WYCIECZKI
PO SŁOWANII
(2)

Eksperyment profesora Lange


 

rys. Adam Falkowski

 

 

Było to w drugim tygodniu mojej rezydencji w Republice Słowanii, kraju niesamowitym.

W zasadzie wtedy pół-drzemałem, będąc pod nieustannym wrażeniem wcześniejszych eksperymentalnych projektów wystawienniczych zainicjowanych przez Witolda Kaszpiro, głównego Kuratora otworzonego równolegle z nową siedzibą warszawskiej MSN słowańskiego Narodowego Centrum Efemeryd i Niejednoznaczności.

Chwilę wcześniej, chyba nieprzypadkowo – czyżby kurator już wtedy coś sugerował, manipulował, naprowadzał na temat, a może po prostu testował, czy posiadam tak zwaną podświadomość i czy da się na nią wywrzeć wpływ? – rozmawialiśmy z jego inicjatywy o „Pornografii” Gombrowicza, która jest w końcu opowieścią o tym, jak dwaj raczej starsi panowie realizują swoje perwersje i fantazje w sposób niejako „zastępczy”, siejąc intrygi wśród młodych i naprowadzając ich na wymyślone przez siebie scenariusze. Oczywiście, zgodziliśmy się, że jest to również powieść, powiedzmy, metaforyczna: jak gdyby chodziło o „przewartościowanie wartości”, kiedy już te dawne (nie tylko wyświechtana triada Sztuka, Religia, Filozofia, lecz – czego nie doceniono – w kanonicznym znaczeniu także Rewolucja) – w obliczu II Wojny stały się tylko widmami.

Gdy już się trochę ogarnąłem, Kaszpiro w końcu nawiązał do mitu Rajów Seksualnych. („W końcu?” Było to wprawdzie zaskoczenie, lecz dziwnie spodziewane.) Stary temat. Zaczęło się, zasugerowałem, od tekstu Diderota o wyprawie Bougainville’a i swobodzie życia na Tahiti: wiadomo, raczej była to fantazja, służąca temu, żeby sprowokować katolicką cnotkę Ancien Régime. Potem ten raj był różnie lokalizowany: od Afryki, przez Śródziemnomorską Europę, Arabię Szczęśliwą i Orient (ogólnie rzecz biorąc świat z 1001 nocy), obeznane podobno w Kamasutrze Indie, aż po Kalifornię epoki flower power, Amsterdam, a nawet Skandynawię gdzieś od czasów, gdy w „Milczeniu” Bergmana pojawił się nagi biust Gunnel Lindblom, co wtedy uchodziło jeszcze na świecie za skandalizujące.

– W tych kwestiach nie możemy być do końca ściśli naukowo, bo się ośmieszymy, ale dostępne badania seksuologiczne raczej pokazują, że z reguły chodzi o egzotyczne bujdy mieszczańskich Europejczyków. Tyle się gada o sekretnym życiu wielu z nas i nietypowych perwersjach, ale koniec końców w tych sprawach my wszyscy, szumnie mówiąc ludzkość, jesteśmy raczej podobniejsi do siebie niż myślimy… co czasem oznacza po prostu przeciętniejsi, do czego ja oczywiście, jak każdy, niechętnie się przyznaję – odpowiedział Kurator (albo po prostu dokończył moje zdanie, bo chciałem rzec prawie to samo).

Seks seksem, w ogóle chyba czasem ludzie błędnie myślą, że są do siebie podobni przeceniając wspólne cechy gatunkowe, a czasami z kolei za bardzo eksponują różnice indywidualne; tu nie da się trafić w sedno. Cóż… nie zmieniajmy tematu.

Teraz kurator Narodowego Centrum Efemeryd i Niejednoznaczności zrobił dziwną minę i w tych okolicznościach zostałem zaproszony na prywatną projekcję fabuły dokumentalnej, objętej swego czasu tajemnicą. Mówiąc ściśle, chodzi o strzępki filmu, niestety tylko o wstępne, nieobrobione materiały. W poprzednim ustroju produkcja (która w zamierzeniu nie miała być rozpowszechniana) poszła na półkę jeszcze przed ukończeniem, zaś dzisiejszy ustrój – ustrój demokratyczny i europejski, przynajmniej deklaratywnie – również odnosił się nieufnie, w najlepszym przypadku bagatelizując całą sprawę jako kuriozalną i marginalną błahostkę. Długo przeważała niechęć do wiązania „komunistycznej przeszłości” z czymkolwiek pozytywnym (ewentualnie poza medalami w sporcie, częścią seriali i piosenek), zalew komercyjnej pornografii uczynił sprawę mniej ekscytującą, oficjalna pruderia konserwatystów chrześcijańskich też zrobiła swoje, a kiedy tematem zainteresowała się młoda lewica, pojawił się wątpliwy podtekst związany z inwigilacją. Z tych przyczyn pokaz przewidziany na wystawie pod nazwą Mauzoleum Raju Seksualnego został zawieszony, czekając na pozwolenie, po konsultacji z prawnikami i ewentualnie osobami utrwalonymi na zdjęciach bądź ich spadkobiercami; ja mogę obejrzeć fragmenty w tajemnicy.

„Fabuła dokumentalna” oznacza, sugerował Kaszpiro, w tym kontekście utwór, który zasadniczo składa się ze scen dokumentalnych, ale tworzyć one mają wielką narrację o innej możliwej rzeczywistości, utopii, która być może powoli staje się faktem.

