Granica System Człowiek


 

– Co Pani? Sra – on – tak – mi pod oknem?

– Panie. Sra tylko – tylko sra – on – pies – pod oknem.

– Panie. Co Pan tak – sra – mi pod oknem?

– Pani. Sram tylko – tylko sram – ja – pod oknem.

– Artyści. Artyści. Nie dość – że debil to świr i debile i świry.

 

– Słuchaj – był tu taki – i zaczął mówić – jak do szafy – prawie śpiewał  – że artysta, pisarz – no debil i świr.

 

O Dżizus – ale dzisiaj dajesz. Dajesz czadu. Dżizeus.
Przeżegnać się:
– dwa razy – w stronę Kościoła-Parafii – p.w. Świętego Krzyża;
– trzy razy – w kierunku Rzymu;
– raz – z zamkniętymi oczami – a w zamkniętych oczach – Krzyż Święty.

 

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego;
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

 

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego;
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego;
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

 

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Amen.

 

To – ten sam – rodzaj tytoniu – Koterski i Woody Allen.
Mówią – wszyscy – komedia obyczajowa – a to – horror jednostki.

 

Powinien o Warszawie – tam wszystko się – staje – byłoby to (jednak) – pod publikę, publiczkę.
Psichamuj Pan – do kogo – ta literatura. Kup Pan cegłe. Po jakiemu – farmazona – ta makulatura.

 

– Co Ci się znowu – nie podoba?
– Agato – Ty chyba lubisz czytać – to chyba Słowacki – wplątany w sprawy jeziora – niechętnie – powiedział z ściśniętymi jego wydatnymi ustami.
Jak obraz Sasnala – w kwadracie? – w kolorach czerni i ciemnego-brudnego błękitu – sylwetki postaci – i sylwetka postaci odbita – w tafli wody – jakiś staw mniejszy, albo brzeg – nie rzeka.

 

Miał 19 lat – dostał – knock-out od życia – utracił świadomość życia – na jakiś czas – na 2-3 lata – wtedy – raczej na początku – zdecydował, że chce – być pisarzem.
Wszystko odrzucił. Wszystko – odrzucił.
Zaczął ‘od Zera’ – Być… – …pisarzem.

 

Mężczyzna – mąż i ojciec – jest – Surową Betonową Ścianą – dla dzieci i żony – jest – surową betonową ścianą – chroniącą – dlatego rodzina bez ojca – jest narażona-zagrożona – na niebezpieczeństwa, ataki – odczuwalne, afektywne.

 

…pisarzem:
– świadomym jak psycholodzy
– życiowym jak prawnicy
– oczytanym jak poloniści – i piękno, szacunek języka
– obeznanym jak kulturoznawca
i
– czytać w oryginale po angielsku
i
– potok słów francuzów?
a nade wszystko
– antropologia.
Nie kuś – Mała – nie kuś.

 

Idź stąd – bo – tu mogą – bić – być.

 

Tak – jak – w swoim gabinecie – po przeszło prawie 25 latach – od kiedy – zdecydował się – Być…
Wszystko – za plecami – na około – duży bagaż doświadczeń (książki, płyty i inne) – na plecach ma – bagaż doświadczeń – ale – biurko przy oknie – a z okna – widzi – Arkę Noego (stodołę Parafii MB Różańcowej) – i szpicę dzwonnicy z – Krzyżem – za – las – przed – jesienią, zimą – widać ścieżkę – przecinającą – wąwóz (niektórzy mówią Park) św. Jana Pawła II – ścieżka – brama – mostek – brama – ścieżka – pomiędzy Szkołą a Kościołem.

 

Choroba (taka ta – czy – i taka) – jest jak skóra – nie da się – jej pozbyć – bo – jak obdzieranie człowieka ze skóry?
System – potrafi być chory – choroba przenoszona – przez literaturę – przez W – Kawka? Kawka.
Miłosz – tak się bał – bał się – miał nadzieję, wierzył – ale młodszy syn – i tak zachorował.
Podobnie relacje – system człowiek?
Znaleźć się pomiędzy – to jeszcze – gorzej?
Ani tam – nie chce – ani tam – jest – niechciany?

 

Wszystko i zawsze – na granicy – jest – Don Kichotyzm (to przecież jest).

 

A może to Wszystko – jest – Tajemnicą życia.

 

– Pod KUL, proszę.
Trzy, cztery zdania – wymiany – i już mają temat – Bolty.
– Wystarczyłoby – aby tylko – płacili podatki, ZUS.
– Strach puszczać dzieci –  a może przesiedział w pace – za gwałty – i od czapy wzięli go do Bolta – strach.
– No choćby tylko. Powiem Panu – taka Pani – na stałe z nami – i nie było jej trochę – bo stała klientka była – i poszła na Bolta – i wróciła – i ja się pytam – Pani – a dziecko by Pani puściła?
– A broń Boże, proszę Pana.
– No tak – przecież 15latki mają swoje imprezy – i wracać – wywiezie – i zgwałci – no strach – a jemu to i tak – bo za gwałty siedział. Zaświadczenie o niekaralności.
– Dokładnie.
– Ale powiem Panu – w Warszawie – może Pan wie, gdzie Kopernik – Centrum Nauki – my nocleg – bliżej Legii – i żona dzwoni – do Was – i Pani mówi, 15 minut – ale zaraz dzwoni – i mówi, że taksówkarz zrezygnował – bo mu się nie opłaca – no i Bolta musieliśmy – kawałek drogi – i wie Pan ile wyszło – 12,50 złotego – jak z ulicy na ulicę obok – a to był kawałek.
– No widzi Pan – jak on może jeździć za takie pieniądze – jak mu się  to opłaca – mówi – podatki i ZUS – to by załatwiło sprawę.
– A Bolty – to chyba na jakiejś Łotwie – chyba.
– Tak, tak – coś takiego – ale to jest – mówię Panu – damping – korporacje – pozwalają sobie – aby wykończyć – jak szarańcza – wchodzą – i wszystko zdrowe – zżerają – mogą sobie pozwolić – na damping – na straty nawet przez 5 lat – aż wykoszą.
Zatrzymują się przy  KULu, na Łopacińskiego.
– 22 zł.
– Widzi Pan – trasa nawet i może ta sama – a u niego 12,50 zł.

 

Wysiada – zerka na sklepik Banana – sklepik w bryle kamienicy – a drugi punkt – przy przystanku – prawie na rogu Racławickich i Łopacińskiego – taki Warzywniak, od wieków – że nawet go w filmie „Carte Blanche” pokazali.
Trochę znajomy z roboty – drożdżówki i pączki (pączki zaiste) – z Chmielewskiego.
I – ten w bryle kamienicy – oblepiony – tablicami z wierszami.

 

Przechodzi – na drugą stronę – wchodzi w Saski.

 

Na przejściu – przy KUL – stał on – i ona – młoda kobieta – ładna, zadbana, smukła. Wyglądała jakby całe życie – poświęciła – teologii i katechezie – tzw. Bogu – bo – nie Bogu. Za kilka godzin – zobaczy ją – wychodzącą z mszy – u Kapucynów – przy Placu Litewskim.
Wyglądała – jakby nie miała w sobie – iskry – tego wewnętrznego napięcia – ‘oporu’ – który tak przyciąga mężczyzn.
Mężczyźni – w jej życiu – to księża, zakonnicy – koledzy z oazy – brak tego oporu – przyjaciele – przyjaźni, serdeczni – wszystko – to – bez krzty iskry – Iskry Bożej?
Nie chodzi – o żadne wyuzdanie – ładna była, smukła – zadbana – ubrania, buty – ładne – skromne? – może. Nie wie.
Za parę godzin – zobaczy ją – wychodzącą z mszy – u Kapucynów – przy Placu Litewskim.
Wyglądała – na poszukującą.

 

Przez pewien moment – szli przez Saski – tą samą ścieżką – nawet pomyślał – żeby sobie czegoś nie pomyślała – a pusto było – poranek sobotni.

 

Znalazła go – nie Jego – albo jego w Nim – choć o tym – nawet nie wie.
Tu i teraz – wstań – popatrz – widzisz.
I to się nazywa – niezbadane ścieżki – Boga.
Znalazła – Go w nim.

 

Wchodzi – w główną alejkę – Parku – a raczej – Ogrodu?
Pamiętajcie o Ogrodach – ale – to raczej – o Grobach.

 

Altanka – ta Kapliczka – Ogrodowa – jest – jest tylko baza betonowa – bez góry – drewnianej.

 

Czy taki Ogród – jest – podobny do Ogrodu Rajskiego?

 

Śmierć chodzi z Człowiekiem – i tylko czyha?

 

Co Prawda – to nie Karol Wojtyła – Czesław Miłosz – czy Wałęsa – ale – tędy przecież chodził – Czechowicz. Czy może to nie lepiej – że tylko – Czechowicz?

 

Skwerek – za skwerkiem z altaną – w kształcie elipsy, oka – tu – te ładne ławeczki – białe, drewniane, z rzeźbieniami – których brak – a były – przy głównej alejce.
Ten skwerek – jest – o tyle – o każdej porze – jest tu słońce – wystarczy się przesiąść – choć – ale – jest ciasno – ławki blisko siebie – po bokach – a do przeciwnej części oka – dość blisko – więc – każdy kto tam siedzi – a zawsze tam ktoś siedzi – korzystając z kąpieli słonecznych – wiatru, powietrza Parku – ciszy – oddalenia – jest – się – blisko jednak innych – niektórzy lubią, niektórzy nie lubią – albo – czasami tak, czasami nie – jak to w życiu – nie tylko – między mężczyzną a kobietą – ambaras – trochę tak – tak blisko – że słychać jak Pani obok – przekręca kartki w książce – lub dźwięk trzewików wcierających się w podłoże – wyłożone – drobnymi kamykami i grubszym piaskiem – tam to miejsce – tamto miejsce.

 

Idzie dalej.

 

Kolejny – już ostatni skwerek – przed oczkiem wodnym – z którego wykurzyli – łabędzie i kaczki – bo brudziły – mostek – nad rzeczką wypływającą – wypływającą z oczka – z kłódkami – zawieszonymi – na prętach mostku – a jeszcze – między mostkiem – a skwerkiem – drzewa oczywiście – wiekowe – ale i alejka – idąc w bok – bardzo ładnie zadrzewiona – korytarzem – drzew konarów.

 

Ten – skwerek – z okrągłą fontanną – a raczej z okrągłym basenem fontanny – i dyszami fontanny – z tryskającą wodą – też – dookoła – te – ładne, drewniane, białe, rzeźbione – ławeczki – często tam siedzą – oni – ludzie – przecież my – szczególnie – rodzice z dziećmi – bo – ta fontanna – to jednak atrakcja – i można – choć na chwilę – przestać być – pajacem, strażnikiem, ochroniarzem, kucharzem, toaletowym, pchaczem i tragarzem wózka – etc etc.

 

Dochodzi – po prawej – do tej ładnej alejki – która idzie w głąb Parku – w kierunku miejsc – mniej uczęszczanych – a alejka idzie – spacerem – w korytarzu drzew konarów.

 

I mostek – z kłódkami – ona i on – oni – on – nie ma zdania – w tym temacie – jak w temacie Marioli. Jakiej Marioli? No właśnie.

 

Oczko wodne – ładne, zadbane – pogonili kaczki i łabędzie – żeby czysto – jest czysto.

 

Brzydkie łabądko – czarne kaczątko. Co? No właśnie. To.
Tak.

 

Jak we śnie – który jeszcze trwa – jeszcze – nie wyszedłszy.

 

Po prawej – widzi kilka metrów w przód – dwie dziewczyny w wieku licealnym – raczej wczesnym lub środkowym – stoją na trawniku – blisko ławeczki – coś tam robią – szponcą – tak mówią – zbliża się – w koszulce czy coś – chory ptak – leżący prawie – skulony prawie – one – wokół niego – podchodzi bliżej – i pyta – chory chyba – dzwońcie – mówi – na straż miejską albo 112 – przekierują was. Dziewczyny dziękują.
Mija oczko – i klomb-trawnik zadrzewiony – w rozstaju dwóch alei – idących od głównego wejść – zabramowanego – oczywiście – zawsze otwarte – jedna główna – którą przyszedł – doszedł do tego miejsca – druga idącą – rozwarciem z główną – w inną stronę – oddalając się od siebie – z każdym metrem – ta druga idzie – wzdłuż – wschodniej granicy Parku – w zasadzie – aż do końca.
Siada – choć się nie zmęczył – na ławeczce.
Słyszy – zerka – dziewczyny dzwonią – pewnie Straż Miejska – zamknięta – bo sobota – więc może – na 112 – tam powiedzą – przekierują.
Siedział tam – dobre – pół godziny – nikt się nie pojawił.
Bo – i byłoby – przecież dziwne – jakby jakaś służba pojawiła się – w ciągu pół godziny – do chorej kawki – przecież.

 

Kawka no – przecież – chora. Kawka – on – chory?
Jakież to meandry – języka – ma taten kawka.
Kawka – przecież – jest ona i on.

 

Jeszcze – wraca – do altanki.

