rys. Adam Falkowski
Eros ma naturę demoniczną. Co to znaczy? W „Uczcie” Platona demon nie jest istotą złą, lecz przede wszystkim radykalnie dwuznaczną.
Pojęcie radykalizmu okazuje się zresztą równie dwuznaczne. Źródłosłów to łaciński rzeczownik radix, oznaczający „korzeń”, ale radykalność implikuje nie tylko odsłanianie korzeni rzeczy. Równie istotną cechą będzie przekraczanie ograniczeń stanu wyjściowego, niepohamowana kontestacja barier poznawczych, estetycznych i politycznych. Radykalizacja to także ruch odśrodkowy, wybuchowy, a w aspekcie seksualnym – ejakulacyjny.
Platon ukazuje Erosa jako daimona, czyli głos wewnętrzny, który uzewnętrznia się w specyficznej postaci. Jego artykulacje są wielogłosowe, a poliwalencja idzie w parze z ambiwalencją. Erotyczność ożywia wiele różnych myśli i ciał, materializuje się na wiele sposobów, a jednocześnie nie staje się ani taka, ani inna. Można powiedzieć, że demon unika jednoznaczności. Dlatego jego natura nie jest śmiertelna ani nieśmiertelna, a Sokrates tak mówi o Erosie: Tego samego dnia to kwitnie i tętni życiem, gdy ma po temu zasoby, to umiera, by znowu się odrodzić[1].
Ostatecznie jednak zostanie zmuszony do integracji z tym, co nadrzędnie dobre i piękne. A ja? Mnie nigdy nie pociągała integracja z tym, co ogólnie aprobowane. Przeciwnie, polityka tożsamości, pojęta jako identyfikacja z wartościami konsekrowanymi – zawsze była moim wrogiem. W rezultacie działałem poza obszarem erotyzmu, za to w polu radykalnej seksualności. „Seks” bowiem nie chce być zbożnie tożsamościowy oraz integracyjny. Pochodzi od genetycznie różnicującego rzeczownika sexus, pierwotnie zaś mógł pochodzić od słowa secus, oznaczającego odcięcie i podział (nie tylko na różne płcie)[2]. W tym kontekście oświadczyłbym (nawiązując do Hegla), że z zasady angażuję się w eksperymenty umożliwiające produkcję radykalnie negatywnych alternatyw dla dominującej pozytywności. To mój konik. Jak obrazowo zauważył Henry Miller: Możesz zająć się pizdą i obrabiać ją jak cap przez całą wieczność[3].
***
Tak wkracza ważne zagadnienie seksuologiczne, a jednocześnie kwestia polityczna. Dzisiaj lewica straciła seksapil, ponieważ stała się zbyt polubowna wobec wrogów, a zarazem toksycznie musztrująca towarzyszy drogi.
Dawno temu już Engels ostrzegał socjaldemokratów przed „świństwem” oportunizmu, czyli zgniłymi kompromisami z Bismarckiem. Lewica nie posłuchała i zamieniła rewolucję na negocjacyjny reformizm oraz ideologiczne ustępstwa wobec konserwatyzmu. Skutkiem długofalowym była przegrana z Hitlerem w 1933 roku.
Z kolei po drugiej wojnie światowej stopniowo zwyciężyła ideologia „historycznego kompromisu”. Spreparowali ją komuniści włoscy, przerażeni obaleniem lewicowego rządu Allende przez Pinocheta w Chile. Uniwersalnym remedium na globalne reperkusje tego wydarzenia miał być sojusz lewicowych reformistów z postępowymi chadekami. Ale plan nie wypalił. Kompromis przechylił całe pole gry ideowo-psychologicznej w prawo, a zaraz później na scenę globalną wkroczyła para jokerów: Reagan i Thatcher.
Strategiczny sukces konserwatywnego neoliberalizmu polegał na głębokim przekształceniu masowej mentalności. Społeczeństwo późnego kapitalizmu i postmodernistyczny proletariat otrzymały relatywnie tanie towary i usługi. W zamian musiały przywyknąć do stopniowo rosnącej prywatyzacji, prekaryzacji oraz darwinizacji. I faktycznie przywykły. Trwałą stagnację płacową, stały wzrost czynszów, postępującą korozję edukacji i służby zdrowia, wreszcie przesiąkające wszędzie poczucie niepewności – wszystkie te procesy zaczęto traktować jak zjawiska naturalne. Co robić, taki mamy klimat.
W tym klimacie lata 90-te i przełom wieków przyniosły powrót brytyjskiej Partii Pracy do władzy pod wodzą Blaira, „wielkie koalicje” socjaldemokratów i chadeków w Niemczech, rządy postkomunistów w byłym bloku wschodnim, a w USA wygraną „nowych Demokratów” firmowanych przez Clintona. Pojawiła się lewicowo-liberalna koncepcja „trzeciej drogi”, w zamierzeniu nowocześniejsza od starych dróg socjalistycznych. Ale „trzecia droga” natychmiast okazała się kanałem dobrze znanego oportunizmu. Socjaldemokraci i progresywni liberałowie wszędzie szli na ekonomiczne kompromisy z neoliberalizmem. Poza tym ulegali lub wysługiwali się prawicowemu konserwatyzmowi. W USA administracja Clintona tuczyła finansjerę; w Polsce premier Miller ugłaskiwał kler; w UK rząd Blaira okłamywał opinię publiczną, by propagować amerykańską inwazję na Irak; w Niemczech koalicja SPD i CDU dokarmiała reżim Putina.