 

***

 

Akcja zaczęła się w Republice Słowanii, jak dobrze pamiętają Czytelnicy poprzedniego odcinka najbardziej środkowo-europejskim kraju środkowej Europy, nieco później (ale niewiele później) niż w mitycznym roku 1984.

W Słowanii rządził podówczas (wstyd przyznać, nie znałem przed przyjazdem tak dokładnie tych faktów) Komitet Centralny złożony z 12 starszych panów o fizjonomiach, ale również poglądach, będących hybrydą Wojciecha Jaruzelskiego, Ericha Honeckera… ale i z drugiej strony Zbigniewa Lwa-Starowicza, a nawet Jacques’a Lacana. Ci Panowie przeżyli dawno temu ciężkie czasy, a ich życie osobiste było ascetyczne: mimo postępowych poglądów wychowani byli zasadniczo w pruderyjnych klimatach z dawnych czasów, ponadto mieli inne sprawy na głowie, jak szlak braterstwa broni…

Do kluczowej rozmowy doszło w trakcie tajnych obrad poświęconych ciągłym niedoborom karpia oraz śledzia, niedostatkom aprowizacji w zakresie szkolnego obuwia i piórników, jak również niekończącym się przejściowym problemom z wdrażaniem programu technologicznej rewolucji, która miała, biorąc selektywnie dobre wzorce z krajów imperialistycznych, prześcignąć ostatecznie cały świat. W pewnym momencie bezradnych decydentów wzięło na wspomnienia. Rozrzewnieni paroma kieliszkami śliwowicy, paląc papierosy made in USA, zaczęli opiewać romansowe początki już zetlałej młodości.

(Film pokazuje tutaj jedynie nieme kadry z posiedzenia Biura, lecz ta autocenzura może – niechcący? – być trafna. Czy da się wyrazić nostalgię albo melancholię za pomocą głosu? Pomijam muzykę, ale ci Panowie śpiewać nie umieli, choć pewnie radzieccy towarzysze czasem zachęcali).

Wiadomo, od czasu do czasu się zdarzali na łonie dawnych towarzyszy (rodzynki w postaci dwóch kobiet-towarzyszek na pięćdziesiąt osób też się pojawiały) prawdziwi lubieżnicy. Jakiś generał, co się kulom nie kłaniał, był ponoć etatowym kurwiarzem, inny członek BP, ukryty biseksualista, podobno zatrudnił jako sekretarza zdeklasowanego arystokratę i poetę z czasów burżuazji, żeby go douczał w sztuce ars amandi. Cóż, pierwszy przedwcześnie zmarł na posterunku (na marskość wątroby), a drugi (otrzymał wyrok śmierci za szpiegostwo, ale na szczęście in absentia) nieoczekiwanie zbiegł do USA. Reszta, zwłaszcza tu obecni? Cóż, trochę rozkoszy małżeńskich, parę przygód żołnierskich, niektórzy jedna-dwie zdrady. Smutek. Warto by to zmienić? Ale jak? My sami? Czas upłynął.

Wtedy ścisłe kierownictwo Partii postanawia, żeby dyskretnie zmienić tory historii i wdrożyć reformy całkiem nowego typu. Ich państwo miało stać się w praktyce najszczęśliwszym miejscem do życia dla młodzieży. Zachcieli Towarzysze, żeby młodzi przeżyli to, czego oni do końca nie zaznali, albo raczej (siłą rzeczy) zaznali, ale w dawkach zbyt skąpych. Ich motywacje nie są altruistyczne, chcą być demiurgami życia innych, zarazem dzięki młodym parom, jako „mediom” oraz ich podglądaniu zapragnęli przeżyć swoją młodość na nowo.

 

***

 

Projekcja ukazuje kadry następujące. Oto zakochana para wprowadza się wreszcie do nowego M2… za chwilę przeżyją rajski miesiąc poślubny. Wydaje się, że sceny nakręcono na początku kwietnia, kiedy szarość surowego krajobrazu i jednostajną rytmikę sześciopiętrowych, prostopadłościennych jednostek mieszkalnych zaczyna przełamywać urok pierwszych kwitnących forsycji oraz mirabelek. – Znany polski architekt – mówię do Kaszpiro – kiedyś mi powiedział, że winą Le Corbusiera, Miesa, czy Gropiusa było to, że w swojej racjonalnej estetyce nie przewidzieli zimy. Moim zdaniem prędzej nie przewidzieli pory błota i brei, dni bez aury, takich jak często w naszych szerokościach, powiedzmy 28 luty albo 1 grudnia. Za to przewidzieli wiosnę. –  Faktycznie, być może nic nie działało w tym czasie i miejscu na libido (jeżeli mowa o czynnikach czysto zewnętrznych), jak połączenie subtelności nieśmiałych jeszcze kwiatuszków z modernistycznymi kształtami drugiej kategorii i zapachem tynku, jeszcze bardzo świeżego. W domu z betonu było więc miejsce dla miłości, prawie wolnej. Przez chwilę migawka w podtekstach bardziej dosadna, miłosna gra wstępna. Wnętrze urządzone jest następująco: tapety w kwietne wzory, być może podpatrzone w serialu dotyczącym sfer wyższych państwa burżuazyjnego, w hallu boazeria w typie rustykalnym i głęboki pawlacz, telewizor na razie stoi na kartonie, w kuchni naga żarówka (nie ma abażuru), pierwsze pelargonie na małym balkoniku, za to łóżko na razie jest prowizoryczne: Nie jest mieszczańskim tapczanem, ale nieco szerszym łóżkiem rozkładanym: tym lepiej jednak dla miłości, przynajmniej w pierwszych dniach: ludzi zżytych ze sobą nie kusi separacja, post coitum zasną przytuleni.