 

Karol Wojtyła (święty Jan Paweł II – więc – święty Karol Wojtyła? chyba tak – świętym zaczął być – jeszcze – jako – święty Karol Wojtyła) – mógł siedzieć w tej altance – był – w Lublinie – przełom lat 50 i 60 – czy początek 60 – przed Soborem Watykańskim II – był – profesorem – filozofii-etyki – na KUL – pewnie przychodził tu – tam – do Parku – odsapnąć – KUL rzut beretem przez ulicę – czytał, a ptaki śpiewały – rozumiał świętego Franciszka prawie – tak było – kupił kiedyś – mała, żółtawa, cienka, dawno temu wydana – książeczka – wykład Etyki – jak chciał, chciał – ale – dał radę tylko 2-3 strony – a – w tej altance – na pewno – był – siedział – może przesiadywał.
Choć wiadomo – bardziej – góry, narty – spływy kajakiem.
Na KUL – gdzie na dziedzińcu – zresztą bardzo ładnym – jest ta rzeźba – Prymas Wyszyński klęka przy świętym Janie Pawle II – a św. Jan Paweł II – prawie go tuli – i ta chyba – plotka kontrolowana – komuchów – anegdotka – gdy Prymas Wyszyński – dowiedział się, że prawdopodobnie Polak zostanie Papieżem – powiedział – ja jestem za stary (że niedoceniał św. Karola Wojtyły) – na ile to prawda, a na ile plotka-kontrolowana puszczona przez komuchów – on nie wie.

 

Wałęsa – w Lublinie był – to pewne – duży ośrodek – a i słyszał, a raczej czytał – a może słyszał czytając – przyjeżdżał na KUL – szkolili go – doradzali – długo rozmawiali – potrzebował tego – co KUL mógł mu wyświadczyć – no i po to i KUL – był – może i jest – pewnie przechadzał się po Parku – czy w altance – przysiadł – może – w Parku, w altance – podsłuchów nie było – a na KUL – to pewne – a po 89 – nie wiadomo – na pewno był – Lublin – duży ośrodek – może i też pewnie – w Parku, w altance – bo – tam – nie było – podsłuchów.
I jak ktoś mi powie – że te podpisy – to jego – to się w głowę puknij człowieku – to gwałt na inteligencji – co to dla NKWD – podrobić – czyjś podpis, czyjś charakter pisma.

 

Miłosz – lubi, ceni – chciał się przyjaźnić z Czechowiczem – choć to mogłaby być trudna przyjaźń – Czechowicz lubił mieć siebie człowieka w człowieku – a Miłosz – niedźwiedź litewski – jednak wolność cenił – i nie oddam nikomu – mojej wolności – śledzia, wódki – dżemu truskawkowego – ciemnej słodyczy kobiecego ciała (choć przy nim nie musiał – się tego obawiać) – i poczucia proroka – nigdy we własnym kraju – może był w Lublinie – w młodości – cenił Czechowicza – starszy o około 8 lat – może szukał w nim mentora – jak to bywa – u młodych poetów – itd. itd. – może mu Czechowicz chciał pokazać altankę – wieczorem – ciemno już prawie – bramy zamknięte – ale zna przejścia – ale – Miłosz wystraszył się – tego połączenia – ciemności i Czechowicza – w Parku – i poszedł – swoją drogą – a własna droga dla Czechowicz, ich droga własna – to jak obraza – przecież?
Był – tuż po Noblu – lato 81? – oczywiście na KUL – no bo KUL – gdzie indziej – UMCS na podglebiu komuny – nadal taki jest?
Może się przeszedł – Parkiem Saskim – do altanki – i sobie – w błysku – przypomniał – jak dobrze – że spieprzył – Czechowiczowi w mroku – bo – pewnie byłby kimś całkiem innym (i nie ze zdziwieniem – bo – oznaczałoby to – że kimś – całkiem innym).

 

Ta altanka – dużo znaczy – dla młodych ludzi – ale co? – to szaaa – tajemnica.

 

Siedzi sobie na ławeczce – przyjemnie mu – nic go wewnętrz – nie goni, nie pogania – ma tylko jedną zagwostkę – siusiu.
Sobota – rano – wszystko zamknięte – a woda nie zna granic – pod drzewko – to pewnie – z lekka okultyzm prawo Murphiego – akurat – przyjdą Strażnicy Miejscy – do chorej kawki.
Bo to jest – jak mawiają na Ukrainie – z pisaniem literatury jest jak z sikaniem – zrób to – jak już nie możesz – wytrzymać.
Tylko ma nadzieję – ParZona – niedaleko – miejsce śniadaniowe – i tej nadziei się trzyma – jest – mu przyjemnie – bez obaw.

 

Na murku – przy głównym wejściu – siedzą Panowie – Panowie Szlachta – bo Szlachta nie pracuje  i jak mówi – piosenka-przysłowie – chłopaki idą do pierdla – a dziewczyny na autostradę – w sumie – może – zobaczy jednego z nich – po paru godzinach – jak będzie wracać – w ParZonie – w ogródku ParZony – student-zagrniczniak – kupi mu pizzę –  wyraźnie mówił i się chyba powtarzał – do kelnera – pizza dla tego sir – ktoś przechodzi – głównym wejściem – Panowie Szlachta – która godzina – ktoś coś odpowiada, albo nie, mija – i już sobie układa w głowie – będzie tamtędy szedł – i go zapytają – która godzina – planuje sobie – odpowiedź – czas Panowie do pracy – postanawia sobie – ale – Panowie Szlachta – mądrzy – nie zapytali go.

 

Siedzi sobie miło – na tej ławeczce – aż sam sobie się dziwi – czuje wewnętrzną flautę – kołysze się na falach czasu – tego czasu – wolnego – spaceru – zaplanowanego na cały dzień – powrót do domu – po 16:00 – może około 17:00 – plan – jest dość prosty – trasa Saski-Zamek – Zamek-Saski – co pomiędzy – jest – pomiędzy.

 

Siedzi sobie przyjemnie – miło – aż się dziwi.

 

Może – nie trasa – kolejne punkty trasy – są celem – ale – celem jest czas – spędzony.
Celem nie jest cel – lecz droga jest celem.

 

Siedzi na ławeczce – jest mu przyjemnie – dziwi się – dziwi się sobie – wewnętrznie – nie czuje – żadnej gonitwy, żadnego poganiania, samo-poganiania też – jest – mu miło, przyjemnie – siedzi sobie – po prostu – na ławeczce.

 

Już czas. Wstaje – idzie.
Pęcherz – też – daje mu znaki – że już trzeba – iść.

 

Przypomina sobie – jakieś powiedzonko z młodości – dajse spokój – olej go – jak ciepłym moczem – jak to się ma do – literatury? I – pod wiatr – nigdy.

 

Wychodzi z Saskiego (Parku vel Ogrodu) – idzie kilka metrów Racławickimi.

 

Ciekawe.
Gdzie – kończy-zaczyna się Krakowskie – gdzie kończą-zaczynają się Racławickie – gdzie dokładnie – jest – ta linia graniczna – Krakowskiego z Racławickimi?

 

Kieruje się w kierunku ParZony.

 

Mija pojedyncze osoby.

 

Jest dobrze. ParZona otwarta.

 

Wzdłuż ściany od Krakowskiego – kilka stolików – większość zajęta – jest ich tylko parę – ogródek – w stronę Jasnej – praktycznie pusty – jedna osoba – i to przy drzwiach wejściowych – już widzi – tam – na uboczu – w promieniu kilku stolików – nikogo. Cieszy się.

 

Kieruje się – najpierw do toalety.

 

Staje w krótkiej – ale kolejce – a jest przecież po 8:00 – sobota.
Kawa – i ciastko – jako śniadanie – nie bierze tiramisu, chociaż z chęcią – by wziął – bierze – eklera – tradycyjnego – drugi z pistacjami.
Idzie – sobie – siąść – przy stoliku – z samego brzegu ogródka – przy wlocie ciasnej uliczki – w kierunku Jasnej.
Już tam zbudowali – patrzy – deweloper – deweloperskie – w samym centrum miasta.
No, Panie deweloper – gratulacje – udało to się Panu – wyśmienicie – a i kieszeń pewnie pełna – i ponad miarę.

 

Popija kawkę – skubie eklera po kawałeczku – popala od czasu do czasu.
Ekler – fakt tradycyjny – plus – dużo owoców – na wierzchu – i także w środku – trochę przeszkadzają – w poczuciu smaku – prawdziwego eklera – nie jest przeciw, a nawet za – ale mniej tych owoców – proszę Pani, Pana – właścicieli.

 

Patrzy w górę – kamienica – ależ piękna – zadbana, odrestaurowana – i na każdym poziomie – wyrzeźbiona twarz Pana wąsatego – tak dobrze – że aż realnie, i to bardzo.
Na kamienicy – po przeciwnej stronie – lokalu ParZony.

 

Dwóch facetów – przyjeżdża rowerami – stają 2-3 stoliki po skosie – od niego – jeden w średnim wieku – drugi młodszy trochę – po trzydziestce – bardzo zadbani – widać – że te rowery – nie bez kozery i nie od święta.
Siedzi sobie – spokojnie.

 

Podchodzi do nich kobieta w średnim wieku – o twarzy – raczej przeoranej smutkiem – ale – z ogromny wigorem i werwą – witają się – myśli sobie – o kur?&!wa – i tak się stało – zaczęły się – rozmowy, śmiechy, chichy, bon moty – z pierwszych słów wynikało – że jest – właścicielką ParZony – co tu tak dzisiaj teraz – pusto?

 

Siedzi – już nie spokojnie.
Odpala – może papieros – ją odgoni. Nie.

 

Wzbiera coś w nim. Wzbiera.

 

– Nie mam szczęścia – mówi głośniej, ale nie słowami kierowanymi – specjalnie tu usiadłem z dala – nie wyganiam was, bo nie mogę – ale – chcąc nie chcąc – poznałem już pół waszego życiorysu.
Reagują przyjaźnie – śmiechem.
– Nie wyganiam was – bo nie mogę.
Kobieta – bardzo inteligentna – i – bardzo inteligenta swoim poczuciem humoru – nie wygania nas Pan – ale – spierdalać.
Nie odpowiedział – milczenie jest złotem.

 

Rozeszli się.

 

Oni – siedli przy śniadaniu – ona – gdzieś poszła – w stronę Jasnej.

 

– Żeby nie było… – jeszcze mówi, do tego starszego.
– Wszystko rozumiem. Ja też – czasami – potrzebuję – chwili ciszy.

Spokój. Oni jedzą – bez słowa – bez względu – na niego – jedzą bez słowa.
On – jeszcze spalił – przemyślał gdzie – teraz – na Litewski – zahaczając o Ogrodową.
Wstał.

 

– Do widzenia. Dziękuję.
– Do widzenia. Wszystkiego dobrego.

 

Poszedł – sobie – dalej.

 

Wchodzi w Jasną – skręca w prawo – wychodzi – ze szpaleru kamienic i budynków – zerka w lewo – na tej ostatniej – bocznej ścianie – zawsze mural.
Zasłaniają mu drzewa – idzie dalej.
Wchodzi w Ewangelicką – zasłania mu – ten parterowy budynek.
Myśli.
Decyduje się – przechodzi na drugą stronę ulicy – staje – przy terenie – sądu i zboru ewangelickiego – stamtąd widzi. Patrzy – ale – tylko górną połówkę.

 

Niedźwiedź – duży, brązowy – na jego szyi  zaciśnięty jakby ogon – węża – ten wąż – za głową, na głowie – przeradza się w sylwetkę – dwu postaciową – trzymają kij – na końcu kija – przed nosem misia – mały ul – zapewne z miodem – i wokół latają pszczoły.

 

Coś go ukuło wewnętrz – poczuł się – zaatakowany – posmutniał.

 

Smutno mu też Boże – bo – ci twórcy – smutno mu za nich – kiedyś wejdą – na 2-3 poziomy wyżej – i ci co będą niżej – też coś takiego stworzą.
Ale nic to – tak już pewnie musi być – Koło Życia.

 

Wchodzi w I Armii Wojska Polskiego – teraz – Żołnierzy Niepodległej bodajże – idzie w stronę 3-go Maja – no oczywiście, że w tamtą stronę – bo – inaczej się nie da – da się dla tych – którzy niewiedzą przecież.

 

Zerka w lewo – mija wzrokiem budynek uniwersytecki – na esie floresie zakrętu Ewangelickiej – patrzy w głąb – tego terenu – kilka budynków, kamienie raczej kamieniczek – niesamowite – niesamowity widok – jak one się tam znalazły – kto – kto tam mieszka – kto to stworzył – kto zadbał w zawierusze lat 90 – może – kacyki – lubią się w szlachcie – bo to i tak wygląda – budynki – mieszkalne – takiej szlachty – prawdziwierze – wyjątkowe.

 

Skręca w Ogrodową. Idzie do Liceum Zamoyskiego.
Trochę na coś liczy – choć z nikłą nadzieją.

 

Dobija się – nikogo – dobija się w portierkę – tuż przy korytarzu wejścia.
Po chwili – facet wychyla głowę ciutkę – z wąsko uchylonych drzwi.
– Wie Pan – przechodziłem tędy – czy może biblioteka jest otwarta – może Pani Iwona – jest?
– Nie, nie ma – dzisiaj sobota.
– Wiem, że sobota – ale tak pomyślałem – i przechodziłem – że może coś w bibliotece – może Pani Iwona – jest?
– Nie ma.
Nie ciągnie – pozwala mu – zamknąć drzwi – na spokojnie.

 

Idzie w górę.
Dociera na Centrum Krwiodawstwa – przy Żołnierzach Niepodległej.
Jakiś pomnik czy coś – poświęcony Krwiodawstwu – jakiś – bo – nie zatrzymał jego uwagi.
Ale – ale – zerknął lekko przez ramię – w tył – ale fajny – niewielkiej wielkości – około 1/3 sylwetki ludzkiej naturalnych rozmiarów – kobieta w powłóczystej szacie – jakby jakaś nocna sukienka – zmoczona wodą – oklejająca ciało – i z tyłu – skrzydła – ale – ładny pomnik – kurde no – aż się zatrzymuje na chwilę – i przygląda się uważniej – zaczyna czytać  – napis na kolumnie, na której stoi – coś Węgry – w podziękowaniu – za wsparcie – przy węgierskiej wiośnie ludów – 56 roku?
Wyjątkowo ładny pomnik – i bardzo dobrze – wkomponowany – w otaczające go otoczenie.