Wylano na ten temat morze atramentu, więc w tym miejscu powiem skrótowo, że strategiczne skutki były odwrotne od zamierzeń. Konszachty i kompromisy z prawicą miały zaczerwienić mainstream i przesunąć globalny punkt ciężkości w lewo. W rezultacie jednak doprowadziły do korozji liberalnej demokracji. Pojawił się transatlantycki pas rdzy, w ramach którego doszło m.in. do Brexitu, dwóch zwycięstw Trumpa, a na przedmurzu przez dwie kadencje rządził PiS. Jeśli chodzi o Niemcy, to właśnie powstała tam kolejna koalicja socjaldemokratów z chadekami, a jedną z pierwszych reperkusji jest skok AfD w sondażach. Ta skrajnie prawicowa partia dogania, a nawet wyprzedza chadeków – socjaldemokraci zostają daleko w tyle[4].
***
W całym układzie już od pół wieku istotną funkcję odgrywają dwa podprogowe mechanizmy seksualne. Przecwelenie i karnawalizacja.
Ekonomia polityczna neoliberalizmu okazała się maszynerią, która od dłuższego czasu efektywnie modyfikuje, zarazem zaspokajając, jawne i skryte pragnienia masowego libido. W pierwszej połowie lat 70-tych Jean-François Lyotard stworzył dosadną, a zarazem proroczą metaforę tego stanu rzeczy. W studium „Ekonomia libidinalna” (1974) pojawia się cwel przecwelony przez maszynę[5]. To robotnik, wdrożony przez neokonserwatyzm do roli nowej prostytutki. W tej metaforze rezonuje oczywiście stara metafora, jaką zaproponował już młody Marks. Według niego wszyscy robotnicy, zmuszeni przez kapitalizm do sprzedawania pracy najemnej, byli i będą prostytutkami. W czasach akumulacji pierwotnej przymus ten wywoływał jednoznaczne reakcje bólu i gniewu rewolucyjnego. Kapitalizm ponowoczesny natomiast redukuje ból-gniew, skutecznie zastępując go doświadczeniem masochistycznej przyjemności. Oto istota przecwelenia.
Ale frazę fouteur foutu par elle (machine de machine) można też przetłumaczyć inaczej. Małgorzata Zadorożna, romanistka, z którą konsultowałem problem, zaproponowała wersję bardziej innowacyjną i ambiwalentną: dupcyngiel wydupczony przez maszynę[6]. W tej wersji kluczowa byłaby figura „cyngla”. Niewykluczone, że wykracza ona poza granice znaczeniowe, pierwotnie określone przez intencje samego Lyotarda. Być może takie tłumaczenie to nadinterpretacja, a nawet misreading, jednak wykroczenie ma tutaj realną wartość diagnostyczną. Odzwierciedla wszak historyczne zmiany, faktycznie zachodzące w masowej mentalności. Tu chciałbym podkreślić istotny proces. W dialektyce późnego kapitalizmu robotnik, spenetrowany przez neoliberalizm, nie jest jedynie pasywnym masochistą. To także aktywny sadysta. Staje się on „dupcynglem”, kiedy ochoczo wchodzi w stosunki z prawicowymi akwizytorami. Kupuje ich ofertę rozrywkową i uczestniczy w polowaniach na kozły ofiarne, będąc gapiem, klakierem lub naganiaczem. Ktoś taki jest triggerowany, a jedocześnie triggeruje sam siebie i współuczestniczy w triggerowaniu innych. Mechanizm ten ma naturę tyleż ideologiczną, co popkulturową, czyli ludyczną. Bierna i czynna ludyczność, inscenizująca spektakle panikarsko-prześladowcze z coraz bardziej manifestacyjnym sadyzmem – to sedno późnokapitalistycznego karnawału.
Sadyzm dwudziestowiecznych totalitaryzmów i autorytaryzmów był na różne sposoby maskowany. Nowomilenijny populizm natomiast wychodzi z założenia, że samą istotą atrakcyjności politycznej ma być chełpliwy brutalizm. Slavoj Žižek pisze w tym kontekście o nowej obsceniczności. Obsceniczne postaci polityczne dzisiejszych czasów są przeciwieństwem stalinowskiej postaci przywódcy, który ma pozostać nieskalany za wszelką cenę. W nowych okolicznościach Trump okazuje się sławny nie pomimo swojej obsceniczności, ale właśnie z jej powodu[7].
***
Lewica nie umie skutecznie odpowiedzieć na karnawalizację – a sednem niemocy politycznej jest wyjściowy błąd poznawczy. Socjaldemokraci i lewacy, a nawet liberałowie, którzy wierzą w zbawienną redystrybucję i opiekuńczość, działają pod dyktando doktrynalnego założenia, że głosowanie na prawicowych populistów to krzyk rozpaczy ludzi straumatyzowanych neoliberalizmem. Dogmat ten wypycha z pola dyskusji hipotezę, że w istotnej mierze jest odwrotnie. Być może nie chodzi o głód, lęk i traumę. Być może poparcie dla prawicy niekoniecznie wynika z deficytu opieki, usług i możliwości – a bywa także wynikiem przekarmienia opieką, usługami i towarami[8]. Chodziłoby zatem o nudę przekarmionych.
Gdy w 2024 roku obserwowałem kampanię wyborczą w USA, uderzyło mnie, że w wielu doniesieniach medialnych jednym ze słów kluczy była właśnie „nuda”[9]. Jednocześnie cały problem spychano na margines debaty, a według większości komentujących o wyniku wyborów zadecydowała nie tyle kondycja zbiorowej wyobraźni, ile saldo konsumenckich „portfeli”. Skomplikowane i niejednoznaczne procesy analizowano w sposób uproszczony, w duchu prymitywnej ekonomii politycznej.
