Kącik Wiesi (9)
Niektóre znano od pokoleń, inne wymyślano na poczekaniu, i te z czasem się przyjmowały. Niemal każdy miał jakieś przezwisko i kilka gotowych powiedzonek na różne okoliczności. Ale o ile szkolne ksywki , jak dajmy na to: Lebioda o chudej dziewczynce czy Pajączek o drobnym i zwinnym chłopcu szybko szły w zapomnienie, to przezwiska starszych osób czepiały się długo, jak ten przysłowiowy rzep psiego ogona. W małej wiosce wyróżniał się pewien prześmiewca, który każdemu lubił przypiąć łatkę. Dla przykładu, jeśli ktoś mówił bez ładu i składu, zostawał Szajbolem, a ktoś inny, kto miał zbyt duże uszy, Klapiakiem. Rzecz jasna, nikt się wprost do nikogo w ten sposób nie zwracał. Szczególnie uważano na Klapiaka, który uchodził za człowieka nerwowego i porywczego. W oczach wiejskiego ironisty najbliższy fyrtel, czyli kilka chałup pod lasem, zyskał miano Biedaczkowa. „No… w sumie ogólnej” – zgadzał się z nim jeden z sąsiadów i zaraz dodawał „Można być biedakiem, ale honorowym”. Należy podkreślić, że ten drobny gospodarz z zasady zadowalał się małym i tylko wyjątkowo, gdy absolutnie nic nie szło po jego myśli, pozwalał sobie na uwagę „Taką gospodarkę, to o kant dupy roztrzaskać”. Przez pewien czas w jego domu przebywali lokatorzy, małżeństwo, dość ekspresyjne. Kobieta zwana Miągwą, co rusz przybiegała ze skargami na męża, że ją prześladuje, i żeby wzywać milicję i pogotowie. Po kolejnej głośnej wymianie zdań, która przemieniła się w furiackie rozsypywanie na środku izby torebek z mąką i z cukrem, gospodarz i jego żona postanowili wkroczyć, by rozdzielić zwaśnione strony i ratować resztki ze zgromadzonych na święta zapasów. „Patrz pan, co za wariatka!” „A trzymajcie mnie ludzie, toż widziały gały co brały!” I pach, pach, raz mąka, raz cukier lądowały na deskach. Wszyscy biali jak we młynie. Jedyny telefon w okolicy był u sołtysa, ale zanim powiadomiono stosowne służby, oczom zdumionych gapiów ukazał się nowy obrazek: lokatorzy, jak gdyby nigdy nic, już spacerowali sobie pod pachę, środkiem wsi, całkiem pogodzeni, może tylko trochę oprószeni siwizną. Niedługo potem, do domu gospodarzy zaszedł Klapiak. Każdy uważał na słowa, żeby przypadkiem nie urazić drażliwego sąsiada, a gospodyni zaczęła wołać dzieci nalewając im polewkę do talerzy. I wtedy padły znamienne słowa: „Ja dziękuję, ja już jestem po kolacji”. Od tej pory przyjęło się w tej rodzinie nowe powiedzonko: jeśli ktoś wyrywał się z czymś niepytany i nieproszony, odpowiadano „Do Klapiaka nikt nie mówi”.