 

Za Krwiodawstwem – deweloperski budynek – kawałek placu tylko – ale jest – ech do chuja – dobrze by było – aby podatki szły w Lublin.
Nasza kasa – to ryzykowne stwierdzenie?

 

Przechodzi przez przejście – 3-go Maja – jeszcze przed przejściem – tutaj zaraz – ta budka – kostka kwadratowa – plastikowa – w kolorach czerwieni lub pomarańczy – z zaokrąglonymi rogami – zapiekanki, hot dogi, hamburgery – prawdziwe – prawdziwe? – a może teraz są prawdziwe – a kiedyś to było – Polskie – po warszawsku – jak budy pod Pałacem Kultury – gdzie była pętla nocnej komunikacji – smaczne, dobre – świeże – bo – jedna wielka impreza w Warszawie – piątek, sobota – że im tonami schodziło.
Rok dwa – i restauracja – własna.

 

Przechodzi – na drugą stronę.

 

Kieruje się w stronę Litewskiego – głównego placu.
Nie idzie – między drzewami – przy głównej fontannie – idzie w stronę McDonalds.
Gdy się zbliża – zaczyna wzrokiem – poszukiwać miejsca do siedzenia – przybliża się w kierunku – Czechowicza i Kapucynów – musi być w cieniu.
Znajduje. Przy głównym – szlaku, nurcie.
Za plecami nie ma Czechowicza – raczej – to przejście – między Czechowiczem a kościołem-zakonem Kapucynów.

 

Kościół Kapucynów – po pierwsze – podobno najlepsi spowiednicy w mieście – jak u Semediniego kawa i ciastka – spotkanie – przy kawie i ciastkach – to jednak też pewien rodzaj – spotkania – z Bogiem – Papież Franciszek – powiedział – że seks – pochodzi od Boga – nie od d – a czy wypowie się – na temat – odwiecznych – relacji – zięć-teściowa?

 

Kapucyni – tyle set lat – pokropień Święconą Wodą – aż by się jezioro – uzbierało – ktoś wypływa – rybki łowi – a ktoś – na brzegu – chleb – na grzanki – na grill kładzie.

 

Trochę mu niewygodnie – ale – nie z powodu siedziska – raczej z powodu – spojrzeń – osób przechodzących.
Choć to on – raczej – wpatruje się w ludzi.
I vice versa – pasta jajeczna – jedni tak – drudzy nie – kto lubi.

 

Czuje – że sytuacja – zaraz go doprowadzi – do wulgaryzmów.
Od strony głównej fontanny – zbliża się grupka ludzi – wiek – około emerytalny.
Przed nimi – wiedzie ich – przewodniczka. Mikrofon – zaczepiony za uchem – przy pasku – mały głośnik – bodajże.
Jest – niezadowolony – sytuacja – doprowadziła go do wulgaryzmów – w ciszy.
Przewodniczka – widzi to? Spostrzega?
Mądra kobieta – zauważyła – wiedzie ich – mijają go – nie patrzy za plecy – jakoś szybko – przestaje ich słyszeć – i wycieczkę i przewodniczkę.
Plus – dla Pani – ładnie i zgrabnie – Pani tego dokonała – gratulację – i dziękuję.

 

Zerka – raz – za jakiś czas – drugi – za jakiś czas trzeci – i czwarty – siedzi ten chłopak – ten sam – taki sam – na niebiesko – okulary przeciwsłoneczne też niebieskie – może to taki jak on – samotny jacht – żeglarz – na oceanie – odklejony, odpłynął – pchany wiatrem – swego talentu, zdolności – później – za parę godzin – zobaczy go – pod Zamkiem (Lubelskim – nie K.) – też – tam gdzie – i on – zmierzał – i był – siedział jakiś czas.
Prometeusz – trochę wyżej – on blisko Pomnika Orła – może to jeden z załogi – Ulissesa?

 

I jeszcze jeden – towarzysz – jego podróży – tam był, tam – i tu – pod Zamkiem – nawet siedział – ławeczkę dalej – na stoku wzgórza – pod baldachimem – drzew i krzewów – coś wytrzepywał z buta – kamyk w bucie – a ubrany – w szarości, prostotę – stroju do gimnastyki – z lat 50.

 

Gdy Prometeusz – wrócił – zaczął wracać – ruszył w drogę powrotną – był na dole – zerkną za siebie – tamten asystent (jak z „Zamku”) – znowu za nim – aż – świadomie – stanął – całym sobą zwrócił się w jego stronę – twarzą w twarz jego – spojrzeniem dał do zrozumienia – chwilę tak stał – koniec – basta – zostań tu. I chyba został.

 

Niebieski – w niebieskich okularach przeciwsłonecznych – przy Orle – siedział – popatrzył na niego – on na niego – pewnie on na niego – zostało to – w powietrzu. Został (prawdopodobnie).

 

Patrzy – za Pomnik Unii Lubelskiej – idzie tam usiąść – od jakiegoś czasu – już – ma spostrzeżenie – że chce tam – usiąść, posiedzieć.

 

Jeszcze zerka – na niebieskiego – jego linia patrzenia – i jego linia patrzenia – są pod kątem – prostym (on twarzą do Saskiego, Krakowskiego – on twarzą do Radziwiłłowskiej, Pałacu).

 

Podnosi się.

 

Idzie – niewidoczną ścieżką – między – szpicą Pomnika Unii Lubelskiej – a głównym, dużym placem – Placu Litewskiego – nowym Baobabem.

 

Dochodzi do ścieżki – najbliżej – przylegającej – do szpicy i terenu wokół – wychodzącej – na skwerek – przy Europie – i I V Lublin.
Jakieś sześć ławek – ustawionych, złączonych – po dwie.

 

Ale – wchodząc w ścieżkę – widzi znajomą osobę – idącą w jego kierunku.

Podchodzi – albo raczej idą ku sobie – całuje dłoń.
To relacja – wieloletniego pacjenta i Pani Doktor. Pani Doktor – która – uratowała mu życie – co najmniej – dwa razy – serio.
Pierwszy raz – wzięła go po prostu – pod swoją opiekę i skrzydła.
Drugi raz – zawdzięcza Jej – że są z Penelopą małżeństwem – gdyby do tego nie doszło – pewnie by się rozstali – a po pewnym czasie – on – dokonałby – ostatniej, ostatecznej – decyzji.

 

– A gdzie córeczka?
– Dzisiaj została w domu. Ja jestem – dzisiaj – na takim – spacerku.
Pani Doktor śmieje się – tak – wewnętrznie-serdecznie.

 

Całuje dłoń.

 

Idzie na ławeczkę.
Siada.
Patrzy w lewo – patrzy w prawo – przed siebie – patrzy w lewo – patrzy w prawo – i przed siebie – spokój – jak w filmie (polskim) – „Zmruż Oczy” – jak mu – miło i przyjemnie – spokój – jest.

 

Oczywiście – przypomina sobie – śmiech Pani Doktor – fakt – wewnętrzny-serdeczny – ale – śmiech.
Analizuje – zaczyna.

 

Przypomina sobie – też sytuację – byli z Ateną – spotkali Panią Doktor.
Porozmawiali chwilę.
– Twój Tatuś – ma ogromny talent – mówi do Ateny.
Dlaczego? – Pyta sam siebie.
– Pani Doktor – ostatnio czytałem – Pana prof. Perzyńskiego „Notatki…” – bardzo życiowe – pojawia się Pani w dwóch miejscach – jak pojechaliście na Białoruś.
Pani Doktor – śmieje się – wewnętrznie-serdecznie?
Żegnają się – całuje dłoń.

 

Później myśli – parę godzin – nie non-stop – dlaczego – powiedziała to do Ateny – a nie do niego. W końcu – nie ma pojęcia.

 

I teraz – śmiech – siedzi na ławeczce – sporo ładnego światła – śmiech? śmiech? – wewnętrzny-serdeczny – może – jego sposób mówienia, wypowiadania się – śmieszy ludzi – a może – czyni ich – prosto – radosnymi?

 

Takie zdolności – nie leżą w obszarze – jego ambicji. A mimo to?

 

Przypomina sobie – jedno z Orędzi z Medjugorie – jeszcze przed dopiskiem ‘Za aprobatą Kościoła’ – żyjcie tak – abyście byli – radością – dla innych ludzi.

 

Siedzi na ławeczce.
Za parę godzin – jak znów tu będzie siedział – wracając – przegoni go z tej ławeczki – natrysk zraszania trawy – przy Szpicy Unii Lubelskiej.
Trochę przeklnie – nawet głośno – i przesiądzie się. Bliżej Europy.

 

Siedzi na tej ławeczce – nie przeszkadza – mu nic – że siedzi na niej – 1 godzinę.
Patrzy – czasami – zapali – czasami zerknie na zegarek – nic mu nie przeszkadza – że mija – 30 – 40 -50 minuta – nic mu nie przeszkadza – ani wewnętrznie ani zewnętrznie – ewentualnie – jakieś zdarzają się wstrętne baby – które bliżej lub dalej – są – jak oblizywanie warg – jakiejś 60latki patrzącej na jurnego 30parolatka.

 

Zdjęcia – zdjęcie – cyknie (jedno z czterech dobre).
Lublinianka – widok właśnie zza Szpicy Unii Lubelskiej – zresztą wszystkie te takie – zza Szpicy Unii Lubelskiej – Lublinianka – hotel czy co tam też – pomiędzy drzewami – z tyłu Szpicy – Kapucyni – jak się ładnie ułoży – wiatr i drzewo, konary drzewa – Chrystus – ukochany – buntownik? – martwił św. Józefa – przecież jak pogonił przekupniów ze Świątyni – młody był – być może – nastolatek – przecież to musiało martwić św. Józefa – ale nie o tym – tu i teraz – jak się ładnie ułoży – wiatr i drzewo, konary drzewa – Chrystus – ukochany – znajduje się między pięknie zielonymi liśćmi – wydawało mu się zawsze – że zdejmuje z Krzyża – Pana Jezusa – św. Magdalena – a tam jakiś facet – zakonnik? – Kapucyn? – i – widok – liter-napisu – I V Lublin – ale – od drugiej strony – od tyłu – z widokiem wlotu w Deptak (takie nasze Lubelskiej Corso) – i drzewo – zasłania – literkę U – czyli – I V LBLIN – bardziej poprawnie – po angielsku?
Ale – co tam – on tu i tam – takie farmazony – już się wszystko miesza – w jeden wyraźny – kształt.

 

Wstaje – i idzie – nic mu nie każe – po prostu – już – idzie dalej – mógłby siedzieć – jeszcze – ale idzie – wróci tu – za parę godzin.

 

Przecina skwer – między – właściwym Deptakiem – a Placem Litewskim (nie centralnym miejscem) – który – powinien być – nazwany – skwerem T.Wójtowicza.

 

Zasłużył się – to wiadomo – w Polsce całej – i Lublin – ale – czy wszyscy wiedzą – że był właścicielem – restauracji Pod Fortuną – na Rynku Starego Miasta – czy to tam – te kuleczki serowe obsmażane – ale – na pewno – w piwnicach – na ścianach – takie porno średniowieczne – to pewne.

 

Nie chce pchać się – przepychać – Deptakiem – idzie Kapucyńską – polecę – Placem Wolności i Kozią – myśli.
Zresztą – Pani Nasza Brama Krakowska – w swej sukni smukłej – choć niektórzy – że trochę kondon z kapturkiem – skierowana swą twarzą – właśnie w Kozią – a nie Deptak – może to tyle – i symbolicznie – że Lublin patrzy w Kraków – a nie w Warszawę.
Przynajmniej w sferze – kultury – też kultury osobistej?

 

Idzie – ulica nie wąską – fajne Dzidy – widzi – oczy strzykają lub są bardzo, bardzo spokojnie – wracając – za jakiś czas – x3 skoczył mu poziom narcyzmu – jak cukru – x1 w McDonalds – x1 ‘Beata’ na wirydarzu w CK – x1 w DoSłownej w CK – miłe to – połechtało. I symbolicznie?

 

W McDonalds – bo musiał – bo mu znowu – Koziołka na Peowiaków – z pizzą z farszem z kurczaka zamknęli – była taka – on stał, czekał – ona siedziała, patrzyła – wiedziała, widziała w nim – nie lubi – takich sytuacji – i – nigdy do tego – nie dojdzie – ale – zerżnąłby ją – w czystej toalecie – McDonalds – wypięłaby pupkę – cały, głęboko – mocne, zdecydowane – ruchy i pchnięcia – trzymając obie dłonie – na jej ramionach.

 

‘Beata’ – jak Ją nazywa – ‘Beata’ archetyp.
Zaszedł do CK – wracając – DoSłowna – RR nie ma – teraz – jest ile tylko musi – i leci do domu – spacerek, nacieszyć się – być szczęśliwym – no i słusznie przecież – są trzy Gracje – dwie młode – jedna starsza.
– RR nie ma? A – teraz – pewnie jest – tyle ile tylko musi. Ale trzy ładne dziewczyny są. – Jedna starsza – jak oparzona – wstaje, wychodzi – przykro na to patrzeć.
Wychodzi.
Po przeciwnej stronie – kawiarnia – zamknięte – jeszcze porządnie ciepło – więc – na Wirydarzu – tylko.
Chyba przed – zaszedł do Galerii Białej – albo – pewnie nie – bo i tak – zawsze zamknięta – ale – pewnie – przeszedł się korytarzem – wzdłuż Wirydarza – jedna ściana – z oknami wychodzącymi na Wirydarz – i druga naprzeciw – zawsze, przeważnie – wystawa – zawsze, przeważnie – fotografii – i tak było.
Tym razem – Pani Kingi Hendzel (zresztą związana z Radiem Lublin) – fotografia – raczej całkowicie koncertowa – jazz – ale i blues (choćby Sławek Wierzcholski – on się nie starzeje) – idzie wzdłuż – patrzy – nie wszystkich zna – jest – Pani Magda Kuraś – której to muzykę bardzo lubi – nawet – jeszcze w Wojtka D-K Hecy – kupił „Plony” – dwie płytki – bo – stwierdził, że jedną zaraz na raz zedrze – więc kupił drugą – aby miał co słuchać – czasem. Zdjęcie – fajne – tylko poświata Janis Joplin – co z niej dobre, najlepsze – reszta – Pani Magda Kuraś.
Zdjęcia jakie lubi – temat – twarz lub więcej trochę – i ciemność wokół.