Tymczasem potrzebna byłaby inna perspektywa, dotycząca nie tylko Stanów Zjednoczonych. Uniwersalna ekonomia polityczna późnego kapitalizmu potrzebuje adekwatnie krytycznej seksuologii. Dlaczego? Upolityczniony kapitalizm jest bowiem maszyną do produkcji bodźców (finansowych, ideologicznych, egzystencjalnych), które stymulują i kształtują wyobraźnię wyborców. A wyobraźnia polityczna często funkcjonuje jak libido. Domaga się stymulacji, chce wchodzić w fazę rosnącego pobudzenia, by następnie szczytować w kulminacyjnej fazie kampanii, która ma przynieść satysfakcję w postaci zwycięstwa wyborczego.
***
Z tego punktu widzenia warto zapytać o postawę dzisiejszej lewicy. Niestety, zajmuje ona najgorszą z możliwych pozycji seksuologicznych – dlatego zresztą (choć nie tylko z tego powodu) jej polityczne notowania są najgorsze.
Z jednej strony bowiem nie rozumie złożoności kapitalizmu i nużąco powtarza, że jest on największą katastrofą w dziejach. Ponieważ jednak masowe odczucia są inne, a większość społeczeństw rozwiniętego Zachodu wie z doświadczenia, iż kapitalizm bywa tyleż depresyjny i beznadziejny, co podniecający i satysfakcjonujący – więc czerwona jednostronność, malująca cały obraz na czarno, słabo się sprzedaje[10].
Z drugiej strony lewica nie uświadamia sobie własnych sprzeczności. Lustro jej samowiedzy odbija autoportret wyidealizowany, szlachetną heroinę z mądrym marsem na czole. Otoczenie jednak postrzega ją inaczej, jako emotikon, który ogrywa tylko dwie, słabo charyzmatyczne miny. Gniewliwe, ale bezradne „wrr” oraz „łezkę” symbolizującą skłonność do szantażu emocjonalnego. Kto konkretnie wkleja emotikony? Jedną z figur modelowych skonkretyzowałbym jako upierdliwą dredziarę, trującą stołówkę szkolną morałami na mleku. Dredziara reklamuje się jako troskliwa pielęgniarka, która ma dyplom z pedagogiki, a jej hobby to psychoterapia. Ale uczniowie jej nie lubią, bo seks każe uprawiać po zażyciu Xanaxu, najlepiej w białych rękawiczkach. Paruje przy tym podskórną agresją, co czują wszyscy oprócz niej samej. Jest zatem wiecznie zdziwiona, że zajmuje ostatnie miejsce w rankingu katechetek.
Żarty na bok. Powyższy problem można opisać mniej satyrycznie, z większą dozą zrozumienia dla lewicy – chociaż z nie mniejszym krytycyzmem. Otóż lewica stawia pewną hipotezę erotyczno-ekologiczną. W środowisku skażonym prawicowym wrzaskiem nienawiści znaczna część wyborców powinna dobrze reagować na detoksykacyjną politykę miłości. W teorii taka hipoteza ma sens, ale w praktyce ewidentnie nie działa. Miłość paradująca z dredami i eko-certyfikatem nie pociąga, nie integruje, nie mobilizuje wyborców. Za to często nudzi, a najczęściej drażni. Dlaczego? Odpowiedzi mogą być dwie. Albo neoliberalizm nie straumatyzował ludzi tak bardzo, jak myślą pielęgniarki – albo ludzie są zdemoralizowani.
Lewica wyklucza pierwszą odpowiedź. Przyznanie, że bieda, trauma, ból i rozpacz mas mogą być mniejsze, niż myśleliśmy – wymagałoby daleko idącej rewizji doktryny. Skoro radykalna rewizja jest wykluczona, zostaje odpowiedź druga. Masy, a raczej poszczególne „habitusy”, są zagrożone demoralizacją, więc trzeba je reedukować. Przy czym w reakcji na obojętność lub rozdrażnienie „habitusów” część lewicy fiksuje się na prześwietlaniu zachowań i wypowiedzi uznanych za etycznie podejrzane. Zamiast badać mechanizmy systemowe, by zmienić makrospołeczny, statystycznie uśredniony model behawioralny, moralizatorzy stosują małostkowe podejście „jakościowe”. Innymi słowy, piętnują partykularne zachowania namierzonych grup, a nawet jednostek. Takie mikrozarządzanie to praktyka w istocie post-wiktoriańska, nic więc dziwnego, że dredziara zmienia się w nową pannę Minchin.
***
W powieści Frances Hodgson Burnett „Mała księżniczka” (1905) panna Minchin jest właścicielką pensji dla dziewcząt z dobrych domów, obsesyjnie musztrującą wychowanki. Rola wywrotowej antagonistki, kwestionującej władzę zakłamanej i sadystycznej nadzorczyni, przypada tytułowej „księżniczce”. To dziewczynka łobuzerska, ale wybitnie zdolna i prawa, a także – bo w świecie post-wiktoriańskim nie może być inaczej – dziedziczka wielkiej fortuny.
W tym kontekście zapytam teraz, gdzie marksistowska seksuologia polityczna powinna szukać swojego dziedzictwa i swojej „księżniczki”?[11]
W „Ekonomii libidinalnej” Lyotarda ważną rolę odgrywa kwestia seksuologiczna: czym jest pożądanie zwane Marks?[12]. Konstytutywną cechą tego pożądania okazuje się skłonność do rozdwojenia, jaką personifikują dwie alegorie marksizmu: Staruch oraz Dziewczynka.
Staruch to siwobrody naukowiec i gruby prokurator, napędzany obsesją pisania opasłego, a zarazem jednoznacznego aktu oskarżenia przeciw kapitalizmowi. Ale inkwizytorskie dzieło nie zostanie sfinalizowane – z powodu sabotażu uprawianego przez Dziewczynkę. Symbolizuje ona ambiwalencję, postawę zdradzającą głęboką fascynację oskarżonym[13]. Inkwizytor pragnie pisać spójnie, jednak nie daje rady, będąc jednocześnie Dziewczynką, twórczo podkochującą się w kapitalizmie. W rezultacie nie dochodzi do ostatecznej konkluzji ideologicznej, nie mówiąc już o bezapelacyjnym werdykcie naukowym. Dzieło Marksa nie kończy się, przeciwnie, mnoży przez ciągły podział: rozdział przechodzi w książkę, z działu wychodzi rozdział, akapit przechodzi w dział[14].
