na aplauz. Ja im zawsze dopinguję, choć rzadko je spotykam. Anda nie miała problemu z seksem na pierwszej randce, postanowiła po prostu, że mnie przeleci, i przeleciała, co mi bardzo zresztą odpowiadało, bo nic gorszego, niż starać się o czyjąś atencję przez wiele ciągnących się randek. A poza tym wyciągnęłabym cię na tę randkę niezależnie od tego, w jakim byś był stanie, Nico. Albo bym po prostu przyszła do ciebie. Czułam wtedy, że mnie rozpiera chuć. No właśnie, tak to właśnie z tą Andą i ze mną było, na początku była chuć, jak pisał Przybyszewski. Więc czym by miało być to „coś więcej”? Powinniśmy jakoś sformalizować to, że jesteśmy ze sobą, powiedziała Anda, nie pamiętam już, kiedy to było, pewnie nie raz, a może nigdy, powinniśmy to jakoś ogłosić itd. Mamy ogłosić fakt, że jest nam razem dobrze w łóżku, odpowiedziałem na to sceptycznie. Nie, fakt, że jesteśmy ze sobą. Dla mnie, odpowiedziałem na to, nie jest to wcale takie oczywiste, raczej bywamy, co wynika też i stąd, że ja w ogóle nie jestem, tylko raczej bywam. Nie byt bytujący, tylko byt bywający ze mnie. Że się tak wyrażę. Tak to do niej mówiłem w głowie, ruchając się z nią, teraz bardziej dynamicznie, od tyłu uderzając w nią z dużą parą, rozpędzając się, bo seks jest trochę jak pranie w automacie, są momenty zwolnienia, przyspieszania, odwirowywania, potem znów spuszcza się wodę itede, itepe, więc teraz mamy ten moment gdy bęben szaleje, a ja w myślach kontynuuję tę absurdalną rozmowę, jakbym nie odbył już jej nie raz w realu, to jeszcze teraz muszę ją jeszcze prowadzić w głowie, zamiast myśleć po prostu o ruchaniu, nie wiem wcale, mówię Andzie w głowie, czy mogę odpowiedzialnie twierdzić, że z tobą jestem, Anda. No, ciekawe, Anda uwielbiała udawać, że po raz pierwszy słyszy o czymś, o czym wie doskonale; była mistrzynią niewiedzenia czy zapominania tego, czego nie chciała akurat wiedzieć. Oczywiście każdy człowiek się w tym specjalizuje, mniej lub bardziej. To się nazywa „wyparcie”. Ja też na pewno nie wiem mnóstwa rzeczy, o których się dowiedziałem, bo nie chcę wiedzieć, oż kurwa, jak wiele musi być takich rzeczy! Dostaję gęsiej skórki, jak zaczynam rozmyślać o tym oceanie rzeczy, których nie chcę o sobie wiedzieć, Panno Święta, Bogurodzico, to musi być jakieś dantejskie piekło, te wszystkie rzeczy, o których nie wiem, że je wiem, bo nie chcę o nich wiedzieć, podróż przez te światy niechciane, światy wyparte, to dopiero byłaby przygoda, to by była opowieść! W życia wędrówce gdzieś u kresu czasu zawędrowałem oto sobie do ciemnego lasu rzeczy, o których nie chcę wiedzieć, aj, com tam ujrzał, to ci opowiem, tak mogłaby się zaczynać ta opowieść i czuję czasem, że jestem już na tropie tej opowieści o wszystkich, ale to o wszystkich rzeczach, o których nie wiem, że je wiem, o których wiedzieć nie chcę, a tymczasem opowiadam ci o rzeczach, o których wiem, choć wolałbym nie wiedzieć, lecz nie dałoby się o nich nie wiedzieć, gdyż są to rzeczy, które składają się na mnie, na moją historię, która być może cię urzeka, a może nie, ale skoro jesteś już tutaj, to chyba raczej tak niż nie, aczkolwiek może być tak, że