 

Przy Bibliotece – na półeczce – nic na bookcrossing.
Wchodzi na Wirydarz.

 

Zaraz przy barze – siedzi kilka dziewczyn.
Przy scenie w głębi – trzy osoby – jeden Pan-Pani – ten słynny lubelski Queer? Jakąś nagrodę dostał – coś przy Żurawiach chyba – obcasy, sukienka, paznokcie etc.
I siedzi – rzeczywiście – broda dłuższa średnio – ufarbowana na różowo.
Zaraz przy barze – siedzi kilka dziewczyn.
Wygląda jakby jadły obiad – jedną z nich poznaje – ‘Beata’ taka Beata (choć naprawdę inaczej ma na imię – dla niego – to jest ‘Beata’).
Zna ją – kojarzy.
Lubi – taki typ kobiet – ‘Beata’ – nie robi się na siłę – kobietą i kobiecą – jest – po prostu – Ona.
Podchodzi bliżej
– Pamiętasz mnie? – Pyta. Ona lekko skonfudowana. – Mieszkałaś na Konopnickiej. Paliliśmy razem – na podwórku. – Z jej min i gestów – widać – że poznaje. – Ale on – wyprzedzając – bo zaraz może powie – odpierdol się – męski faszysto-szowinisto – nic z tych rzeczy – mieszkałaś na poddaszu – z Jarkiem Jurkiewiczem.
– Nie wiem – kto to jest.
– No ten – Jarząbek & Jurkiewicz – i też, że Freenology – już nie dodał.
– A ten. – Tu o kogo innego – ten reżyser – Wit-Michałowski? – jak brat bliźniak – Jarka – on sam – to przyznaje.
– Coś się dzieje ciekawego? – pyta.
– A taki mały festiwalik.
– Festiwalik, a co?
– Queerowski. – Zaśmiał się – ale ciepło – może i nawet serdecznie.
Później wychodząc – już – z CK – one szły – i ona wśród nich – bardzo miło – fajnie – tak ciepło – Pa – może – wreszcie – ktoś kogo nie odstrasza – działalnością pro LGBT.
Może tak – zupełnie nic w niej z faceta – i także nic z lesbijki.
Lubi taki typ dziewczyn – pełne usta – nie chuda – przyjemna – taki przytulak-pieszczoszek – Pa – zrobiło mu się miło.
Chwilę wcześniej – pomiędzy Wirydarzem – a wyjściem – windą – do której wsiadała ‘Beata’ – i to fajne Pa – bo – bez zobowiązań – ten Pan-Pani – korytarzem.
On – na dresa nie wygląda – chociaż kawał chłopa – wyszedł z Wirydarza – kierował się do DoSłownej – i w połowie drogi może – nie długiej – w ostatniej chwili – był zamyślony może – pół metra przed sobą – zobaczył tego Pana-Panią – z różową brodą – i butami damskimi – na platformie – a w jego oczach – przestrach – on tylko spojrzał – w ostatniej chwili – pół metra – idącego naprzeciw – spojrzał tylko – ten-tamta – z twarzy spadło – napięcie i może strach.

 

Wchodzi do DoSłownej.
Starszej – jednej z trzech – nie ma. Dwie – młode są.
Jedna na fotelu – przy kanapie pod lustrem – gdzie zawsze spotkania (przede wszystkim literackie) – a druga – za biurkiem.
Ta za biurkiem – bez żadnych – zobowiązań i fascynacji uczuciowych – jak otwarty – pejzaż afrykański – miła jest dla niego – uśmiecha się mile – patrzy mile – nie odgania jak muchy – jest miła – byłoby – jak – dwa tygryski – buszujące na sawannie – baraszkujące.
Swoją drogą – jeśli – Fela Kuti (czy Feli Kuta) – tak – się pieścił i zabawiał – z kobietą – jaką muzykę tworzył – to – toś przepadł chłopie – białasie.

 

Idzie.
Kapucyńska – między Galerią Centrum i terenem Teatru – wjazd / wejście – szlaban – wreszcie – tam zadbali – jest fajnie i porządnie. Ktoś urządził – parking i budynki – jest zarobek – wynajem – miejsc – lekarze, firmy, coś tam.
Wreszcie – kiedyś – strach aż oko wykol było – i nie dziwota – tam się podobno wychowywał Czechowicz – bał się – zmrużyć oka – zmruż oczy – i to wcale nie – z powodu – seansów spirytystycznych.
Miejsce – niesamowite – zobaczyć – ale i przede wszystkim – zrozumieć – jak tam jest – jak to jest ułożone – w środku – w ‘kwadracie’ – Peowiaków / Kościuszki / Kapucyni / Galeria Centrum – Teatr.
Może dronem – zgadać się z kimś – zapłaciłby – ok. 100 zł.

 

A – tu ba bach babuba – pięć wielkich waranów – atakuje Miasto – jego Pępek Świata. Są wielkości – Plazy – Vivo (Tarasów Zamkowych) – Felicity – Olimpu – LecLerka – idą z tych-ich kierunków – nie zieją ogniem – mają wielkie łapy i pyski – zadeptują Miasto – pyskami-zębami wyrywają Miasto – ba bach. Nie ma nas – nie ma nas. Nie ma jego. Pępka Naszego Świata.
Okropne są – wyglądają jak Adaś Miauczyński – jak bohaterowie Woody Allena (śmieszne to – śmiesznie – nie – ale – indywidualnie horror-tragedia) – a to jak – Hans Kloss – musiał ubić – Janka Kosa – ba bach.
Nie ma nas – nie ma nas – nasz-ego Świata.
Miasto – mój-nasz Pępek Świata.
Ba bach. Bubabu.

 

Jakoś się z tego podniósł – jak spod – chłosty śmiechu. Ba bach. Pięć Waranów – wielkości – Galerii Handlowych.

Mija – po przeciwnej stronie – Teatr – wchodzi w Narutowicza.

 

Mija przejście dla pieszych.
Coś go tknęło. I nie Straż Miejska – jadą – dech spłycają – czy coś – nie przeskrobał.
Cofa się – i przechodzi – na drugą stronę – Narutowicza.

 

Robi kilkanaście kroków – przechodzi kilka metrów – i – już widzi – coś się dzieje – przy Głównym Łopacińskim – na dziedzińcu-skwerku – przed głównym wejściem.

 

Czytanie Narodowe – Kordian.

 

Nie schodzi – na dziedziniec – stoi – na chodniku, przy przystanku – przy betonowym murku – oparłszy ręce – o metalową balustradę – która jest zwieńczeniem – betonowego murku.

 

Scena – jakby – scena – była przodem do ulicy – chodnika – na dwóch-trzech schodkach wyżej – od poziomu ziemi – po prostu – lastryko – przed i za podcieniami – aby wejść – głównym wejściem – do Głównego Łopacińskiego.
Przed ‘sceną’ – a między schodkami – kilkoma – od strony chodnika – gdzie znajduje się – chodnik prowadzący do Biblioteki – a po bokach – po prostu rośnie trawa – tam – na tym dziedzińcu – ustawione były krzesła – i z prawej strony – bliżej budynku.
Zaraz za krzesłami – z lewej strony – znajdował się – stół – zarządzający nagłośnieniem – całej akcji-sytuacji.
Bo – osoby czytające – mówiły do mikrofonu – i było ich słychać w głośnikach – jak i – przedstawienie – pierwsze – bo – było i drugie – kończyło się, gdy wracał – bodajże – Trupa z Szafy Bibliotecznej – choć – się uśmiechnął jakby do siebie – bo – to brzmi – Trupy z Szafy – Bibliotecznej – raczej młody zespół – z m.in. Panią Adeliną Gierszon – drugi występ – raczej osoby – w kwiecie wieku i starsze.
Bliżej schodów – w dół z ulicy – znajdował się stół – a za nim – kobieta w średnim wieku z dzieckiem ok. 8-9 letnim – na stole – znajdowały się książki – zapakowane w szary papier – z pieczątką dość dużą – bodajże – Narodowe Czytanie – każda była inna – można ją było wziąć za darmo – na chybił trafił – on – jak się okaże – wieczorem – wybrał (na chybił trafił) – wywiady z pisarzami.

 

Poszukiwał wśród siedzących Pani Uli Gierszon – bo – to oczywiste, że jest w tym miejscu i przy takiej okazji – nie odnalazł jej – wśród ok. 20-30 osób – natomiast – dowiedział się – w miarę od razu wysłał email – do Pani Uli – że tego roku – wyjątkowo Jej nie było.

 

Trafił na końcówkę czytania – Pani bibliotekarka/polonistka – czytała – starsza osoba – później – dyrektor Głównego Łopacińskiego (nowy?) – i jako ostatni – Pan Waldemar Michalski – bardzo logiczne – i – Lublinensias.
Pan Waldemar – pozornie – niepozorny – ale – to on – jest bohaterem.

 

Po terenie kręcą się – trzy kobiety – dorosła – i dwie młode dziewczyny. Na jedną wyjątkowo zwrócił uwagę. Nie tylko – że krótkie szorty – ale zakrywające pośladki – ładna fryzura – ciemne, gęste włosy, tak zwana szopa – przycięte kilka centymetrów ponad ramionami – w wieku 18-20 lat – śliczna, promienna. Czy to – Światło – to jest to – co przyciąga do kobiety? Wewnętrzne – widoczne z zewnątrz?
Później się zorientował – nie mówiła – używała języka migowego.
Czy dlatego?
To już oklepane – słowa – potrafią ranić – zabić – Ona – nie słyszy słów.
Czy – kurwy – chuje – pojebańce – popierdoleńce – albo – ty egoistyczna suko – albo ty krowo, potrafisz mnie tylko obrażać – potrafią ranić – nawet – tak – że widać na twarzy?
Jej twarz – była piękna.
I – również – czy istnieje – na pewno – pisarz-pisarka – którzy nie słyszą – od urodzenia lub wczesnego dzieciństwa – kochają literaturę – czytać-pisać – jakie są ich książki?
Z chęcią przeczytałby.

 

Wydaje się – że się zrobiło szaro – słońce się schowało – niebo zasnuły ołowiane chmury – nie – ładne słońce – jest ciepło – bardzo – ale – nie upalnie.

 

Kończy się – Narodowe Czytanie – stricte Czytanie – ale – w tym miejscu – ale – nie tylko w tym miejscu – jak później zobaczy – usłyszy stricte, bo nie widział – też przy Ratuszu.

 

Szykuje się pierwsze – przedstawienie – raczej młodzi ludzie – zauważa Panią Adelinę G. – ubrana w długie oficerki z miękkiej skóry za kolana – frak – które to podkreślają Jej – nienaganną figurę – na fraku czerwone pióra.
Przychodzi AS – fotograf lubelski – znali się – z tzw. dawnych czasów – jego początków – mówi – że w nocy wrócił – z pokazów mody – niepozorny facet – on – nigdy nie wie – czy mówi prawdę – robi sobie jaja – czy blaguje marketingowo – choć w sumie – nigdy nie widział – jego zdjęć. Wszyscy się znają – nikt – nic – nie – wie.
Czeski film – a świstak zawija sreberka.

 

Zaczyna się przedstawienie – z Panią Adeliną w roli głównej – Trupa z Szafy Bibliotecznej – AS – spóźniony jestem? – już się zaczęło? – mówi – idź – już się zaczęło – zwyczajnie – nie chciało mu się gadać – padają pierwsze zdania spektaklu – idź – schodzi w dół dziedzińca – wyciąga aparat.

 

On też – już musi iść.
Idzie dalej.
Ale – wróci.
Wracając – będzie nowa Trupa Teatralna – już raczej – osób starszych i w średnim wieku.
Zdąży na końcówkę.

 

Wszystko Pięknie.

 

Zauważa – w jasno szarym-niebieskim habicie? – znaną – zakonnicę-poetkę – może się myli, bardzo – ale – widzi (on często widzi – czego inni nie widzą – a może wyprzedza swój czas – widzi coś – co dla innych – zaistnieje – za jakiś czas) – że spektakl – z mefisto – w roli głównej – raczej mocno ją rozbił – co jest przecież oczywiste – mefisto grany ‘pięknie’ – wytrącił ją trochę – z wewnętrznej cichości? Pewności?
Cichości, Pewności – w Bogu.
I tu jest – Tajemnica – zakonnica / poetka?

 

Ale – to nawet było na swój sposób Piękne – widzieć Jej – no właśnie – Rozdarcie-Rozterkę – zakonnica / poetka – Bóg-Wiara / Sztuka (bardzo ziemska?).

 

I czy właśnie – z tego – czy ścierania się – Sacrum z Profanum – Jest – srebrny pył – po prostu – Iskra (Boża?).

 

Idzie.
Już idzie.
Trochę nie może się – oderwać.

 

Wchodzi w Plac Wolności.

 

Piękna szkoła – Unia – kawałek dalej – piękna szkoła – Vetterów (swoją drogą – czyj wiersz jest – na Vetterach? – jak na wszystkich – lubelskich – szkołach średnich) – Panowie Cyferki – przychodzili – podrywać – Panie Literki?
Choć i Zamoy – do Pań Unitek – przychodzili, zapraszani.