Mamy więc do czynienia nie tyle z jednorodnym i rozstrzygającym wnioskowaniem, co z wieloznacznym dziełem sztuki in statu nascendi. W efekcie ciągle powstaje coś w rodzaju montażu, niesamowity układ o charakterze biseksualnym[15]. Asamblaż ten nigdy nie będzie układem scalonym – Dziewczynka o nazwisku Marks uniemożliwia narodziny zintegrowanego ciała socjalizmu naukowego[16]. Struktura wywodu, dwuznaczna i polimorficzna jak sam kapitalizm, pozostanie niekonkluzywna – bezgłowa. „Kapitał” nie stanie się kapitelem, będzie najwyżej prowizoryczną atrapą, symbolizującą marzenie o portyku upamiętniającym wymarzony proces sądowy.
Tak myślał Lyotard – ja z kolei myślałbym nieco inaczej. Klasyczny marksizm faktycznie wykształcił Małą Dziewczynkę, ale symbolizowała ona nie tyle bezgłowość, ile dialektyczną cefalizację. Była też wyskokową encefalizacją. Innymi słowy, wykształciła głowę, a w głowie mózg, by dzięki nim wyskoczyć z ram skostniałej konwencji ideologicznej.
Moment, w którym ukażę faktycznie istniejącą, historyczną postać Małej Dziewczynki, będzie kulminacją mojego tekstu. Kulminacja właśnie nadchodzi. Imię? Eleonora. Nazwisko? Marks. Ksywa? Das baby. Status rodzinny: najmłodsza córka Karola Marksa.
***
A status ideologiczny? Wywrotowa spadkobierczyni doktryny. Eleonora Marks przyszła na świat w 1855 roku jako szóste dziecko przyszłego autora „Kapitału” – legenda zaś głosi, że już od dziecka interesowała się polityką. Później rodzina i przyjaciele nazywali ją „Tussy”, lecz w piśmiennictwie marksistowskim jej pierwszy kryptonim to „das baby”. Polskie tłumaczenie? Zaryzykuję „bejbika”.
W jednym z listów do Engelsa zachwycony ojciec charakteryzuje dwuletnią Eleonorę, już wtedy ujawniającą niezwykłą wyobraźnię i przekorny charakter. Najmłodsza – bejbik – jest dowcipnym chochlikiem i twierdzi, że ma dwa mózgi[17].
Jak sygnalizowałem na wstępie, najszerzej pojęty „seks” oznacza twórcze mnożenie różnych rodzajów i podziałów; nie tylko płciowych, lecz również ideologicznych. Dlatego wyobrażenie sobie własnej jaźni lub tożsamości, która z rozkoszą przekształca swą jednorodność, dzieląc się na dwa ośrodki „mózgowe” – uznaję za akt modelowo seksualny.
W tym przypadku mówiłbym także o akcie potencjalnie wywrotowym, sygnalizującym skłonność do wyłamywania się z ram. Głowa i czaszka, jako struktury kostne, często symbolizują skostnienie, a nawet martwicę umysłową; jej podręcznikowym przykładem może być góra czaszek z ostatniego rozdziału „Fenomenologii ducha”. Hegel maluje tam kolosalne rumowisko pustych skorup, opuszczonych przez twórczą jaźń, która przekroczyła skostniałe granice, by znaleźć dla siebie nową postać i nowy świat, gdzie będzie swobodnie musować w „nieskończoność”[18].
U Hegla musowanie jest metaforą seksuologiczną w podwójnym sensie. Po pierwsze dlatego, że twórcze myślenie zostaje porównane do organu płodzenia, dzięki któremu osiąga ono swoje ostateczne, najwyższe spełnienie[19]. Po drugie, a z mojej perspektywy ciekawsze, seksualna funkcja pożądanego myślenia polega na negowaniu naiwnie pojętej integralności, zastygłej w sobie i dla siebie jako nieprzemyślane, niekwestionowane zdanie trwałe[20]. Negacja „zdań trwałych”, konsekrujących dyskursy kostniejące – neguje spetryfikowaną tożsamość. W takim układzie czaszka to caput mortuum, a mózg jest żywą głową[21]. Odcięcie się drugiego od pierwszej powinno skutkować ekstatyczną satysfakcją, dlatego „Fenomenologię ducha” zamyka, a w zasadzie otwiera, gdyż koniec jest tu początkiem wkraczania w nowy świat – obraz ekstatycznego musowania (schäumen).
Powyższa dialektyka koresponduje z etymologią, wywodzącą angielski rzeczownik brain ze staroangielskich i greckich źródłosłowów: braegen i βρεγμός. Negują one konwencjonalne skojarzenia, ponieważ oznaczają coś, co nie jest zamknięte w czaszce, lecz chce rozsadzać spetryfikowane powłoki. Funkcją mózgu jest zatem łamanie zakazów, negacja ograniczeń. Mózg rozwija się odśrodkowo, dzięki czemu podmiot przezwycięża stan niedorozwoju; może z tego stanu, ze swych poprzednich form tożsamościowych, twórczo „wyskakiwać”[22].
Zaryzykowałbym hipotezę, że szkicowana tu etymologia implikuje również genezę oraz dynamikę polityczną. Seksualny akt podziału pierwotnej tożsamości generuje przynajmniej podwójność. Ona z kolei tworzy zapowiedź wielości, która w sferze społecznej i publicznej może konstytuować dialektyczny pluralizm, będący warunkiem sine qua non nowocześnie pojętej polityki.