czytasz ją z jakiegoś obowiązku, mimo że ci się nie podoba, w takim razie bardzo ci współczuję, to okropne czytać jakąś historię, która nam się nie podoba, pod przymusem, bardzo mi przykro, jeśli tak jest w twoim przypadku, wszelako wracając do tematu, to tak, opowiadam ci tu rzeczy, o których wolałbym może nie wiedzieć, i to jest druga wielka kategoria. Wszystko pozostałe jest nieistotne – te rzeczy, które wiemy i które wiedzieć chcemy o sobie, nieliczne i zapewne iluzoryczne. Tak że tak, mówię, wracając znowu do tematu, to znaczy rucham Andę od tyłu trzymając ręce na jej pośladkach, a jednocześnie toczę z nią w głowie absurdalną dysputę, uważam, że nasza relacja, oparta na zajebistym seksie, jest bardzo dobra i satysfakcjonująca, nie trzeba niczego „więcej”, mówię, nie musimy podejmować żadnych decyzji w sprawie tego, co „dalej z nami”, bo dalej z nami powinno być po prostu to, co jest, a nie coś innego; jesteśmy jak państwo Platona, doskonali, nie potrzebujemy żadnych zmian ustrojowych czy topograficznych, mówię Andzie w głowie i chwytam ją zarazem za włosy, tak, jak lubiła, delikatnie i mocno zarazem, to znaczy nie szarpię, ale i trzymam zdecydowanie, trudna sztuka, ale do opanowania, Anda to uwielbia, jest w niebie, a jednocześnie mówi do mnie w mojej głowie, no nie wiem, uważam, że moglibyśmy dać sobie coś znacznie więcej, stworzyć pełny i trwały związek oparty nie tylko na seksie. No więc Anda miała swoją oscylację, jak widzisz, swoje dwa bieguny, pomiędzy którymi się miotała w tę i wewtę, pomiędzy którymi może rozpięty był jej los, przynajmniej jej los erotyczny, bo każdy człowiek, nie tylko Amundsen, ma swoje dwa bieguny, pomiędzy którymi się całe życie miota, tylko u jednego są odległe, u drugiego bliskie te bieguny, każdy z nas to miotający się koń na biegunach. Anda oscylowała między szczęściem i zadowoleniem seksualnego spełnienia ze mną czy z moją pomocą, a może nawet za moją sprawą, bo posądzała mnie, jak już ci mówiłem, o sprawczość w kwestii uszczęśliwiania jej, przyjmowała, że mam jakieś niesamowite zdolności w tej sprawie, podczas gdy chodziło raczej o jakieś anatomiczne szczegóły, fałdki czy kształty kości w jakimś miejscu, nie wiem, one o tym decydowały, nie moje osobiste talenty, aczkolwiek Anda zapisywała to na moje konto, na jednym biegunie, ale z kolei na drugim biegunie to się stawało ujemne, stawało się „tylko seksem”, wybrakowanym, nielegalnym związkiem służącym wyłącznie zaspokojeniu żądzy, niczemu „więcej”, i to budziło w Andzie moralne opory, bo choćby nie wiem jak bardzo ktoś był w tym kraju wyzwolony, zawsze wróci katolickie skojarzenie seks-wina, seks-grzech, i to do Andy też wracało, choć nie była ona zupełnie katoliczką. Jednak nie być katolikiem a być zupełnie wolnym od katolicyzmu to różne sprawy w tym katolickim jakby nie było na wskroś biedakraju. Ta druga Anda oczywiście też miała poniekąd rację, i ja bym wolał coś więcej niż samo seksualne spełnienie, ale nijak tego „więcej” nie wyobrażałem sobie z Andą, nie, nie z nią. I kiedy druga Anda, ta z bieguna „coś więcej”, uświadamiała sobie, że ja sobie nic więcej z nią nie