 

Bardzo lubi Plac Wolności – skwerek i fontannę.
W lecie – zlatują się gołębie – te Cygany Miasta – i – chirppy chirppy – wodę z fontanny.
To nie takie oczywiste – jeszcze – na początku 2000 lat – była tam – zatoka przystanku.

 

I Dolna Panny Marii – mijając Kościół – po lewej – a w zasadzie główne wejście – można stanąć – wyraźnie na wzgórzu – i patrzeć, obserwować (robić zdjęcia) – doliny Bystrzycy – tereny Rusałki – ogródki działkowe – rzekę – i dalej – Fabryczną może – okolice stadionów – zaiste piękny widoczek – a przy wschodzie słońca – i też w mroźny dzień, z mocnym słońcem – jak się światło układa – zaiste – może być – tam – pięknie.

 

Mija Pałac Parysów – łukiem – od strony Kościoła – zasadniczo św. Pawła (zaiste – wzór – pierwowzór – nawróceńca – pierwowzór nawróceń i błysku objawienia artystów – jak to jest po angielsku – the bliss? the blessing? – sporo swojego życia – antychrześcijanin – ortodoksyjny żydowski zbój na chrześcijan – i w pewnym momencie – the bliss-błysk – itd. itd. – resztę się zna) – ale – i mówi się – że Kościół – św. Piotra i Pawła – i coś w tym jest – Piotr – św. Piotr – się zaparł – i to też jest – jakiś rodzaj the bliss-błysk – bo – po Zmartwychwstaniu – stał się – wiadomo kim – itd. itd.
Krzyż – Jest – Drogą, Życiem i Prawdą.

 

Przy czym – Krzyż – nie jest – Śmiercią – tylko Śmiercią – Jest – nierozłącznie – Zmartwychwstaniem.
WielkaNoc – ze Śmierci – w Życie.

 

Lubi Pałac Parysów – to jakiś – Znak, Miejsce – otoczenia.
Może to co wokół – nie było wokół – ale – był Pałac Parysów – i wtedy był – bardziej – i dopiero – jak zbudowali to wszystko dokoła – choćby tą kamienicę przy Placu Wolności? – stał się – czymś innym – niewidzianym – przez większość – ludzi?
On – go widzi – on mu pasuje – jest. Jest.

 

Wchodzi w Kozią – widzi Bramę Krakowską – jeszcze – nic nie zapowiada – za chwilę – będzie – jak w Czasie Apokalipsy – bombardowanie, strzały, krzyki, wrzaski – no po prostu – wychodzi z Koziej pół metra robi – Jarmark Jagielloński.

 

Na jeden metr kwadratowy – przypada – 5 osób – chudych – bo – gruby – uświadomiony – prewencyjnie i przezornie – nie przychodzi – na takie Jarmarki.

 

On – grubszy – kawał chłopa – ale – usprawiedliwiony – nie wiedział – że jest – Jarmark.

 

Przepycha się – przez Plac Łokietka – stragany, tabuny ludzi – jest – przy przejściu – jeszcze od strony Placu – tam – wracając – będzie słyszał – Narodowe Czytanie – dobiegające prawdopodobnie – ze schodów Ratusza – ale nie będzie – mieć czelności – aby się tam – przepchać.
Poleci – znów Kozią – w Plac Wolności – i na końcówkę występów – trupy teatralnej – pod Głównym Łopacińskim.

 

Przechodzi – przejściem – posuwa się wolno – wśród innych – w stronę Bramy Krakowskiej.
Idzie – w Bramie Krakowskiej – ludzi pełno – ścisk – ale – jest w tym coś niesamowitego – człowiek – żyjący, chodzący drogami – tymi samymi po 1 000 kroć – nie musi patrzeć, uważać – może sunie jak stateczek, żaglówka – i ten tłum – zawsze – w Bramie Krakowskiej – też często – jest – na swój sposób piękny.
Gdy – po raz 1000ny – jesteś w takiej sytuacji – ale – tu nie chodzi o liczby, częstość, gęstość – tu o co innego – jest w tym coś pięknego – ludzie idący, stłoczeni – w Bramie Krakowskiej – to nijak, żadne – ucho igielne – raczej – coś – no właśnie – co?
A jak jesteś – wyższy – albo robisz zdjęcia trzymając aparat ponad głowami – widzisz to – no właśnie – co?

 

Czy ktoś – mógłby mi odpowiedzieć – na to – Pani Profesor?

 

Wita się z Andrzejem Krawczykiem.
– Przyjacielu.
– Przyjacielu.

 

Chce mu się kawy – idzie – do Świętego Spokoju.

 

Przy barze – chłopak przy kawie – zamawia – podwójne espresso – i jak można – kropelkę mleka – dla zabielenia – może być z kartonu, zimne – chłopak – wygląda na aspirującego do uczuć – pani barmanki/baristki – wiadomo, że młodej – coś coś – ale – rozmowa się rwie – wyszło na to – nie wiedziałem, że Jarmark – ale – polecę Rybną – tam pewnie – pusto – zapewne.

I tak jest – przecisnął się przez Rynek – w lewo – a za Bramą Rybną – ni człowieka.

 

Może 2-3 Włochów – cyka komórkami – zachwyca się – bo – u nas już takiej starości nie ma.
Ech – blagują coś.

 

Idzie do Placu Rybnego.

 

Uczciwość nakazuje – zrobili – ładnie zrobili.
Gratuluję. Dziękuję.
Gratuluje. Dziękuje.

 

Schodzi schodami – Zaułku Hartwigów – powinni być – dumni i zadowoleni (z siebie) – często i gęsto – są tu organizowane – mniej lub bardziej – profesjonalne – sesje zdjęciowe – i też – koleżanka koleżance – i hop siup – zmiana – zdjęcia na Instagrama.

 

Dociera do końca – trochę obawa – bo – Kowalska – Kowalska (Lubartowska) – ale – jakże pięknie – się zaskoczył – Kowalska piękna.
Wyjątkowo. I – bezpieczna – tak wygląda.

 

Wracając – przyjrzy się – z zadowoleniem (i dumą – lubelską) – i zachwytem – jak ta Kowalska – wypiękniała.
Spostrzeżenia – wyrzeźbi z gliny słowa – wracając.

 

Przy knajpie – mocno nowej – świeżej – i pięknej (cała ściana oszklona) – przy stoliku – siedzi – Magda Szafraniec – nie ona – archetypiczna Magda Szafraniec – ‘Magda Szafraniec’ – co się – w liceum – w nim – kochała i chciała przeżyć swój pierwszy raz – oczywiście – ani z tego, ani z tego – nic nie wyszło.
Więc – ‘Magda Szafraniec’ – siedzi – na zewnątrz – dłuższa sukienka – klapki na stopach:
– Are You Klamm?
– Czy Pan jest Klamm?
– Sind Sie Herr Klamm?
jej – klapki – jego – zainspirowały.
Idzie – w stronę Zamku – na – Zamek.

 

Wchodzi w Zamek – myśli – może – na dziedzińcu coś ciekawego – ale – szybko się wycofał – wycieczki – jeden opiekun grupy uczniów – popisuje się aktorsko – i na chińskim badziewiu – mieczy, toporów, hełmów, zbroi – prezentuje i wyjaśnia – po co, dlaczego, kiedy.

 

Ławeczki – obsiadłe wycieczkami – jak dobry sad – szpakami.

 

Siada więc – na zboczu Wzgórza Zamkowego – na jednej z nitek wzdłuż – gdzie znajdują się – murki i ławeczki – pod baldachimem – krzaków i krzewów.

 

Tak – chciałbym – mówi jak do siebie – pisać – aby metaforycznie – porządnie zaspokoić kobietę.

 

Siada. Patrzy – tu i tam – przychodzą – ona i on – raczej nie para – siadają – raczej blisko – rozmawiają – chcąc nie chcąc – słyszy – rozmawiają – ale – nie może zrozumieć – o czym – czego dotyczy ich życie.

 

Nic – nie – nie rozumie – wpada na pomysł – zastosować – metodę poznawczą – rozwiązywania krzyżówek – I hasło – nie – II hasło – nie – III hasło – tak – pionowo – I hasło – nie – II hasło – tak – poziomo – III hasło – tak – poziomo – są literki. Są literki – do haseł – których nie zna – a raczej – nie kojarzy.

 

Chłopak – wygląda jakby się bujał przez życie – taki rolling stone – może ma bogatego ojca – który wysyła mu pieniądze na konto – jak teraz myśli – może zmarła mu matka – ojciec założył nową rodzinę – nie chce się nim zajmować – zresztą – chłopak wygląda – na 20paro latka – może na 26 lat – ale i – wysyła mu pieniądze – na konto.
Całkiem – przystojny – dłuższe włosy – lekko brązowe – zarost dłuższy – ale – jeszcze młodzieńczy – nie ma w sobie – zasiedzenia – przy obiedzie, przy piwie – raczej rumak. Zapewne – podoba się kobietom.
Dziewczyna – nie za wysoka – trochę grubiutka – raczej dziewczyna – niż kobieta – po kobiecie jednak to widać – hormony (czy to chodzi – o stałe – doznania – seksualne?) – dziewczyna przeistacza się – w kobietę – z pąku kwiatu – w kwiat kwitnący (i – pszczółki – przylatują, spijają nektar? – i jest słodycz – jest – miód – cud) – a później – przekwitają (i to żadne MILF – oznacza – mother I like to fuck – a może – mature in life fuck?).
Nawet – nie wiadomo – trudno skojarzyć – kiedy – dziewczyna przechodzi tę granicę – i jest – kobietą. Regularny seks – ze stałym partnerem – ukochanym?

 

Wyłapuje – jakieś strzępy – rozmowy – że on – to do Wałbrzycha – a ona raczej by chciała – Biłgoraj, Chełm – o kimś – o koleżance – że coś – jakieś – przygody w pracy – chyba w Żabce.
– Możecie już usiąść – na ławeczce – zaraz idę – mówi do nich – siedzą na betonowym murku – przy czym ławeczka – to deski raczej wąskie – przykręcone do betonu – odpowiadają – jakoś tak ni w 5 ni w 10 – jakby on Wałbrzych – a ona – z Biłgoraja, Chełma – przyjaźniej i kurtuazyjniej – niż on.

 

Zaczyna myśleć – Wałbrzych? – Wałbrzych? – trochę ze zdziwieniem – może się tam buja – w pociągu, w knajpie dworcowej lub innej knajpie – poznaje kogoś – dziewczynę – kobietę – i ona bierze go na swój lokal – i coś dalej.
Buja się. Rolling stone?
Mógłby – niejedną historię – jak Bob Dylan – opowiedzieć?
W sztuce?
Jak w szkatułce – zamszem purpurowym wyłożona – dłoń Mickiewicza – z tym sygnetem?
On – ma talent – Mickiewicza – on – Bob Dylana?
I tu – i tu – Droga?

 

Przez oceany lodowate – w poszukiwaniu Moby Dicka – królika – i – przez Step Akermański – goniąc wicher – królika?

 

Wstaje. Nie powtarza – zaproszenia – na ławeczkę. Odchodzi.

 

Od tego miejsca – Miejsca-Momentu – wraca.

 

Schodzi schodami – z Wzgórza Zamkowego – czyli – innymi słowami – wychodzi z Zamku.

 

Teraz wtedy – wraca – zmierza – w kierunku gdzie – Zachodzi Słońce – i – Słońce też Wschodzi – za Zamkiem – przed – dopiero – z dziedzińca – można zobaczyć – jak Słońce też Wschodzi – w przeciwną stronę – wracając – zachodzi.
Idzie – w przeciwną stronę – i Słońce też Wschodzi – a w zasadzie ‘nie’ – jakby odwrócić to lustro – idzie w tą samą – drogę.

 

Wraca.

 

Wraca – być może – jak – postawić lustro – przed lustrem – system zobaczy system – i jak Bazyliszek?
Albo – się skumuluje – i Powstanie – Człowiek – w tym napięciu – Wolny?

 

Jest – prawie – na samym dole. Zerka – w lewo – Niebieski – pod Orłem – ten sam Niebieski – który siedział – przy Kapucynach – gdzie i on siedział – dłużej – myśli sobie – o ho ho – a gdzie drugi asystent? Zerka – przez prawe ramię – jest – szary, prosty – jak z lat 50 – jak wyrzucając kamyk z buta. Staje – do niego frontem – i archetypicznie – mówi do siebie – ale jakby – w jakąś głębię – jak K. – albo i nawet – Don K. – odejdź – odejdź asystencie – i może jakieś przekleństwo – bardziej erotyczne niż porno – odejdź – odwraca się. Idzie – w kierunku Kowalskiej – bliżej Orła – aby było słychać:
– I Pan tu? Siedział Pan – pod Kapucynami. – Mówi do Niebieskiego.
Chyba zrobił kwaśną minę.

 

Coś się zakręciło – skręciło – urwał się film – wszedł w Kowalską.

 

Idzie – Kowalską – zaiste Piękna – piękna ta – tu i teraz – Kowalska – i pełna światła.
Ludzie – czasami – czynią światło – jak Prometeizm?
Prometeizm – przede wszystkim – dla tych – ludzi i dzieci – ludzi-dzieci Lubartowskiej.

 

Między – Zaułkiem Hartwigów a Orłem – a może to było – w drugą stronę – tak – to było w pierwszą stronę – minął – jakieś trzy kobiety – kilkoro dzieci – może jeden wózek – rozmawiały – coś jak – facet to musi być – pod pantoflem – a na pewno – że krótko – trzymać – głupota – głupie cipy – zafrasowały go – ich słowa – gdybyż – szanowały swoich chłopów – jakkolwiek – to może miałyby – dobre życie – może i nawet – szczęśliwe.
Ich głupota – zafrasowała go – gdybyż tylko – i może mieszkanie w bloku – jakiś urlop – założyć sklepik – a tak – chłop ucieka – po jakimś czasie – bo – już – nie może wytrzymać – mężczyzna powinien szanować kobietę – te słowa – dokładnie usłyszał.
Jeden frasunek – szkoda.
Być może – podniósł kamyk – z chodnika – i włożył do tylnej kieszeni.
A nie daj Bóg – jakby jakaś głupia cipa – psycholog-pedagog socjalny – w Opiece.
Głupota – to boli – tak życie.