***
Czy Eleonora Marks, urodzona w Londynie i pisząca po angielsku, stanowi właściwą alegorię takiej etymologii? Bejbik miała dwa mózgi, więc odpowiedź będzie dwuznaczna: tak i nie.
Zacznę od odpowiedzi drugiej. Nie – bo jeden z jej mózgów wpasował się bezkonfliktowo w zastaną czaszkę. Eleonora była wzorową córką, pilną uczennicą, potem zdyscyplinowaną działaczką ruchu socjalistycznego, związkowego i kobiecego. Najpierw świetnie zintegrowana z rodziną, potem z postępowymi doktrynami, stanowiła przysłowiową kość z marksistowskiej kości. Jako taka, pozwoliła, by wychowano ją na idealną „małą księżniczkę”, kustoszkę ideologicznej spuścizny. Po ojcu odziedziczyłam nos, nie geniusz – mawiała z podziwem i skromnością, czyniącymi z niej pierwszą biografkę ojca, a nie innowacyjną marksistkę[23].
Jeśli jednak Eleonorę Marks warto uznać za inspirującą seksuolożkę, w istocie pionierkę, formułującą bezpośrednie pytanie o polityczny sens „socjalistycznego pożądania” – to trzeba też powiedzieć, że Tussy uprawiała sloganową seksuologię polityczną. W swoim najbardziej dziś znanym artykule, zatytułowanym „Kwestia kobieca” (1886), stawiała następującą kwestię: „Czego pożądamy jako socjaliści?”. Pytanie było awangardowe, ponieważ razem z nim na pierwszej linii frontu stawała sprawa pożądania. A odpowiedź? Trzeba pożądać nieuchronnego zastąpienia kapitalizmu przez socjalizm, a dyskryminacji kobiet przez ich równouprawnienie[24]. Były to komunały.
Ale uwaga: funkcja komunałów nie musi być oczywista, może być dialektyczna. Bywają takie momenty w historii, gdy pewne postulaty – dawniej oczywiste – zostały kompletnie zapomniane i stały się wtórnie niewyobrażalne. W takiej sytuacji ponowne wprowadzenie niegdysiejszych komunałów może mieć skutek rewolucyjny. Dzisiaj dotyczy to przede wszystkim aktualnie niewyobrażalnego postulatu zastąpienia kapitalizmu przez komunizm. Równie rewelatorskie byłoby przypomnienie socjalistycznego żądania równouprawnienia kobiet. Socjaliści dawno zrozumieli to, czego nadal nie pojmują liberałowie. Kobiety są wciąż dyskryminowane nie dlatego, że jakiś ahistoryczny patriarchat kieruje się esencjalną nienawiścią do kobiet w ogóle. Dyskryminacja wynika z historycznie ukształtowanego podziału pracy w kapitalizmie. W jego ramach słabsi, czyli ci, co nie posiadają środków produkcji, byli i będą uciskani przez właścicieli. A skoro kobiety stały na słabszej od mężczyzn pozycji ekonomicznej i politycznej już w czasach przedkapitalistycznych, to tym łatwiej tyranizował je później kapitalizm. Dlatego Eleonora Marks pisze o kobietach, że padają ofiarami „zorganizowanej tyranii mężczyzn” tak samo, jak pracownicy najemni są tyranizowani przez „zorganizowaną klasę próżniaczą”. Emancypacja nadejdzie dopiero z końcem kapitalizmu, dzięki komunizmowi, a nie liberalizmowi. Przypominanie tych żądań bez cudzysłowu, mrugania okiem i owijania w bawełnę byłoby dzisiaj, w latach 20-ych XXI wieku, gestem nie tylko odważnym, lecz również oryginalnym. Ale takie hasła pod koniec lat 80-tych w dziewiętnastowiecznym ruchu socjalistycznym były po prostu truizmami.
Teraz punkt zwrotny. W tym samym akapicie „Kwestii kobiecej”, w którym Eleonora pyta o pożądanie socjalistyczne – nagle dochodzi do głosu radykalna dwuznaczność. Powiedziałbym, że włącza się drugi mózg Bejbika, ośrodek myślenia nieprzewidywalnego, potencjalnie odśrodkowego. Przeskok między ośrodkiem reprodukującym komunały a mózgiem alternatywnym, stanowiącym źródło zaskoczenia ideologicznego – będzie raptowny. Skokowe rozdwojenie nabierze wręcz rozmachu cięcia. Z jednej strony Eleonora zapewnia, że nadejście socjalizmu jest pewne, po czym w zdaniu następnym zmusza czytelników do zerwania z pewnością i skoku za burtę. O przyszłości nie dowiemy się wszak niczego konkretnego. Otrzymujemy wprawdzie mglistą i niekoniecznie pociągającą obietnicę, że wszelkie przyszłe „trudności lub niedole”, jakie może przynieść socjalizm, będą i tak lepsze od dzisiejszego „gnicia” – ale poza tym wszystko jest zagadką. Wiemy tylko jedno: komunizm to „prawda”. Co jednak ma wyniknąć z jej zwycięstwa w szczegółach? Nie wiadomo. Komuniści nie chcą z wyprzedzeniem programować konkretnych rozgałęzień przyszłości. Dlatego od Eleonory nie dostaniemy żadnych detali, wytycznych, instrukcji. Wyjściowa pewność rozgałęzia się ostro w kierunku nadchodzącej niewiadomej, inspirując do skoku w przygodność[25].
Pojęta w ten sposób wyskokowość ideologiczna zostanie później ekstremalnie zradykalizowana przez gest egzystencjalny. W 1898 roku Eleonora Marks popełnia samobójstwo.