Członkowie komitetu czują się reżyserami, a nawet zakulisowymi aktorami tego spektaklu.

Odbywają odtąd ściśle sekretne narady, by omawiać postępy swojego Eksperymentu. Interesuje ich – pragną to badać rzecz jasna statystycznie oraz naukowo – jak często młodzi są zakochani, jak często czują się szczęśliwi, jak często czytają albo tworzą poezję (z podziałem na wiersz rymowany i wiersz wolny), jak często śmieją się i beztrosko żartują (wulgarne dowcipy polityczne też są rejestrowane), jak często miewają myśli wzniosłe i idealistyczne, jak często wiosną chodzą na bardzo długie spacery, jak często siedząc przy ognisku grają na gitarze i śpiewają, jak również – last but not least, a nawet głównie o to chodzi – jak często i z jaką namiętnością się pieprzą. Chcą, aby Słowania osiągnęła we wszystkich tych dziedzinach pierwsze miejsce na świecie.

Nie byłoby to możliwe bez udziału Tow. Amadeusza Lange. Widzimy go teraz na ekranie; jak gdyby kłaniał się, ale raczej nie specjalnie do widza… być może to jego maniery (niepozbawione cynizmu), a może raczej nieznaczne, dość częste w jego wieku skrzywienie górnego odcinka kręgosłupa, wywołują wrażenie postawy dyrygenta, który przez całe prawie życie wchodzi właśnie za pulpit i zaczyna występ od pozdrowienia publiczności. Oto Naczelny Statystyk ówczesnej Ludowej Republiki Słowanii. Amadeusz Lange, jakim widzimy go w tych kadrach, jest absolutną kwintesencją bądź wypadkową stylu fizjonomii wcześniej opisanego, a jednocześnie, ze swoim utajonym, nieobecnym u innych Towarzyszy Inżynierów i Generałów Dywizji dandyzmem, jedynym znaczącym wyjątkiem, ich sekretnym, ciut perwersyjnym przeciwieństwem.

Atoli sprawy od początku się komplikują. Od początku, tzn. mniej więcej od momentu, kiedy – było to chyba pomiędzy katastrofą w Czarnobylu, a premierą klipu „Final Countdown” Europe – Słowania wedle dostępnych raportów osiąga wyraźne pierwsze miejsce w świecie, przodując głównie w kryterium, które Lange, idąc w ślad za osławionym W. Reichem, ewentualnie Marcusem, nazywał mianem kapitału orgazmicznego (w pozostałych kryteriach było różnie, ale zawsze top 3).

Sprawy się komplikują… nie tylko z uwagi na gospodarkę niedoboru, szarzyznę, kolejki i protesty społeczne, zrazu zalążkowe, lecz nawet z powodu przeciwnego. Przy czym – uwaga generalna – nie mylmy różnych demoludów. Słowania pozostawała wówczas politycznie najbardziej liberalnym krajem dawnego obozu, coś jak PRL na początku Gierka, a z tymi kolejkami – bez przesady. To nie był schyłkowy PRL, przynajmniej nie w reportażach, które oglądałem. Była to raczej relatywnie zaawansowana gospodarczo tzw. „komuna”, pod względem technologicznym, coś jak NRD, a może nawet jak Słowenia w d. Jugosławii. Innymi słowy, był to taki the best of dawnych demoludów. Jedno w tym miejscu przyznać muszę: choć jestem osobą zasadniczo skrupulatną, byłem na tyle pod wrażeniem, że bardzo trudno mi było skonfrontować te obrazy z danymi encyklopedycznymi i statystycznymi.

Profesor Lange w swym tajnym wykładzie dowodził, że aby optimum szczęścia w życiu erotycznym zostało osiągnięte, kraj musi właśnie pozostać lekko autorytarny. Ba, należy utrzymywać również samą gospodarkę w stanie lekkiego kryzysu, nie można wyzbyć się zwłaszcza jakiegoś względnie nieznacznego deficytu konsumpcyjnych dóbr, zaś import towarów luksusowych musi podlegać wciąż ograniczeniom, nawet jeśli nieco mniejszym niż w innych krajach Bloku. – Niechybnie – peroruje Lange – zaprowadzenie ustroju w duchu zachodniego, liberalnego społeczeństwa konsumpcjonistycznego doprowadziłoby do spadku omówionego wcześniej przez moją skromną osobę orgazmicznego kapitału młodego pokolenia. Przykładowo: jeśli mamy w stolicy 500 różnych kawiarni w stylu paryskim czy wiedeńskim, randka w którejś kawiarni może być udana, ale może być również nieudana. Ale jeżeli młoda para trochę się pomęczy i uda się jej wystać prawdziwą mokkę z importu, taka wspólna kawa na pewno będzie udana.