 

Ładna – ta Kowalska – te szyldy – takie fajne, takie inne – rozmawiał później – chyba z taksówkarzem – te szyldy – takie inne, fajne – a może – tam często filmy kręcą – wie Pan – o Wojnie albo przed – i te szyldy – pod filmy.
Dobre. Racja – chyba.

 

Już – zostawia, mija – Liceum Śródziemnomorskie – bo – to w tym – miejscu – sam cymes.

 

Bliżej – wyżej – Lubartowskiej – galeria sztuki – obrazów bodajże – przede wszystkim.
Wychodziła – akurat jakaś rodzina – a wyglądali na takich, którzy – znali się – ludzie – którzy potrafią – patrząc na przykład na pejzaż miejski – określić światło – porę roku – porę dnia – czy niebo było – lekko czy bardziej zachmurzone – czy był – upał – 15 stopni Celsjusza – czy chłodno – wszystko to – patrząc – na obraz. Na światło.
Planował wejść – ale stali chwilę w wejściu – rozmawiali z właścicielką-prowadzącą – poszedł dalej.

 

Tuż za rogiem – na Lubartowskiej – urządzona – jakby po sklepiku – drzwi szklane – witryna przeszklona – tzw. Świetlica – Społeczna?
Często słucha Radia Lublin – więc – wie o co chodzi – NGOs – i wolontariusze – pomagający w lekcjach – bardzo potrzebna rzecz – zwłaszcza tam (ale i Bronowice, Kunickiego, Kośminek, Tatary itd.) – ale – wyczuwa coś podskórnie – coś tam jest – i innego – co?
Kto jest – komu – bardziej potrzebny?
Ma nadzieję – wielką, żarliwą – nadzieję – że to nie – tylko – chwilowa moda (wolna – też – od ideologii).
Ludzie, dzieci – z takich środowisk – z takich miejsc – są ‘łatwym’ narybkiem – dla – mniej lub bardziej – jawnych – sekt (nie tylko religijnych?).
Coś – mu – nie gra.
Czy tam – nie ma – jakiegoś – socjalizmu?
Socjalizacja – Społeczeństwa?

 

Idzie – w górę.

 

Jeszcze nie – tak dawno – Lubartowska – miejsce łowów złodziei – na złote, wartościowe – łańcuszki, wisiorki, brosze etc etc – cap – i w długą – w Starówkę – w kamienicę – dołem, górą – i wychodzi – przy Trynitarskiej – albo sporo daleko Placu Rybnego.
I po Ku Farze – już elegancko – jak w lakierkach – na Krakowskim Trakcie.

 

Przecież – też – nie stare historie – nie legendy miejskie – Starówka – lata 80 – być może – nawet początek 90 – jak ćwiczyłeś boks – i chciałeś mieć prawdziwy sparing – szedłeś na Starówkę – wieczorem.

 

Idzie dalej – wyżej.

 

Patrzy – widzi – sklep muzyczny – wchodzi.
Bez namysłu.

 

Być w sklepie muzycznym – i widzieć te wszystkie piękne instrumenty – to szczęście – i przynosi szczęście.
– Jak Pan myśli? Dziecko ok. 7 letnie – bardziej ukulele czy gitara zwykła – 3/4 czy 2/3? – Nie wie.
– Ukulele.
– A jak to finansowo?
– Około 200 zł – maks 300 zł.
– E – to nie jest źle – całkiem przyjemnie – a jak to z chwytami? Jak na gitarze?
– Tak. – Ale jakoś odpowiedział niewyraźnie.
Ukulele 5 strun – gitara 6 – może brak górnej – i akordy tak samo – bez jednej struny?
Tak – jak – Rolling Stone – ten prawdziwy – bez jednej struny – chyba górnej – nawet ma swoją gitarę – dedykowaną – co oczywiste jak na niego – bez górnej struny. Fajne to.

 

Pomiędzy – Lubartowską a Świętoduską – szerszy pas – zakalca.
Wie – że cały czas – od długiego czasu – problemy prawne – z tym miejscem – no ale – zakalec.

 

Lublin – jak ciastko? Dobre?
Lublin – jak szarlotka – albo sernik – itp.?
Aspirujący – do fajnego tiramisu – ale – w pucharku – nie ciasto.
Lublin – z nutką ekskluzywności – z solówką ekskluzywności – szarlotka – królewska – sernik – z białą czekoladą – i jagodami borówkami – dajmy na to.

 

Lubelacy – to trochę – hedoniści – pójść na dobrą kawkę i ciastko – kilka razy – w roku – na wydarzenie kulturalne – co jakiś czas – fajny obiad lub pizza, sushi – spacery  – wąwozami – Starówką Deptakiem Saskim – nad zalew – wydarzenia sportowe – już – wreszcie – wszystko – w najwyższej ekstraklasie – tak – Lubelacy – są trochę – hedoniści.

 

Idzie wyżej.

 

Przystanek.
Stąd jeździł szóstką – do domu – na Niepodległości.
Przeważnie jeździł – z 3-go Maja – ze szkoły z Ogrodowej – ale ale – idziemy chłopaki – ciepło już – na Deptak – usiąść na ławeczce – i pooglądać dziewczyny – a zaiste Deptak jak wybieg – bo – to trasa – przelotowa – Kalina / PKS – Centrum – i dalej Uniwersytety.
Piękne to były czasy – na swój sposób – wtedy jeszcze – wyobraźnia pracowała – a nie li tylko – wspomnienia. Bo już – duża większość wszystkich – marzeń – spełnione.

 

Więc – z Deptaka – na szóstkę bliżej. Szóstką na Niepodległości.
A i też – posuwanie się do przodu – a nie w tył.

 

Mieszkał w wieżowcu – ósme piętro – dobrze pamięta – widział – okolice rzeki z drzewami, krzewami – dalej – Turystyczna – z zabudowaniami, kamieniczkami – a pomiędzy – pomiędzy rzeką a Turystyczną – rozbijali tabor Cyganie – dobrze to widział – wszystkie okna na wschód – ósme piętro – nic – pomiędzy.
Teraz – tam – Park na Zawilcowej – bodajże – już się parę lat wybiera.

 

Przechodzi na drugą stronę – tuż przed – tyłem Ratusza.

 

Po drugiej stronie – Kikodze Gruzińskie – bułki, bułeczki – mięsne, warzywne – słodkie.
Lubi słodkie – te okrągłe, w kształcie figi – z nadzieniami różnymi – wiśnia, jabłko-cynamon, banan-nutella i inne – fajne – a jak świeże – wybitne – ale – przypadkiem – nie było tych co lubi – inne słodkie – jakby taki róg – w dwóch wersjach – białe i ciemne nadzienie – ciemne wiadomo czekolada – białe – ciekawe – trudno stwierdzić – raczej jakiś twaróg na słodko – ale wybitne – jemu w szczególności biały – za czekoladą wcale na pozór nie przepada – a białe – naprawdę – kroić po plasterku i się delektować.
Kikodze – bracia bliźniacy Kikodze – Giga i Gaga – no spotkać bliźniaków – no – mężczyzna spotyka bliźniaczki – to szczęście będzie – a kobieta – odwrotnie.
– Oni chyba nawet – brody mają identyczne? – Pyta – Panią, która obsługuje – trochę ich zna – to żona – jednego z nich.
– Nie tylko brody. – Uśmiecha się.

 

Idzie – przez kurtynę wodną – trochę się schłodzić.

 

Plac Łokietka – jak to fajnie brzmi, nie? – cały zastawiony kramami – z jadłem – przynajmniej – bo – zdrowe, naturalne, smaczne – to uczciwie trzeba stwierdzić. Ludzi – jak szarańcza.
Gdzieś słyszy – Narodowe Czytanie – jakby ze Schodów Ratusza – słyszy – nie widzi – nie próbuje zobaczyć, pójść – ludzi jakby – przez kwartał nic nie jedli – zdrowego, smacznego.
Brzmi – Narodowe Czytanie – jak Głos wołający na Pustyni – nawrócicie się ludzie, nawrócicie – z żarcia – w literaturę.

 

Przed Kozią – pięknie się zaczyna – już pusto – choć i – gwar silny, mocny – wbija się w uszy i myślenie.

 

Przeszedł – raptem – kilka kroków Kozią – i się wyciszył – Miasto się wyciszyło – i uspokoiło.
Wokół praktycznie – jakie to życiowe – po bokach – mury wysokie – jak stąd do Idaho – przed sobą – u wylotu – mur (Pałacu – Parnasu) – ale nie – surowa betonowa ściana.
A za sobą – zostawia życie – i to całkiem – przyjemnie.
Bo – tzw. normalne życie – jest – jak Jarmark?

 

Z Życia – z tamtej strony – Wybiera – świętą Matkę Boską Bramę Krakowską – i zaiste – nad Wejściem – obraz – świętej Matki Boskiej (z – Panem Jezusem – Jest).

 

Wychodzi z Koziej – w prawo – tą krótką uliczką – przeciąć Deptak – i w dół Świętoduskiej – w okolice tzw. Lubartowskiej – w lewo – widać jeszcze Bernardyńską – Vetterów nie (bardzo dobre liceum-technikum ekonomiczne – ufundowane przez wielce – zasłużonych dla Miasta – rodzinę Vetterów) – i jakieś pół Kościoła św. Pawła – cześć z Ołtarzem.
Idzie w kierunku – Placu Wolności – tamtędy mu po drodze.

 

Tuż za rogiem – ale najpierw – na wprost – Kościół św. Pawła – czy święty Paweł – jest – w chrześcijaństwie – symbolem Nawrócenia – w budynku – Ministerstwo Wódki i Śledzia.
Polityka wódka biznes-gescheft – brakuje kurewek – a raczej – na pewno – nie brakuje.
I sobie tam siedzi – taki – w tzw. ogródku – wódka w kieliszku – już podnosi kieliszek – szkło dotyka dolnej wargi – gdzieś się okno uchyliło – i światło – odbite od szyby, odbiło się w wódce – zdążył tylko dostrzec – wlał w siebie – i połknął.
Jak go zamroczyło – otworzył oczy – i pierwsze – gdzie spojrzał – na (Kościół) św. Pawła.
I – nie można zapomnieć – na rogu – Figurka św. Matki Bożej – być może – aureola z gwiazd – świeci.

 

Paweł z Tarsu – kopał tyłki – i może groby – zbiorowe – chrześcijanom – ortodoks – i Nawrócenie – Symbol.

 

Przechodzi na drugą stronę – na wprost wejścia do Unii – po lewej – po przejściu – też przejście na drugą stronę – Dolnej Panny Marii – do Kościoła – rzeczonego św. Pawła – przejście praktycznie – na wprost – Figurki św. Matki Bożej.

 

 

Nad wejściem Unii – po lewej Krynicki – choć on zawsze raczej Zagajewski – ale ale – na chyba każdym lubelskim liceum – znajduje się wiersz – napisany-namalowany na ścianie – widocznej – na każdym bodajże – więc – po lewej Krynicki – choć on zawsze raczej Zagajewski – po prawej – Świetlicki – Marcin Świetlicki – Pan Świetlicki – Pan Marcin Świetlicki – co komu pasuje – i jaki ma szacunek.

 

Idzie wzdłuż budynku Unii.
Między budynkiem Unii – a budynkami Łopacińskiego Głównego – przejście – szczelina.
Może jak – przejście – między nauką a wiedzą.
Szczelina – gdzie uczniowie – chodzili – na tzw. Sporty – albo Wielbłądy.
Tam – wejście na boisko szkolne – a za parkanem – WDK – Wojewódzki Dom Kultury.

 

Moment – mija okna Łopacińskiego – gdzie książki murem – i już jest – przed zejściem – na dziedziniec Głównego Łopacińskiego.

 

W tym momencie – trupa teatralna – ta druga – złożona z osób – w średnim i starszym wieku – się kłania.
Dziękujemy.
Dziękujemy.

 

Ogólne pobudzenie – wśród aktorów – i też – widowni – zaangażowanej.

 

Nie ma ASa – a może go nie widzi – może – gdzieś z ukrycia – robi mu zdjęcia – bo – dawno nikt go nie widział.

 

Koniec – przedstawienia – a raczej dwóch – na początku trupa złożona z ludzi raczej młodych – widział jak zaczynali – poszedł dalej – i drugiego – ludzi w średnim i starszym wieku – wrócił – zdążył na ukłony końcowe  – koniec też Narodowego Czytania.
Wszyscy się zbierają – też w sobie – to już koniec – jak zamieszać herbatę – w filiżance – a może – zasłużyliśmy na porządny imbryczek – zielonej herbaty.
Ogólne – zamieszanie i ekscytacja.

 

Wszystko jest – takim pąkiem – który się dopiero rozwija.

 

Nawet nie wie – kiedy stamtąd odszedł.
Na pewno – wziął na chybił trafił – książkę – wybierał grubszą – a może i nawet – najgrubszą – jak już lecieć to po całości – jak to powiedzenie – murzyn z białą – zawsze się uda – ale jakby się białas miał przeżynać przez murzynkę – toś przepadł chłopie – zapakowaną – jak wszystkie – kilkanaście na stoliku – w szary papier – z pieczątką – Narodowego Czytania.
Później – za parę godzin – już – w domu – okaże się – przezornie lecz nie magowo – poprosi Penelopę – otwórz, Ty otwórz – wywiady z kilkoma pisarzami – raczej zagranicznymi – też już nie żyjącymi, w większości – bo z życiem pisarzy bywa – jak z piosenką Kaczmarskiego? – za snem tęskniąc pisarz – przytula butelkę – marzył o wolności i wolność mu dana – aby odebrać – wiarę i nadzieję – Hłasko? – więc jakoś nagle obumarła, w sensie – książka używana – lekko brudna, co deprymuje – ze zbiorów bodaj bibliotecznych.