***
Aby zrozumieć, a raczej skonstruować właściwe znaczenie tego gestu, pominę biograficzną rekonstrukcję jego bezpośrednich przyczyn. Eleonora uwikłała się w nieszczęśliwą relację erotyczną z Edwardem Avelingiem, działaczem socjalistycznym i współautorem „Sprawy kobiecej” – w konsekwencji zaś postanowiła odebrać sobie życie. Mnie jednak nie interesuje tu egzystencjalna przyczynowość. Uwagę czytelników chciałbym przekierować na futurystyczny obszar skutków ideologicznych, jakie samobójstwo Eleonory powinno wywoływać w horyzoncie pożądanej przyszłości politycznej.
Z tej perspektywy postawię kluczowe pytanie. Co dzisiaj i jutro komuniści-futuryści powinni wywnioskować z faktu, że córka Marksa postanowiła zanegować całość swojego życia? W wymiarze poza-biograficznym interpretowałbym jej samobójstwo następująco. „Mała księżniczka” marksizmu uruchamia alternatywny mózg, a w rezultacie wyskakuje z ram dotychczasowej tożsamości. Samobójczy eksces odcina ją od dotychczasowych ról życiowych i funkcji politycznych. Bejbik w postaci dojrzałej raptownie przestaje być „zdaniem trwałym” (Hegel), kostniejącym jako wzorowa konserwatorka odziedziczonej doktryny. Przestaje być ideologicznie sformatowaną, „gotową rzeczą” (Engels); jednym skokiem przekształca siebie w żywiołową negację marksizmu spetryfikowanego[26].
Interpretacja ta zyska na wiarygodności, gdy przypomnimy analogiczne wydarzenia z historii marksistowskiej „rodziny”. W 1911 roku starsza siostra Eleonory, Laura Marks, także popełnia samobójstwo. Przyczyną nie było życiowe „nieszczęście”, lecz przemyślana decyzja „programowa”. Zbliżająca się do siedemdziesiątki Laura postanowiła wraz mężem, wybitnym marksistą Paulem Lafargue, zakończyć życie w chwili, gdy oboje uznali, że ich kreatywność się wyczerpała i niczego już nie wniosą do ruchu rewolucyjnego. Zamiast trwania w formach nierozwojowych, potencjalnie konserwatywnych i demencyjnych – radykalni marksiści wybierają autonegację.
Moim zdaniem w ten sposób należy również odczytać dyspozycję, jaką w swym testamencie wydał Engels. Zażądał on, by po śmierci jego ciało skremować, prochy zaś wsypać do morza. Tak zrobiono w 1895 roku, a w ekscentrycznej ceremonii uczestniczyła m.in. Eleonora Marks[27]. Podobno Engels nie usiłował dostarczyć temu scenariuszowi jakiegoś filozoficznego lub ideologicznego uzasadnienia[28]. Ja z kolei chciałbym skorzystać z okazji i dopisać takie uzasadnienie – jako dyrektywę na przyszłość. Najpierw jednak przypomnę, że pośmiertne przekleństwo, jakie za sprawą stalinizmu spadło na Engelsa, polegało na przekształceniu go w kościelną mumię. Tymczasem za życia autor „Anty-Dühringa” bywał ideologiem fascynująco antydoktrynerskim. Nie chciał więc mieć nagrobka i wolno chyba przypuszczać, że nie marzył o statusie świętej skamieliny w mauzoleum. Wsypanie prochów do morza traktuję zatem jak wskazówkę dla przyszłych marksistów: ideologiczne dziedzictwo powinno swobodnie musować w żywiole przygodności[29].
***
Jak wpisać powyższą dialektykę w seksuologię polityczną? Przede wszystkim nie chodzi tu o banalny popęd śmierci. Przeciwnie, w grę wejdzie seksuologia jako socjotechnika rewitalizująca poznawczo, estetycznie i organizacyjnie. Mam na myśli technikę i sztukę umożliwiające każdemu twórcze odcinanie się od sklerotycznych ośrodków ideowych oraz decyzyjnych. Jednak celem nie będzie prosta destrukcja starych mózgów. Przeciwnie, warto je zachować, korzystać z ich wyobrażeń i doświadczeń. A kiedy trzeba, wypreparować z nich komunały mobilizujące do walk dzisiejszych. Ale należy to robić po odcięciu pępowiny – z poznawczego, estetycznego i organizacyjnego dystansu, jaki nowe mózgi zachowują w relacji ze starymi.
Wprowadzanie komunałów w pole nowej walki musi być satysfakcjonująco konfrontacyjne. Marksizm operujący w realiach przygodności to formacja przygodowa – awanturnicza. Tylko bowiem awanturnictwo stworzy szansę na progresywną destabilizację tej zony późnego kapitalizmu, gdzie nuda wytwarza tłusty smog, w którym gubi się socjaldemokracja, sprzedawczyni środków uspokajających i groszowych podwyżek płac, a sadłem obrasta prawica rozbójnicza. Zadanie lewicy to wiedzieć, jakie gniazdo snajperskie zająć, jak uderzyć zza węgła i z doskoku – oryginalnie, elektryzująco. Seksuologia polityczna bywa więc rusznikarstwem, produkcją wiedzy o wystrzałach i wypadach nie tylko celnych, lecz także dających najwięcej przyjemności: poznawczej, ideologicznej, rozrywkowej. Pożądany awanturnik będzie typem, który nie pieści się z własną tożsamością, ale trenuje sztukę wyskakiwania z siebie, z form nieciekawych i nieskutecznych – żeby zajmować dogodne pozycje uderzeniowe.
Nasze motto? „Go ahead!” – tak brzmiała dewiza życiowa Eleonory Marks.
Tomasz Kozak
[1] Platon, „Uczta”, przeł. A. Serafin, red. P. Nowak, Warszawa 2012, s. 54.