…Lange na podstawie rozmaitych wyliczeń zaleca różne eksperymenty z „redystrybucją deficytów”. Pierwsze posunięcia są trafne. Przykładowo: W 1987 roku przewidziano czasowy spadek podaży miejsc noclegowych w ośrodkach wypoczynkowych (pewną część zamknięto do remontu akurat przed sezonem urlopowym) oraz, na podobnej zasadzie, wycofano niespodziewanie do naprawy część międzymiastowego taboru autobusowego. W zamian rzucono do sklepów (czy, jak mówiono, na sklepy) znaczącą nadwyżkę namiotów, a media zaczęły kampanię zachęcającą do bezpiecznego i odpowiedzialnego podwożenia podróżnych autostopem: na wszelki wypadek wręcz zobowiązywano kierowców pojazdów należących do podmiotów gospodarki państwowej, w tym jednostki wojskowe, do podwożenia na „pace” młodych urlopowiczów. Zmniejszono także cenzurę obyczajową (i tak względnie łagodną), nie tyle może promując, ale akceptująco wyrażając sięna temat praktyk naturystycznych w trakcie biwakowania w miejscach w miarę ustronnych, chociaż – żeby nadmierny permisywizm nie odebrał smaku wciąż trochę zakazanemu owocowi – dopuszczono do głosu chętniej niż rok temu krytykę „zezwięrzęcenia obyczajów” lansowaną przez Kościół i ponure frakcje czystego partyjnego betonu. Zdaniem Langego, będzie sprzyjać wakacyjnej miłości, nie tylko fizycznej, ta chwila niepewności, czy w ogóle jakikolwiek wyjazd okaże się możliwy. Są również bardziej podniecające wyprawy pół-improwizowane, zmuszające osoby już przyzwyczajone do pewnego mieszczańskiego komfortu do powrotu klimatów epoki maturalnej.

Efekty były zaskakujące, co pokazują filmy, za pomocą których agenci bezpieki, dysponując zaskakująco nowoczesnymi środkami inwigilacji (w kraju, w którym buty sportowe dość szybko się rozklejały, chociaż były jakości nieco lepszej niż w innych krajach bratnich), odnotowali przeróżne orgie i orgietki Świętojańskiej Nocy. Nie tylko młodzi punkowcy, depesze, rastamani, którzy i tak byliby się wybrali w podróż autostopem, lecz nawet nobliwe zmotoryzowane pary małżeńskie o pewnym stażu, zmuszone do wyboru wypoczynku pod namiotem, przeżyły bodaj najwspanialsze noce w życiu. Ci, którym udała się sztuka nieco trudniejsza niż w poprzednie wakacje i załatwili sobie podróż pekaesem na wczasy w murowanym ośrodku, nie byli wcale stratni; czuli się z kolei bardziej luksusowo niż zazwyczaj, nawet jeżeli był to luksus względny.

Całkiem imponujące były wykłady Amadeusza Lange, udzielane mniej oblatanym w tych sprawach rówieśnikom z Biura na temat współczesnych nurtów w muzyce popularnej, ilustrowane muzyką na żywo, w tym teledyskami. Debatowano na temat lansowania „muzyki młodej generacji” w oficjalnych mediach, dostępności zagranicznych albumów w krajowych sklepach płytowych, tudzież zakresu przymykania oczu na przemyt i piractwo. Za każdym razem Lange się upierał, że przysłowiowy pies jest w szczegółach pogrzebany, a jego modele naukowe wyliczą odpowiednie proporcje pomiędzy przyzwoleniem a zakazem.

– Pokłosie tak zwanego punk rocka jest zasadniczo konieczne w naszym państwie, jako że transgresja kulturowa sprzyja odważnej seksualności. Jednak punk, nawet ten zaangażowany politycznie, w swoich afiliacjach z ekspresjonizmem, dandyzmem i bohemą może nazbyt sprzyjać neurotyczności. Nie możemy za głośno o tym mówić, bo się ośmieszymy jak Gomułka w Polsce, kiedy siermiężnym tonem krytykował francuski egzystencjalizm… ale musimy wziąć na to korektę w ramach modelu.

– Madonna, moi Panowie (gwiazda północnoamerykańska, wł. Madonna Louise Ciccione) czy – w prostszych utworach – Prince (muzyk północnoamerykański, wł. nazwisko Rogers Nelson; niektórzy słuchacze notowali) wydają się modelem pozytywnym, sugerując przestrzeń czystego hedonizmu; w tym samym momencie jednak ukazują słabości polityki pożądania zaawansowanego modelu kapitalistycznego. Wyjściowo największym luksusem jest tutaj seksualność, a wyestetyzowane kadry teledysków są tylko drugorzędną oprawą, co zawiera pewien równościowy i emancypacyjny, ale ostatecznie sama seksualność staje się też luksusowa, zawężona do ciał najbardziej atrakcyjnych i najwyższym statusie.

– Rozmaite nurty pop-punku, czy post-punku, konwencje wywodzące się w dużej mierze z twórczości Davida Bowiego, wydają się doskonałym kompromisem pomiędzy dekadencją sceny alternatywnej a prostolinijnością melodycznego erotyzmu, ale jak każdy kompromis są czymś kontrowersyjnym… Zaraz wyjaśnię, dlaczego.