wyobrażam, zostawiała mnie na jakiś czas, krótszy lub dłuższy, parę tygodni, parę miesięcy lub nawet lat, w którym to czasie znowu się przebiegunowywała – i wtedy nagle wracała, po paru tygodniach, miesiącach lub nawet po roku czy dłuższym czasie, przychodził od Andy sms o brzmieniu „21?” Co znaczyło, o 21 u ciebie spotykamy się na seks. Ale wiesz, co było w tym niesamowite, że ten jej sms o treści „21?” zawsze przychodził w najodpowiedniejszym momencie, nigdy nie przyszedł w momencie niedogodnym. Raz to było tuż po rozstaniu, nie, tuż przed rozstaniem z Manią, kiedy to rozstanie już wisiało w powietrzu – i spotkanie z Andą uświadomiło mi, że przestałem czuć satysfakcję z Manią. Tak, to „21?” to było bardzo w czas wtedy. Innym razem to było akurat dzień czy dwa po tym, jak znikła Paola, Włoszka. Opowiadałem ci o tym. Odeszła, nawet nie odeszła, uciekła, po prostu nagle znikła, pozostawiając mnie bez żadnych wyjaśnień w głuchej rozpaczy i niewiedzy, w tępym zawieszeniu. I właśnie wtedy przyszedł znowu sms od Andy: „21?” I ta wiadomość, która przyszła po paru miesiącach jej milczenia, postawiła mnie na nogi. Seks z Andą? Zawsze, wszędzie, niezależnie od okoliczności była to pokusa i obietnica szczęścia, przynajmniej chwilowego, ale nie ma innego szczęścia, wierz mi, ci którzy mówią z wyższością o jakimś szczęściu, że jest „tylko chwilowe”, to zakłamani głupcy, nie słuchaj ich. Seks z Andą był niezawodnym remedium na najgorsze, a sms od niej zawsze przychodził właśnie wtedy, gdy był potrzebny; zbawiennie, opatrznościowo. To jej trzeba przyznać, ona też była wiedźmą. Raz wysłała go, kiedy akurat męczyłem się na nieudanej randce z tindera. Owszem, coś jej zawdzięczam, parę razy rzuciła mi linę tym smsem, gdy byłem na dnie rozpaczy; podniosła mnie z niego, nawet o tym nie wiedząc. Jakby ruchanie Andy nie było czymś przygodnym, lecz właśnie przeznaczeniem mym. Urodziłem się tylko po to, aby ruchać cię, mówiłem Andzie, gdy swoim smsem mnie przywoływała albo zapraszała się do mnie po dłuższym niewidzeniu, spowodowanym przez anty-Andę, która chciała „czegoś więcej”. Ta Anda już niczego więcej nie chciała, nie gadała dużo, przechodziła prędko do rzeczy, kładąc na stół swoje długie nogi w butach na obcasie. I wspaniale wyciągała mnie z bagna emocjonalnego, w które wciągały mnie inne kobiety. Ale potem zaczynała mnie wciągać we własne, aż w końcu anty-Anda obrażała się na mnie śmiertelnie, dochodząc do wniosku, że „nasze drogi się rozchodzą, muszę zmierzać do własnych celów”. To jest w cudzysłowie, bo to dosłowny cytat, który słyszałem wiele razy, więc mi się zakonotował. I tak w koło Macieju, bo życie w ogóle jest kręceniem się w kółko, póki śmierć tego raz na zawsze nie skończy, na chwałę Pana, myślałem sobie, ruchając Andę i kończąc ją ruchać, jednak bez spuszczania się, żeby nie stracić całkiem wigoru na resztę dnia, bo to już nie te lata, żeby się tak beztrosko i bezkosztowo spuszczać ciągle; toteż spuszczam się jak najrzadziej, jak Chińczycy kazali, no i teraz sobie oszczędzam. Jak te muchy pod żyrandolem, w kółko i w kółko, i w kółko się życie toczy, kręgi wiecznego powrotu zatacza.