[2] M. de Vaan, Lejda–Boston 2008, „Etymological Dictionary of Latin and the other Italic Languages”, ss. 560–561.
[3] H. Miller, „Zwrotnik raka”, przeł. L. Ludwig, Warszawa 1999, s. 125.
[4] 22.04.2025 AfD (26%) wyprzedziła CDU-CSU (25%) w barometrze RTL/ntv, https://www.tagesspiegel.de/politik/rechtsextreme-bei-26-prozent-afd-liegt-in-weiterer-umfrage-vor-der-union-13575208.html. 24.04.2025, w dniu, w którym kończę niniejszy tekst, obie formacje uzyskały 25% poparcia w sondażu instytutu INSA, https://www.wahlrecht.de/umfragen/insa.htm.
[5] J. F. Lyotard, „Économie libidinale”, Paryż 1974, s. 136.
[6] Korespondencja z Małgorzatą Zadorożną w komunikatorach społecznościowych.
[7] S. Žižek, „Pandemia! 2. Kroniki straconego czasu”, przeł. J. Maksymowicz-Hamann, Warszawa 2021, ebook, ss. 144–145.
[8] „Opiekę” rozumiem szeroko; nie tylko w wąskich kategoriach ekonomiczno-socjalnych, lecz nade wszystko jako całościowy aparat społeczny, który produkuje i dystrybuuje wygodne, a jednocześnie atrakcyjne formaty poznawcze, polityczne oraz egzystencjalne. Przy czym często przekształca je w „kojce”, by w „kojcach” hodować wyborców.
[9] J. McWhorter, „Donald Trump Is Bored”, https://www.nytimes.com/2024/10/31/opinion/donald-trump-speech-aging.html. Zwolennicy Trumpa w mediach społecznościowych deklarowali: Trump musi wrócić natychmiast, bo woke jest nudny (por. screenshot z platformy X). Z drugiej strony również padały oskarżenia o nudę. Autobiografia Melanii Trump miała być nie tylko nudna, lecz również pusta, https://www.msnbc.com/opinion/msnbc-opinion/melania-trump-book-jd-vance-wife-usha-rcna177936. Rasistowskie ekscesy komików występujących na wiecach Trumpa określano jako rutynę tępego i mulącego nudzenia, https://www.theatlantic.com/politics/archive/2024/11/trump-campaign-cruelty/680498. Z trzeciej zaś pojawiała się refleksja potencjalnie autokrytyczna: powtarzanie oczywistych „prawd” o trumpizmie jest oczywiście konieczne, ale robi się coraz bardziej „nużące”. Dyskursy polityczne, które wciąż powtarzają te „prawdy”, są coraz bardziej „skapcaniałe”, https://jeffreycisaacdesign.wordpress.com/2024/11/08/my-declaration-of-independence.
[10] Niektórzy oczywiście dobrze rozumieją genetyczną dwuznaczność, zakodowaną w kapitalizmie. Fredric Jameson, idąc za Marksem, apeluje, byśmy podjęli się zadania niemożliwego, byśmy pomyśleli o rzeczonym zjawisku zarazem pozytywnie i negatywnie; innymi słowy, mamy nauczyć się myśleć w taki sposób, byśmy jednocześnie umieli uchwycić ewidentnie godne potępienia cechy kapitalizmu wraz z jego nadzwyczajną, wyzwalającą dynamiką, nie osłabiając zarazem siły żadnego z obu sądów. Musimy się jakoś wznieść myślą do poziomu, na którym będziemy mogli zrozumieć, że kapitalizm jest zarazem najlepszą i najgorszą rzeczą, jaka kiedykolwiek przytrafiła się rodzajowi ludzkiemu (F. Jameson, „Postmodernizm, czyli logika kulturowa późnego kapitalizmu”, przeł. M. Płaza, Kraków 2011, s. 47).
[11] Notabene, radykalny komunizm nigdy nie był purytańsko „proletariacki”. Engels to przecież syn arystokratki i wielkiego kapitalisty, długo pracujący w fabryce ojca, by czerpać środki na działalność rewolucyjną. Bakunin romansował z arystokratyczną finansjerą, fantazjując o dojeniu milionerów na rzecz anarchizmu (H. Draper, „Karl Marx’s Theory of Revolution. Critique of Other Socialisms”, Nowy Jork 2011 s. 275). Ernst Bloch mógłby powiedzieć, że równie znamienna jest tak dwuznaczna postać jak Lasalle. Chodzi o Ferdynanda Lasalle’a, legendarnego lidera rywalizującego z Marksem o przywództwo ruchu robotniczego. Pozował on na arystokratę i zginął w pojedynku. Jego biografia zainspirowała Blocha do wykreowania symbolicznej figury „montera”, który czuł się hrabią i sam w to wreszcie uwierzył (E. Bloch, „Hrabia Mirabeau”, w: tegoż, „Ślady”, przeł. A. Czajka, Karków 2012, s. 34). Taka wiara to „dziwne zjawisko”, lecz komunistom nie wolno jej lekceważyć, gdyż prześwieca przez nią paradoksalne sedno komunizmu. Sednem jest blask, o który wszyscy zabiegają i który wszystkim przysługuje (tamże, s. 36). W podobnym świetle można interpretować uwagi Marka Fishera o ambiwalentnym pokrewieństwie łączącym klasę robotniczą z arystokracją (M. Fisher, „K-Punk: The Collected and Unpublished Writings from 2004–2016”, Londyn 2018, ebook, s. 245). Fisher sugeruje, że kultura klasy średniej jest uśredniona, konwencjonalna, podczas gdy kultury arystokratyczna i proletariacka bywają ekscesywne i ekstremalne – dlatego radykalnie twórcze. W tym kontekście można zrozumieć właściwe znaczenie dandyzmu modsów z brytyjskiej klasy robotniczej w latach 60-ych i 70-ych XX wieku (tamże, s. 246). Ich pragnienie „glamu” oznacza twórczą potrzebę widowiskowego rozbłysku, konstytutywną dla każdej kreatywnej jednostki oraz klasy społecznej. Lewica represjonująca tę potrzebę będzie skazana na porażkę kulturową i polityczną.