– Heavy metal (zwłaszcza jego najnowsze, najostrzejsze odmiany, jak tak zwany thrash), pomijając może formuły najbardziej melodyjne i trywialne, jest na pozór czymś wręcz aseksualnym… On jednak też będzie niezbędnym komponentem naszego koktajlu. Ta muzyka traktująca siebie zwykle serio, nie tylko w sensie nastroju, ale również wymogów pewnej technicznej kompetencji, w gruncie rzeczy jest bardzo teatralna, bo poza wąską grupą naprawdę satanistycznych przygłupów, traktuje swój przekaz bardziej jak mroczną zabawę, swoiste l’art pour l’art; paradoksalnie jeszcze mniej niż punk rock silnie infiltrowany przez środowiska artystowskie, przejmuje się ona dobrym smakiem. Wyzwala to energię…

– Post-punk jest konieczny, żeby wyemancypować seksualność od trywialnego muzycznego volkizmu, lecz volkizm muzyki biesiadnej też musi zostać podtrzymany, także poprzez bardziej wysublimowane formy importowane w postaci euro-disco albo new romantic. Mimo wszystko spełnienie rozpatrywane w kontekście całości ludzkiej masy – tłumaczy Amadeusz Lange, stojąc na tle bardzo migotliwej maszyny obliczeniowej, wydającej dźwięki bardziej przypominające „Gesang der Jünglinge” Karlheinza Stockhausena niż nowsze i znane szerszej publiczności utwory Kraftwerku – musi polegać na konflikcie, nie na eklektyzmie, a my jesteśmy od tego, aby zarządzać i manipulować proporcjami. Dopóki będzie istnieć mentalność drobnomieszczańska, dopóty wywrotowcy będą bardzo silnie pożądali rozkoszy. Jeśli jednak wzrośnie akceptacja dla wywrotowców (najlepiej jednak nie do tego poziomu, żeby gust alternatywny wszedł na pełnych prawach do kanonu), może wpłynąć to korzystnie na libido i warstw drobnomieszczańskich, które będą chciały się odróżnić od „dziwaków” tym, że są zdrowe, bezpretensjonalne, pełne spontanicznej chuci i wigoru. Mało kto pamięta, że kiedy w USA zaczęła się tak zwana rewolucja seksualna (skądinąd przeceniana), o pierwsze miejsce listy przebojów z „Let’s spend the night together” Rolling Stones (pozostali Towarzysze trochę się rozchmurzyli, nazwa Stonesów coś im przynajmniej mówiła, w odróżnieniu od Prince’a) walczył skutecznie sierżant Barry Sadler z piosenką o zielonych beretach, opiewającą interwencję w Wietnamie. Stawiam tezę, że apogeum orgazmicznego kapitału ma miejsce w momencie prowizorycznej równowagi pomiędzy czynnikami progresywnymi a reakcyjnymi. Goszystowcy pacyfiści słuchający The Beatles czy Dylana muszą rosnąć w siłę, lecz folklor obyczajowy typowy, przyznajcie bracia Żołnierze, dla militaryzmu, musi zostać podtrzymany…

 

***

 

No ale młodzi, jak to młodzi, się buntują. Buntują i buntują… co zresztą przewidywał (do pewnego stopnia) model A. Langego. Nieświadomi tego, że podobno żyją życiem najbardziej uczuciowym i najbardziej poetyckim na tym średnim świecie, wychodzą na barykady coraz częściej.

W jakimś zakresie to było zarówno zamierzone jak i nieuniknione. Jednak sprawa zaczęła się wymykać poza granice modelu.

„Nie chcemy tego syfu milicyjnego, nie chcemy kraju bubli” – krzyczą studenciaki. Włodarze mają dylemat. Z jednej strony, nie mogą ustąpić młodym, bo przecież chcą ich szczęścia, zaś profesor Lange wykazał naukowo, że spełnienie postulatów młodych przyniesie im nieszczęście; wzrost narcyzmu, nerwic, depresji, stresu, jak również oziębłości. Z drugiej strony, siłowe stłumienie tych protestów też ich unieszczęśliwi.

Naturalnie, represje mają miejsce, żadna władza ich się nie zrzeknie, w przypadku bardziej umiarkowanych autorytaryzmów liczy się głównie dostatecznie giętki sposób usprawiedliwienia; wiadomo, że pałki zaraz pójdą w ruch (podobno obyło się bez śmiertelnych ofiar), ale wiemy już, że to głównie dla dobra pałowanych, wtajemniczeni znają prawdziwe motywacje.

– Śmieszne mówić to, ale mimo wszystko pewne założenia tutaj się odwracają i to jest ciekawe – sugeruję. – Lange był jednak trochę antyfreudystą, przynajmniej jeżeli rozumiemy freudyzm stereotypowo. Seks zdaniem freudystów był odpowiednikiem prędkości światła w fizyce u Einsteina: nieprzekraczalnym horyzontem, jeśli chodzi o mechanizmy sublimacji. W tej optyce niezaspokojone pożądanie erotyczne „przekształcane” jest często na całkiem inne energie, ale nigdy odwrotnie: pożądanie erotyczne nie jest skutkiem ubocznym pragnień bardziej subtelnych, na pewno ideologicznych czy intelektualnych. Niekiedy wedle tej doktryny różne dziwne idee rodzą się z blokad w zakresie życia zmysłowego, ale nie odwrotnie: uwolnienie zmysłów nie byłoby surogatem i wynikiem blokady bądź niespełnionych ambicji życia pozazmysłowego.

– Czy tylko w kulturze? – Kaszpiro mruga okiem.