 

Idzie w stronę Teatru – Teatr to Osterwy – do Osterwy jak się mawia – skręca – mija Osterwę – za 2-3 miesiące – dowie się – przypadkowo z Radia Lublin – że budynek / gmach – Teatru – się zmieni – trzeba popytać – jak, co – kiedy.
Niesamowite.

 

Dwa miesiące później – na jednym z afiszy – w gablotce Teatru – „Nowy wspaniały świat” – Penelopa – wyciągnęła do czytania – „Nowy wspaniały świat” – pierwsza myśl – powie Jej – druga myśl – cholera – trzeba będzie iść do Teatru.
Nie to, że nie lubi – kilka razy był – i pamięta, bardzo dobrze – może to te emocje, natężenie i siła emocji – ale… – z tym jego pęcherzem – są zawsze problemy – jak się denerwuje, stresuje – zbyt wiele – co piętnaście minut potrafi biegać – pójdzie, wróci – za 15 minut – znów – co za spektakl – bardzo przepraszam – pójdzie, wróci – znów – bardzo przepraszam – co za spektakl – mówię Ci – tak był – ale spektakl.

 

Coś było – było – powiedzenie Ukraińskie – coś z literaturą, jak z sikaniem – zrób jak już nie możesz – wytrzymać.
Oni swoje wiedzą – ich język – mentalność – to czysta – dialektyka materialistyczna?

 

Tam – przed Teatrem – ich pierwsze spotkanie – nowy wspaniały świat – byłoby – jak odnowienie przyrzeczeń – miłosnych-uczuciowych i życiowych?

 

Wchodzi w Peowiaków.
Jeszcze Teatr – prawie na końcu budynku – wejście tzw. służbowe? – tam wejdzie – i zapyta – o co chodzi?
O co chodzi z Teatrem? Nowy gmach-budynek? O co chodzi?

Po lewej – w jakby podwórku – Thai Story. Dobry chińczyk.
Thai – tak – Wietnamca do ust nie weźmie.

 

Po prawej – zaraz – na przełomie wieków – u Alfreda.
Niesamowity – schab po hetmańsku – i bar sałatkowy – dopłacało się – może wtedy ok. 10 zł – dostawało się talerzyk – i bar sałatkowy otwarty.
Schab po hetmańsku – schab z boczkiem smażony – pięknie.
Ziemniaki opiekane – nie wie jak robione – ale – na prawdę.
Gotowali bardzo – dobrze.

 

Po lewej Koziołek.
Stary – od lat 80 – pewne – przede wszystkim – i prawie tylko – pizze – z dwoma rodzajami farszu – pieczarkowy, bez mięsny – lub z kurczaka – no pyszne – przez tyle lat – niesamowicie pyszne – zamknęli – zamknęła w końcu – tydzień, dwa później – kebab – nóż się otwierał w kieszeni – za jakiś czas – na koziołku przed – Pizza Tradycyjna – zaszedł – ależ – niesamowicie – wziął oczywiście – jakby podobna, identyczna – troszkę, troszkę inna – ale smaczna – najfajniej wziąć na wynos – i usiąść sobie na Litewskim – i konsumować – wtedy – wtedy tam i teraz – szyby folią zaściełane – i napis – Sprzedam lub Wynajmę – kurwa mać.

 

Będzie musiał iść – do McDonaldsa.

 

Ale – i w tych okolicach – Koziołka – w latach 80 – pierwszy Hades? – jak Pan Leszek opowiadał – i z przekąsem – musieliśmy zarejestrować – Bar III Kategorii.

 

McDonald (czy on ma taką ksywę na Mieście? wcale nie chce wojny – chce wiedzy) – można scharakteryzować trzema opisami – drogawo – o te 5-10 złotych – zbyt drogie na takie jedzenie – wcale nie jest – jakieś wybitnie smaczne – ale – zjadając taką kanapkę – np. podwójny McRoyal – i małe frytki – oczywiście bez Coli czy Pepsi – bo to bardziej niż przestępstwo – człowiek jest tak najedzony – na obiad – że do kolacji – nie poczuje głodu.
Będzie – nasycony – pełny – porządnie najedzony.

 

Jeszcze przed – McDonald – na Kościuszki – bliżej Czechowicza – Lombard – zachodzi – bo już go nie bardzo stać na płyty z Empiku – a w lombardach bywają – używane – coś się znajdzie.

 

Dalej – chińczyk – dobry – ale porcje małe – dajmy na to – klasyk – kurczak słodko-kwaśny – trzeba zjeść dwie porcje – żeby się najeść – a nawet – nie tak – jak McDonaldsem.

 

Ostatnia – miejscówa – przed Czechowiczem – zaiste – przypasowałoby mu – Ciacho bez Cukru – a pal Pan licho – że bez cukru – ale dobre, słodkie – a porcje takie – że Pan Józef – byłby kontent.

 

I kawa – polecana. Zaiste.

 

Idzie w McDonaldsa. Jak w kurz i pył?

 

Jeszcze – najpierw mija – Pana Czechowicza – Panie Boże – bardzo Cię proszę – świeć nad jego duszą – i – Panie Boże – bardzo Cię proszę – racz mu wieczny odpoczynek dać – bardzo Cię o to proszę – i – bardzo Ci za to dziękuję – mam nadzieję – że tam gdzie Pan teraz jest – jest Pan tam – po prostu szczęśliwy – Panie Boże – bardzo Cię proszę – spraw – aby tam gdzie teraz jest – Pan Czechowicz – aby był tam – po prostu szczęśliwy – bardzo bardzo Cię o to proszę – Panie Boże – i – bardzo bardzo Ci za to Panie Boże dziękuję.
Na wieczne kołysanie.

 

Budynek Poczty – niby prosty klocek, kloc – a jednak – coś w sobie ma – i nie – że koperty, papier – utensylia piśmiennicze – nie.
A może mieć – znaczki – ze wszystkimi polskimi – pisarzami i poetami.
Mieć taki klaser – o Panie.

 

Idzie w McDonaldsa – jak w kurz i pył – staje w kolejce – patrzy ponad kontuar – reklamy też zmieniające się – McDonaldsa – stoi z dwie-trzy minuty – coś miga – i jest – jak u siebie – widzi – kanapka – z boczkiem – i cheddarem – więc – wszystko najpiękniejsze – teoretycznie – wołowina – boczek – i ser – cheddar – wszystko najpiękniejsze – zamawia – i małe frytki – Cola i Pepsi – to jednak – przestępstwo.

 

Idzie na już swoje miejsce – upatrzone – wypraktykowane, sprawdzone – przyjemnie tam, mocno – za pomnik – Unii Lubelskiej.

 

Zjada – z przyjemnością – ale – nie z wielką – ale – najedzony wielce – przez następnych parę godzin – nie pomyśli – o żadnym – produkcie – który dostarcza się do żołądka – nawet słodkie – na tak zwany deser.

 

Siedzi sobie – nagle – prysk – włączają się zraszacze trawy – wokół Szpicy Unii – i jak na złość – …rwa no – jeden jest źle ustawiony – opryskuje mu spodnie – tam gdzie siedział – jego miejsce – więc – musiał się przesiąść – o jedna ławeczkę – w stronę – I V Lublin – i w kierunku – tego skweru – który planują nazwać – imieniem Pana Wójtowicza.
Na szczęście – zdążył zjeść.

 

Siedzi tam – mijają minuty – dziesiątki minut – siedzi sobie.

 

Patrzy w lewo – patrzy w prawo – nic się nie dzieje – nuda – ale fajnie.
Posiedzi jeszcze – dłużej – i gdzieś – popłynął by.
Niby w dół – ale – w stronę – morza – przecież. A do góry – w góry.
Właśnie tak – sobie siedzi. Dokładnie – i – bez kropki.

 

Za jego plecami – ławeczka – słyszy – umiejscawia się rodzina – ojciec – i trójka dzieci – chyba dwie córki – i syn – coś tłumaczy – Pan Młody – to mamy brata – wujka, stryjek – brat.
Nic nie szkodzi – że nie rozumie – to tak jak na weselu. Nawet nie próbuje.

 

Dzwoni – żona – jesteśmy – zapis – erekcyjny – że Fundowana czy Fundacja – i te cyfry – rzymskie – kiedy – no jesteśmy – czekamy – tu z tyłu – tego pomnika – Fundacji. Wszystko wiadomo.

 

Urywa się film.

 

Budzi się.
Budzi się – na skrzyżowaniu – Chopina z Krakowskim.

 

A raczej – zaczyna – przebudza się – przy Galerii – Sztuki – li Plastyków chyba – na Chopina – przed Krakowskim.
Lubi tam patrzeć – ciągnie go do obrazów – choć chyba raczej – nie zna – się.

 

Wcześniej? Raczej CK (Centrum Kultury).

 

Przy CK – widział – kobietę – Tę kobietę – wybierającą się na ślub i wesele – była niesamowicie – piękna i pięknie ubrana – jak – patrzeć i mieć orgazm – to niesamowite – samo patrzenie – na Tę kobietę – wywoływało, czuło się przyjemność – jak przy orgazmie. Samo patrzenie. Niesamowite.

 

Wchodzi do CK – najpierw Biała.
Choć nigdy tam nikogo nie może zastać – w sensie Pani Nawrot.
– Czytała może Pani?
– Daje Pan, daje.
– A to dobrze?
– Dobrze – młody Pan – jeszcze jest.
– A dotarła do MT?
– Tak.
– Ja się śmieję – że on – jak tatuażysta ścian – a on się uśmiecha – że tatuaż to na stałe. Wie Pani – kiedyś – trochę spieprzyłem – znaliśmy się – albo raczej – kojarzyliśmy się – z Centrali – w dawnym CK – widziałem jego scenki rysunkowe – i kiedyś byliśmy z żoną – jeszcze wtedy nie z żoną – w Warszawie – lubimy zajść do CSW Zamek Ujazdowski – i była wystawa zbiorowa – i w jednym miejscu – na końcu kółka – obchodu – kilka scenek – właśnie M – i wtedy mnie trafiło – pieniędzy mało było – ale – chciałem kupić – chyba nawet rozmawiałem z nim – ale jakoś nic nie wyszło – kupiłbym z pięć – a teraz – do każdego mógłbym dopisać jedno zero – już teraz M taki jest.
– Można z nim i teraz zagadać.
– Teraz – to mnie chyba już – nie stać – a i małe dziecko – wie Pani.
To raczej nic nie znaczy – ale – to była chyba – ostatnia rozmowa.
A i o M – dostał od niej kiedyś – jakby katalog wystawy-rysunków – już totalny tatuaż – w zupełnie dawnym CK – tatuaże – wszystkie – scenki uproszczone – nawiązujące do – cywilizacji, sztuki – ważnych momentów w historii dziejów – oglądanie – odkrywki – musi się pochwalić – że na nawet kilaset – zapisów rysunkowych – potrafił rozpoznać ok. 90% – to i zasługa przecież też – M.

 

Ceni go – lubi – szanuje – choć patrząc na jego koszulki, kto-co na nich jest  – w których to prezentuje nowy obraz – rysunek – na Instagramie – jego przyjaciele – to nie jego przyjaciele.

 

Nie ma co ostrzegać – jego Stróże – mocni i silni – i to nie tak jak u komuchów – że mężczyznę się poznaje po tym – jak kończy – to po komuchowatemu – a prawdą jest – bo – komuch to przecież zaprzeczenie prawdy – mężczyzn – nie poznaje się po tym – jak kończą – ale – po tym – jak nie zaczynają.
Bo i po co – wciskać kity możecie – gówniarzom – nie pryszczatym – przecież wasz elektorat – to byłe UB MO ZOMO ORMO i co tam jeszcze – i kisiel po książeczce PZPR – i ich pociotki, kiśle – bo –dziadziuś zawsze uczciwy – zawsze sypnął groszem – i na urodziny i Święta (a raczej – dla nich – święta) – bo i gdzie żyć – z nim – bo pięć pokoi ma – pracował to i zarobił, kupił i ma – pięć pokoi – więc my z dzieckiem – u teścia-tatusia.
Święty człowiek za prawdę.

 

Pawle – Pawle z Tarsu – Święty Pawle – czyż nie grzmisz – na swych wysokościach…

 

Fakt faktem – pracowali – pilnowali – nie swojego kraju, nie swojego narodu – coś im się należy – no ale – że dychę miesięcznie?

 

Bo to jak ta gra – w świetlicy – komendy – bale przebierańców, andrzejki, turnieje gier i szarad – w szczególności – barcab – jeden I.I.Łagierniczak – w Moskwie wymyślił – może dzięki temu (w nagrodę)  – zmienił Łubiankę na Sybir – barcaby – Ty zbijasz jednego pionka – a radziecki Ci za to trzy.

 

Idzie dalej – korytarzami – wytatuowanymi – skręca w prawo – w korytarz idący wzdłuż Wirydarza – w jednej ze ścian – lewej – okna wychodzące na Wirydarz.
Zawsze tam – wystawy zdjęć. Bardzo lubi – oglądanie zdjęć. Sam też trochę robi.

 

Bardzo lubi – tam patrzeć.

 

Pamięta – kilka prezentacji – szczególnie.