[12] J. F. Lyotard, „Économie libidinale…”, s. 122.
[13] Tamże, s. 120.
[14] Tamże, s. 119.
[15] Tamże, s. 118.
[16] Tamże, s. 120.
[17] „Marx an Engels in Manchester, 23. April 1857”, w: K. Marks, F. Engels, „Werke”, t. 29, Berlin 1978, s. 130.
[18] G. W. F. Hegel, „Fenomenologia ducha”, przeł. Ś. F. Nowicki, Warszawa 2002, ss. 516–517.
[19] Tamże, s. 232.
[20] Tamże, s. 231.
[21] Tamże, s. 220.
[22] A. Lieberman, „An Analytic Dictionary of English Etymology”, Minneapolis–Londyn 2008, s. 22.
[23] R. Holmes, „Eleanor Marx: A Life”, Nowy Jork 2015, ebook, s. 10.
[24] E. Aveling, E. Marx, „The Woman Question”,
https://www.marxists.org/archive/eleanor-marx/works/womanq.htm.
[25] Jest to postawa radykalnie antyutopijna, notabene zgodna z klasycznym marksizmem. Już w „Manifeście komunistycznym” Marks z Engelsem wyśmiewali socjalizm utopijny, który z systematyczną pedanterią, a także z fanatycznie zabobonną wiarą w cudotwórcze działanie własnej futurologii, produkuje detaliczne opisy „małej Ikarii” lub „nowej Jerozolimy”. Marksiści zarzucali utopistom konserwatyzm, przywiązanie do starych wizji socjalizmu i blokowanie swobodnego rozwoju ruchu rewolucyjnego. Z powodu tego konserwatyzmu [o]weniści w Anglii występują przeciw czartystom, a fourieryści we Francji przeciwko reformistom (K. Marks, F. Engels, „Manifest komunistyczny”, w: tychże, „Dzieła wybrane”, t. 1, przeł. Instytut Marksa–Engelsa–Lenina przy CK WKP(b), Warszawa 1949, ss. 53–54). Do tej klasycznej krytyki dodałbym następującą. Szczegółowa futurologia bywa problematyczna, ponieważ przyszłość jest najczęściej planowana w szczegółach, które pochodzą z teraźniejszości lub przeszłości wybranej przez futurologa. W gruncie rzeczy zatem szczegóły tego rodzaju nie są futurystyczne. Przeciwnie, wizja przyszłości okazuje się nie tyle nowatorska, ile retrospektywna, a w rezultacie miewa dynamikę obiektywnie regresywną (bez względu na subiektywne intencje futurologów budujących „nową Jerozolimę”). Dlatego właśnie niewiadoma, podobnie jak częściowa przynajmniej afirmacja przygodności – może być pożądana jako dialektyczna kontra. Takie ujęcie korespondowałoby z materializmem Engelsa, który dobrze rozumiał przygodność historii. Jak pisał, historia powstaje w ten sposób, że […] z niezliczonego mnóstwa krzyżujących się wzajemnie sił, z nieskończonej grupy równoległoboków sił wynika jako wypadkowa – wydarzenie historyczne („Engels do Józefa Blocha, Londyn, 21–22 września 1890”, w: K. Marks, F. Engels, „Dzieła wybrane”, t. 2, s. 467).
[26] Według Engelsa świat nie powinien być ujmowany jako zespół gotowych rzeczy, lecz jako zespół procesów (F. Engels, „Ludwik Feuerbach i zmierzch klasycznej filozofii niemieckiej”, w: K. Marks, F. Engels, „Dzieła wybrane”, t. 2, s. 369).
[27] Bronisław Baczko tak opisuje ceremonię: Wymyślając zatopienie swych zwłok w morzu, Engels doprowadza do skrajności postawę elitarystyczną i marginalną, pozwalając sobie, jeśli chodzi o postawę wobec śmierci, na pełny indywidualizm (B. Baczko, „Marks i Engels nie żyją…”, w: tegoż, „Wyobrażenia społeczne. Szkice o nadziei i pamięci zbiorowej”, przeł. M. Kowalska, Warszawa 1994, s. 171). W związku z tym można dyskutować nie tylko o możliwości radykalnego indywidualizmu, wpisanej w klasyczny marksizm – lecz także o jego arystokratyzmie. Ja jednak wolałbym mówić o postawie awangardowej. I podkreślałbym, że zarówno indywidualizm, jak awangardyzm marksizmu nie mogą oznaczać wygaszenia masowej kreatywności w „morzu” symbolizującym przygodność. Przeciwnie, każdy powinien mieć spersonalizowaną możliwość krystalizowania i szlifowania indywidualnej oraz zespołowej błyskotliwości.
[28] Tamże, s. 172.
[29] Przygodność z kolei to nie czysta przypadkowość, lecz raczej wielość równoprawnych i równie atrakcyjnych alternatyw; mnogość taktycznych dróg prowadzących do pożądanych celów. W tym kontekście znów przypomina się Engelsowskie rozumienie kontyngencji: rzeczy pozornie niezmienne, podobnie jak ich odbicia myślowe w naszej głowie, tj. pojęcia, przechodzą nieustanną zmianę, stawanie się i zanikanie, przy czym pomimo całej pozornej przypadkowości i wszelkich chwilowych ruchów wstecznych, przebija sobie ostatecznie drogę rozwój postępowy (F. Engels, „Ludwik Feuerbach i zmierzch klasycznej filozofii niemieckiej…”, s. 369).