– Jasne, ale w takich sprawach tylko sprzeczności są prawdziwe. Dzisiaj to zresztą żadna nowość, zaś kultura terapeutyczna do pewnego stopnia uznaje różne „odwrócenia”. Na przykład stereotypowy korporacyjny seksoholik nie tyle ma wyższe libido od normalsa, ile szukaniem przyjemności seksualnej w jakimś zakresie odreagowuje stłumioną depresję i dyskretną porażkę kariery zawodowej w postaci pracy nieźle płatnej lecz ciężkiej i odmóżdżającej… Zwykła nuda też czasem bywa podniecająca… W każdym razie możliwe, że w przypadku Pana słowańskich towarzyszy to właśnie ich spóźnione rozbuchanie seksualne było sublimacją katastrofy ideologicznej i ogólnej porażki w mało pociągających chociaż ważnych sprawach w rodzaju zakładanego wzrostu produkcji nowej generacji kombajnów. A jak się rzeczy mają w „Pornografii” Gombrowicza? Poza tym, moim zdaniem co do zbrodni Pana Lange…

– Eksperymentu… – poprawił mnie Kaszpiro.

– Eksperymentu Pana Lange… dobrze… był on, moim zdaniem, jak czasem mówią prawnicy – lubię do tego wracać – usiłowaniem nieudolnym. Może to mój cynizm dziecka późnego PRL-u, ale mam wątpliwości, czy ci starzy towarzysze czymkolwiek zarządzali, czy nie próbowali raczej przedstawić sytuacji, której już nie kontrolowali, w tym jej skutków ubocznych, także pozytywnych, jako własnego dziecka… Pewnie tak swoją drogą mieli za dużo namiotów, a za mało czynnych ośrodków wypoczynkowych, raczej nie panowali nad tym, jakiej muzyki kto słucha, więc zaczęli udawać, że panują, potrafiąc wpłynąć na to, ilu będzie w ich kraju punków, metali, discomanów itp… Jak ktoś kiedyś już śpiewał „Paranoja jest goła”.

Mimo wszystko słyszę w moich słowach dość stereotypowe podejrzenia widza filmów Barei; twarz prof. Lange jest intrygująca, no to słucham dalej… Nie chcę na razie głośno sugerować mojemu gospodarzowi, że ta cała Słowania, w której rezyduję już od dwóch tygodni, wydaje się nieco wymyślona, przynajmniej jeżeli chodzi o historię współczesną, jak gdyby była wykoncypowaną przez dzisiejszy art-world (zwykle lewicujący), retro-nostalgiczną wersją optymalnego państwa późnego socjalizmu, łączącego dobre cechy różnych krajów bloku, ale – na ile to możliwe – bez tych złych: miks świeckiego scjentyzmu NRD, gulaszowego socjalizmu kadarowskich Węgier, PRL-owskiej nieszczelności systemu. Nie mówię tego na głos, bo dalszy ciąg obrazów bynajmniej nie ukrywa, że projekt skończył się klęską.

Chociaż, co do tej sublimacji, myślę, Panowie przecież zadbali o własne pożądanie. Mogła nawet bawić ich perwersyjnie myśl, że Młodzi-Wyzwoleni, wyśmiewający ich pewnie jako wstrętnych dziadów, zawdzięczają własne wyzwolenie w dużej mierze ich manipulacjom.

 

***

 

„Dlaczego młodzi buntują się aż tak?” Członkowie Komitetu nie mogą teraz nie zadawać pytań natury leninowskiej: Kto winny? I Co robić? Poza tym – Ktoś musi za tym stać. No to stoi. Wśród liderów studenckich mamy dwóch prowodyrów o wybitnej charyzmie. Pierwszy to coś jak Miętalski, a drugi to bardziej Pylaszczkiewicz – to Kaszpiro (nie ja) znów nie może się obyć bez aluzji do Gombro. Miętalski, podówczas apostoł nowoczesnego hedonizmu (potem, już za Demokracji, marszałek senatu z partii centrowo-liberalnej) pragnie Zachodu pełną gębą, maksymalnej wolności, konsumpcji i rozkoszy bez granic. Z kolei Pylaszczkiewicz – po przełomie kandydat na prezydenta z partii konserwatywno-chrzęścijańskiej, chce więcej Pana Boga, powrotu przedwojennych zasad i tradycyjnych wartości. Doraźnie można ich rozgrywać przeciwko sobie, ale właśnie Miętalski z Pylaszczkiewiczem usiedli przy jednym stole, ustalając taktyczny kompromis światopoglądowy… Gorbaczow ogłasza pierestrojkę, która nie wychodzi… wszystko wydaje się skończone… sztandar wyprowadzić.

Komitet myśli, że w takim razie należy przeciągnąć młode kobiety na swą stronę. Jednak są przecież wszyscy mężczyznami, w dodatku prywatnie często nieśmiałymi i obciachowymi – mundur weterana Ludowego Wojska albo kitel jakiegoś prezesa Instytutu o trudnej do zrozumienia nazwie? Wszystko to odstrasza! Mimo tego zapraszają na tajną audiencję młodą liderkę harcerek, Zutę (nie inaczej)….licząc na konstruktywną rozmowę.

 

***

 

– Jak przebiegała ta rozmowa? – pytam Witolda Kaszpiro. – Czy ona jest na filmie?

– Najpierw opowiem Panu na pytanie, które Pan już zadawał. Na czym polegała zbrodnia profesora Amadeusza Lange? Bo zgadzam się z tym, że była to pewna zbrodnia intelektualna. Na tym mianowicie, że wedle Langego raj seksualny może zaistnieć na Ziemi (towarzysze jednak nie wierzyli w raje pozaziemskie) wyłącznie pod warunkiem, że będzie postrzegany, jeśli nie jako piekło (tak to nie), to przynajmniej czyściec, poczekalnia, trochę ersatz, a przede wszystkim ucieczka w stronę tego, co dopiero kiedyś będzie rajem prawdziwym. Jeżeli zaś spełnienie pożądania, poza krótkimi momentami (odpowiadającymi, przyjmijmy w uproszczeniu, orgazmowi) może mieć właśnie tylko wtedy, kiedy jest postrzegane jako spełnienie nadal niezupełne, pożądanie to musi zniszczyć samo siebie w ucieczce ku czemuś lepszemu. „Miętalscy” nie mogli inaczej. Sprawa analogiczna, przy tym bardzo na temat: „Zachodu” rozumianego jako wyobrażenie pewnego luźnego stylu życia, burżuazyjnej kultury, pieniędzy i komfortu, silniej doświadczamy nie wtedy, kiedy należymy do szwajcarskiej czy duńskiej klasy średniej-wyższej, ale wtedy, kiedy zdarza się nam, Ludziom Wschodu… przez moment, trochę fartem, a trochę pół-przypadkiem żyć prawie jak na Zachodzie.

….chociaż Kaszpiro uważa się za Środkowego Europejczyka, słuchaliśmy razem „Nowej Aleksandrii”, szukając ścieżki dźwiękowej do owych rozproszonych materiałów archiwalnych…

Jednak trzeba byłoby być jakimś pół-boskim idiotą, żeby mając takie doświadczenia nie spróbować życia po prostu zachodniego. Być może od człowieka żyjącego po prostu na wolności wewnętrznie bardziej wolny jest więzień, któremu nadzorcy powoli odpuszczają, a jego odsiadka jest (prawie) permanentnym życiem na przepustce. Klawisze sami chodzą na wagary, nikt już nie pilnuje, czy ktoś przemyca za kraty świerszczyki i alkohol, cele i bramy więzienia nie są na ogół zamykane, większość czasu można spędzać na mieście, co drugi dzień więzień idzie na noc do kumpli, rodziców czy kochanki i tylko raz na czas jakiś pokornie i pro forma wraca na dłużej do więzienia, żeby nie przeholować, poza tym i ono ma swój klimat, jest w nim parę kultowych zakamarków. Jednak taki ktoś zawsze będzie dążył do tego, żeby zburzyć więzienie albo opuścić je na dobre, zwłaszcza jeżeli jest człowiekiem pełnym werwy, a wyrok (przynajmniej tak mu się zdaje) dostał za niewinność.

– Czy nie był Amadeusz Lange postacią nieco kafkowską, chociaż trochę na opak? – pytam.

– W jakim sensie?

– Lange w swojej cybernetycznej utopii seksualnej, sugeruję, w jakimś stopniu zmierzał do odwrócenia historii z „Przed prawem”. U Kafki człowiek czekający na dostęp do Prawa dowiaduje się przed śmiercią od strażnika, że drzwi były dla niego otwarte, lecz teraz trzeba je zamknąć. W projekcie Langego drzwi na drugą stronę nie tylko były uchylone, lecz ów człowiek naprawdę dostał się na moment do innego wymiaru. On tam był, ale nie zauważył… prawie nie zauważył… To, co wziął za całkiem fajny przedsionek absolutnego szczęścia, było właśnie Tym.

– Co do przykładu więźnia: tego już prawie wolnego, lecz jeszcze nie do końca. To przecież nie jest prawdą, że „wolność”, której on jeszcze nie ma, jest zawsze jasna i niezróżnicowana. W tym sensie „prawdziwe uwolnienie”, mówiąc językiem kafkowskim, okazuje się też względnym uwolnieniem, czy raczej na tle względnego uwolnienia jest różnicą stopnia, nie natury. Wydaje mi się, że można docenić prawdziwe uwolnienie tylko jeżeli się zaakceptuje jego względność. Tak jak uniknięcie rozczarowania najbardziej fascynującą metropolią jest możliwe, jeśli możesz na co dzień czuć się w niej po prostu jak w trochę lepszej wersji całkiem fajnego przedmieścia: to może układ najlepszy. Dlatego właśnie nie ma co twierdzić z góry, że lepsze jest życie pod kloszem, lepiej po prostu mieć świadomość, że i bez kajdanek ręce potrafią czasem być czymś skrępowane. Da się jednak mimo wszystko obronić wizję pełni szczęścia wychodząc właśnie od strony względnego uwolnienia….

…Z perspektywy człowieka prawdziwie wolnego, w odróżnieniu od tego więźnia, czy pół-więźnia, o którym właśnie mówimy, prawdziwa wolność to jakieś wygodne mieszkanie czteropokojowe, za które mimo wszystko trzeba płacić czynsz, a zlew się czasem zapycha. Dla katorżnika byłaby to wolność niesłychana, ale katorżnik cierpi. Natomiast więzień, którego więzienie jest już prawie-pozorem, będąc na poziomie fizycznej swobody bliższy człowiekowi wolnemu niż człowiekowi skazanemu na bolesną katorgę, w odróżnieniu od niejednego człowieka prawdziwie uwolnionego nadal zachowuje aktywnie ideę prawdziwej wolności, bo dla niego, który jest prawie-wolny, wolność pełna może pozostawać ekstazą i marzeniem. W tym sensie właśnie względne uwolnienie może być szczęśliwsze od uwolnienia pełnego. Korzystając z dostatków względnego uwolnienia, nie pełnej wolności jako idei, a w pewnych momentach możesz doświadczyć jej realnie, może coś cię olśnić – tak jak w miłości fizycznej czasem realnie się przydarza owo wyświechtane zjednoczenie dwóch ciał.

– Oczywiście, dopowiada Kaszpiro, eksperyment Langego upadł ostatecznie z całkiem innych powodów. Mianowicie na skutek założenia, że sprzeczności i chaos można kontrolować zachowując ich wersję optymalną na drodze celowanych drobnych manipulacji, starannie odmierzonych zakulisowych interwencji. Nawet jeżeli tak nie było, jak Pan cynicznie sugerował, że ci ludzie nie zmienili niczego, a ich plany oraz algorytmy były gówno warte, Lange był utopistą. Ale nie dlatego, że wierzył, iż centralne zarządzanie, odgórna inżynieria dusz i ciał możliwe będą w swojej twardej postaci, tylko dlatego, że z udawaną skromnością ustępował przed oddolnymi sprzecznościami, wierząc, iż centrala potrafi je na dłuższą metę okiełznać, odgrywając rolę języczka u wagi, tu dorzucając szczyptę czegoś, w innym miejscu z kolei coś ujmując, tak że w rezultacie ów ekscytujący, ale kruchy moment szczególnego napięcia między drylem żołnierskim a rockowym wkurwem będzie na dłużej zatrzymany. Lecz właśnie to owa pragmatyczna skromność faktycznie była marzeniem, ckliwą wiarą w odgórne utrzymanie właściwego poziomu dysonansów.

– Możliwe, że z podobnych względów musiał w pewnym momencie wygrać tak zwany neoliberalizm, który pojednał notabene, chociaż na dość krótko, naszego Miętusa i naszego Syfona. Weźmy Langego – Oskara. W polemice z nim to właśnie von Hayek wygląda na liberalnego doktrynera, ale Hayek uderzył w jeden czuły punkt. Realny socjalizm przegrał po całości nie w swoim wydaniu stachanowskim, gdzie w praktyce sprawdzał się pod pewnymi względami całkiem dobrze, ale w najinteligentniejszych próbach skalibrowanych reform. Skutki odczuwamy do dziś… Teraz jednak przynudzam…

Zanim zaprzeczyłem (chociaż nie wiedziałem, czy mam ochotę zaprzeczać), Kaszpiro na nowo uruchomił projektor, ukazując scenę, w której Zuta odmawia ostatecznie profesorowi Lange dołączenia do jego politycznej agendy.

– Wasza koncepcja, Towarzyszu Lange – rzekła Zuta, wystylizowana w intencjach na ówczesną Kim Wilde (kazano jej się pozbyć sznytu harcerskiego, bo miała być atrakcyjniejsza dla kontestatorów, których miała uwodzić), jakkolwiek dla mnie, Polaka, była to bardziej Z. Sośnicka – oparta jest tylko na braku, na negatywności, na ersatzu jako najwyższej możliwości. Co za koszmarne utożsamienie erotyki z nostalgią! Tristanowski bełkot!

Problem w tym, że „Zuta”, będąca w tej krytyce bliska polemikom Deleuze’a i Guattariego z psychoanalizą, nie kochała ani „Miętalskiego”, ani „Pylaszczkiewicza”, nie mówiąc o towarzyszach. Nie chciała uczestniczyć w męskiej grze, ale wybór, którego dokonała, nie odpowiadałby feministycznym nadziejom i dezyderatom. Cóż, czasem „zwykłe życie”, kiedy rożne poglądy pseudo-rewolucyjne zderzają się ze sobą, a obietnice każdego mocno rozczarowują, wydaje się najbardziej radykalnym rozwiązaniem. Prędko wyszła za mąż za wysportowanego inżyniera, jeszcze przed przełomem wybrali wolność w Australii. Wiodą mieszczańskie życie na fermie w pobliżu Adelaide. Jej życie, w tym także życie miłosne, jest obecnie poza domeną inwigilacji służb słowańskich; możliwe, że jest dosyć szczęśliwe. Możliwe nawet, że na swój sposób wyraża ono doskonale ową ideę Prawie-Szczęścia, które jest szczęściem najwyższym, błędnie kojarzoną przez Profesora Lange z nieudanymi eksperymentami późnego realnego socjalizmu, a przez nas, fanów sztuki współczesnej, z XX-wieczną retrotopią. Czy tego chciała Zuta? A czego wy chcecie? Czego naprawdę ja chcę?

– Mimo wszystko Zuta –  dodaje W. Kaszpiro –  zostawiła na koniec swój autorski film-performance. Jego treści natomiast nie może Pan opisać w żaden sposób. Obejrzyjmy na koniec.

Chciałem zapytać W. Kaszpiro – sieć komórkowa w budynku galerii właśnie padła, nie mogę sprawdzić w Wikipedii rzeczywistych członków Biura Politycznego Słowanii lat 80-tych – czy ten rzekomy dokument, no i sam eksperyment A. Langego to nie jest tylko mockumentary współczesnych artystek bądź artystów.

Jednak dałem się złapać w sieć samych obrazów. Nie wolno mi ich opisać, ale powiem, że to, co Zuta pokazała w swoim tanecznym wystąpieniu, jest dość dalekie od porno, lecz jeszcze dalsze od tak zwanego post-porno. Opiszę jej wystąpienie jako wielokropek.

(…)

Mimo wszystko, patrząc na twarz Zuty utrwaloną kilka miesięcy przed tym, jak wyemigrowała, myślę, że dobrze jest być w życiu zakochanym. I nie kombinować, jeśli naprawdę nie trzeba.

 

Wiktor Rusin