 

Pan Tomek Sikora – zdjęcia – jajca-żarty – jakby z początku lat 90 – robione małpką analogową – z wklejkami.
Bodajże – Pani Kina Hendzel (m.in. z Radia Lublin) – zdjęcia koncertowe – przede wszystkim – jazzowe i bluesowe – bardzo – temat i czerń wokół – Pani Magda Kuraś – wyjątkowo – trochę ją zna-znał – ma Jej „Plony” – nawet w dawnej Hecy (Wojtka) – kupił dwie – bo – jedną trochę zdarł – wysyłał też Jej – na pewno =33= i Być… – ale jak to – zazwyczaj – kontakt się urwał.
Choćby tutaj na marginesie – lubi, ceni – Panią Ayę Al Azab – audycje bluesowe – przede wszystkim rootsowe – w Radiu Lublin – książka dotarła – czytam – zostańmy w kontakcie – i się urwało.
Wystawa – facet – eksperymentuje ze zdjęciami – to chyba się guma nazywa – jedno zdjęcie – dziewczyna – raczej już młoda kobieta – profilem – włosy sprężynki – a profil miała tak piękny – że Piękny – jak spod długa rzeźbiarza – Michała Anioła – no właśnie Anioła – Anioł.
Było chyba i Jej zdjęcie – akt – ale jakoś świadomie – nie patrzył – chciał zachować w pamięci i myśleniu – Jej Przepiękny profil – twarz.
Innym razem – zdjęcia – jakby reportażowe – ze spotkań i spektakli – osób niepełnosprawnych – przede wszystkim z systemem Downa – wiele chwytało za serducho – i ściskało gardło – wyciskało łzy – jedno – chłopiec na wózku – też bodajże z systemem Downa – ojciec – kucnął przy wózku – obaj mieli zamknięte oczy – i stykali się głowami.
Jeszcze – wycinki z architektury – które to się układały – w niesamowite – kształty i struktury.
I jeszcze – niby zwykłe zdjęcia – kobieta – zwykła (to nie obraza?) – zdjęcia w codziennych miejscach – typu – kuchnia, pokój, łazienka – szczegół-detal – paznokcie u stóp pomalowane na czerwono – i jej ułożenie stopy i palców – jak u modelki – od co najmniej Cardena.

 

Też – wystawy na standach – przed CK.
Jak ta – tego – zdolniachy z Kazimierza – pojechał na Ukrainę – aż – go zmroziło lekko – napisał do T.Młynarczyka – aby – społeczność fotograficzna – coś zrobiła – bo –  mu odstrzelą łeb – a szkoda takiego – zdolniachy.
Też – z Afryki – codzienne życie – ot afrykańskie dziadostwo – ale ale – na którymś – kobiety ubrane w sukienki wyjściowe – niesamowite – takie kolory, wzory – materiały – że żadna kobieta – w Nowym Jorku, Londynie, Paryżu, Rzymie – by się nie powstydziła.
I też ogólnie – nie jest wybitnym ulubieńcem – urody czarnoskórych kobiet – ale – były dwa-trzy zdjęcia – które pokazały (odpowiednio?) – murzynki – o pięknych rysach twarzy – delikatnych, subtelnych – nie przerysowanych. Aż się zdziwił.

 

Tym korytarzem – dochodzi się – do prostopadłej – alejki/korytarza – głównych CK.
Przecinając – idąc przy schodach – idących i w górę – i w dół – za nimi – dochodzi się – do raczej krótkiego korytarza – skrzydła – tam również – wystawy – zdjęć, grafik etc.
Czasami zagląda – pamięta Nidenthala – i też – bodaj Ukraińskiej artystki – jakby projekty kostiumów do spektakli – nie same kostiumy – tylko właśnie – ich projekty – zrobione z sklejonego papieru do siebie – trochę malowane – rysowane – etc. Ciekawe – wciągające było.

 

Główną alejką – CK – można dojść na rogu – do biblioteki – a wcześniej iść przy wejściu na Wirydarz – w lecie fajnie – kilka stolików – bar – ludzie przychodzą – na kawkę, papierosa – też pracujący w CK – i zagląda – może kogoś znajomego się spotka.

 

Przypomina sobie rozmowę – tuż przed  Nocą Kultury – z Pawłem Passinim (swoją drogą – facet mocno – utytułowany, ceniony – a – zawsze można zagadać):
– Cześć – pochwalić się chciałem – jak to on – ostatnio kontakt z Tomkiem Gwincińskim – mówił, że mu się podoba – ale – brak czasu – na całość.
– A on – tego Mesjasza…
– Heandla? – chyba dobrze mówi?
– Ta ta – zagubiona powieść Schulza.
– A – wiem – tą co wszyscy – prują podłogi i ściany – i chcą znaleźć.
– O tak tak – i on napisał – tego poszukiwanego Mesjasza.
– Paweł – a będzie jakiś fajny jazz – na Nocy Kultury (2024) – parę lat temu – świetny w Starym – taki maraton jakby.
– Ja nie wiem – ja siedzę w jazzie – ale – lat 20-30.
Pożegnali się – gestem dłoni – oczami.

 

Drzewa – drzewa na Wirydarzu – trzeba zobaczyć – i spostrzec.

 

Przy rogu korytarza – przy wejściu do biblioteki – półka – z bookcrossing.
Czasami coś – można.
Czasami coś – jest.

 

Idzie w kierunku – głównego wejścia/wyjścia.

 

Mija – Wirydarz – mija – korytarz z wystawami – po prawej i po lewej – zaraz po lewej – galeria – Art Brut czy coś – wie o co chodzi – nie musi zachodzić – wie o co chodzi – jemu (też?) – sztuka uratowała życie – zaczęła ratować – ale – dopiero Penelopa – je w pełni uratowała – to tak – jak np. z Ibrahimovicem – jakby nie został piłkarzem – poszedłby pewnie do paki albo innego szpitala – i za jakiś czas – w łódkę trumny – i na drugi brzeg.

 

Żaden seks – żaden pieniądz – żadna łatwość – nic – nie uczyni człowiekowi – co potrafi uczynić miłość – i miłość – mi wszystko wyjaśniła – choć – jak śpiewał Młynarski – dopiero przy kobiecie – poznałem – to co jest poezja i co to jest miłość.
Trochę o ironio – a może jak lekarstwo – jest lekarstwem – ale – trzeba szybko popić – bo – tabletka gorzka, i nieprzyjemna w smaku?
Ale – o co chodzi? Proszę Pani – proszę Pana.

 

Po prawej – gablotka – ciąg – książek na półkach – jakoś nigdy nie zwraca uwagi.

 

Koniec gablotki – i kawiarnia.
Rzadko bo rzadko – ale – jak jest – idzie zobaczyć czy aby ktoś znajomy może – rzadko.
Czasami Kaja K. – dobra rodzina – i kropka.

 

Po przeciwnej – DoSłowna – nie strach a przyzwoitość – zakazuje pisać – o mniej lub bardziej prywatnym życiu – kogokolwiek – rzadko widuje RR ostatnio – tylko tyle ile musi – i zaraz do domu.
Ciekawe tylko – czy przekazał – p. Marcinowi Świetlickiemu – jego Być… i Camele (w jakby podziękowaniu – za Jego zdjęcia – jak trzyma =33=)?
Jak tam jest – są tylko dziewczyny – które się przeważnie chichraczą – jak go widzą – jakby był uosobieniem i personifikacją – łechtacza łechtaczki. Za ostro? No chichrają się – jakby sam jego widok – wywoływał w nich – przyjemne łechtanie – gdzieś – na wpół w środku.
Widzą go – patrzą na niego – i już coś w środku – przybija na zewnątrz – śmiech, uśmiech – chicher – niedoopanowania.
A on tam stoi – robi zdziwioną minę – do słabej gry – i nie wie – i wychodzi z CK – i nie wie – ale – wie – że jakoś mu głupio – w środku i na twarzy.

 

Też ma – takie swoje te – że – istnieje grupa ludzi – którzy są na niego – wypowie się jakoś publicznie – gdzie chodzi, z kim się zaznajamia – wiedzą – i mu przejmują – miejsce, osobę.
Ma nadzieję – sprawiedliwość sprawiedliwością – że ta racja jak napięcie – napięciu – na pięciu napadnie dziesięciu – i że to jakieś demonki (z małymi chujkami) – perwersi.
Choć – Penelopa – mówi mu – pewnie coś o kimś coś napisałeś – nie za bardzo – i teraz oni-ci – ci oni – wiesz. My Cię – ech… – wiesz.

 

Nie walcz – skądś wiadomość (jakby od Stróżów swoich) – nie ma sensu – skoro masz przegrać – to przynajmniej – jednemu urwie obie ręce (bieda – bo – narzeczonej w domu brak) – innemu penisa – kogoś oślepi – przynajmniej psycho?
To – jest – nie dobre.

 

Się – pierdolcie – złe ludzie – perwersi złego.
Się – pierdolcie – złe ludzie – perwersi złego.

 

Obudził się.
Jest – na rogu – Chopina i Krakowskiego.
A raczej – wcześniej – zaczął – przebudzać się – otwierać oczy – przy Galerii Plastyków – na Chopina – jeszcze – chwilę – jedna-dwie kamienice – i Krakowskie.

 

Lubi ten etap-ciąg – Krakowskiego.
Z jednej strony – od Chopina – do przejścia – przy Sądzie – do Hipotecznej – przy Hecy.
Z drugiej – od Ewangelickiej – do tej krótkiej, ślepej uliczki – przy ParZonie i Zonie (bodajże – nic nie pomylił).

 

 

Może – z drugiej strony – najpierw – narożna – aktualnie Sąd – kiedyś pierwszy (komercyjny) bank – tzw. Bogatina – jak ludzie sobie radzili – w zawierusze lat 90 – jak się to nam udało – komu dziękować – chyba – każdy sobie – po trochu – dalej piękna kamienica – okazała – bardzo – ale ciężko ją spostrzec i jej piękno – między ulicą a chodnikiem – gęsty i gęsto rosnący – szpaler drzew – z ulicy i z drugiej strony – słabo widoczna – a z chodnika przy niej – trudno zobaczyć – trzeba by mocno – zadzierać głowę do góry – i bodaj – trzecia ostatnia – z na rogu – kawiarnią-restauracją – ParZoną – a w tej środkowej – bodaj najbardziej ładne – są balkony i rzeźbienia – trudno nawet opisać – bo trudno – a z drugiej strony – od Jasnej – są ich podwórka – parkingi – i stamtąd – widać – bodaj ich – monumentalność. A w gęstej zabudowie i drzew – trudno – to spostrzec.

 

Z innej strony – narożna – piękna, duża, wręcz monumentalna – kamienica – z na rogu – przez wiele lat – sklep z eleganckimi ubraniami – przede wszystkim garniturami i akcesoriami – Adam i Ada – jeśli nic nie pomylił – później – może po 30 latach istnienia – przenieśli się – praktycznie – vis-a-vis (po skosie) – do parteru – tej pięknej kamienicy – między Sądem a kamienicą z ParZoną.
Po niej – ale to później – na końcu.
Po tej – malutki klocek kamieniczki – z jednej strony – przejście przy Sądzie – do Hipotecznej – przy Hecy – gdzie stoją i handlują – na ‘łóżkach polowych’ – tzw. antykami – ale i kapciami, portfelami, paskami i innymi – z drugiej strony – ta kamieniczka – ściana tej kamieniczki – i ściana plomby (nowoczesnej) – tworzą prześwit – na podwórko (parking) – i od tamtej – tylnej strony – najlepiej, najwyraźniej – widać – tą kamieniczkę – jej piękno – ale i filigranowość – co jest – w jakimś sensie – bardzo miłe i miłe spojrzeniu (sercu).
Pomiędzy tą kamieniczką – a kamienicą narożną – z Chopina, i z Adam i Ada – plomba – śmieszna – zupełnie nie stara – nowa – modernistyczna? – powojenna na pewno – LSMowska? – trudno orzec – nie jest znawcą – ale – na swój sposób śmieszna – na parterze – bank – i przystanek – bank na parterze – a pierwsze piętro – jest wysunięte – o kilka metrów dalej w stronę Krakowskiego – tworząc swoiste podcienia – okap – przede wszystkim dla czekających na autobus – budynek – jest – może trzy-cztero piętrowy – i nie jest mieszkalny – raczej – pokoje są wynajmowane – na różne biura, kancelarie, firmy etc.
Mimo to – jest – nie kamienica – budynek – na swój sposób ciekawy.

 

Po tej stronie – budynki są jakby trochę skromniejsze – jak skromniejsza siostra – niż kamienice po przeciwnej stronie – Krakowskiego. Bardziej nieśmiałe?

 

Kamienice/kamieniczki – w ciągu, pomiędzy – Kołłątaja i 3-go Maja – a – Chopina i Ewangelicką – są po prostu klockami – w porównaniu – do tych – gdzie są – tam i teraz – poza oczywiście – dwoma pałacykami – w jakby środkowej części – z jednej strony – spory, wysoki pałacyk – i dokładnie vis-a-vis niego – pałacyk – parterowy bądź jedno piętrowy – w tym – na podwórku – lub wejściem od podwórka – znajdowały się – biura wsparcia wyborów – Solidarności – w 1989 roku.
Czyż nie warto – tego jakoś uczcić? Tablica bodaj jest – ale – to wszystko. Zdecydowanie – za mało.

Na stricte Deptaku – też – jakby same klocki.

 

Przechodzi na drugą stronę – idzie wzdłuż – Sądu, pięknej kamienicy (do góry głowa, do góry) – i kolejnej – dochodzi do naroża – gdzie – dokładnie – wejście w narożu – znajduje się – kawiarnia i restauracja – ParZona.
Skręcając w tą ślepą uliczkę – też zadzierzgnij głowę do góry – i zobacz – jakie piękne fasady kamienic – z przede wszystkim – białymi głowami (płaskorzeźbami) – brodaczy.
Kawałeczek – tuż parę kroków – Zona – tu już tylko – bistro i wino? Stricte – kawiarnia?

 

W ParZonie – ogródku – ogródkach – jeden urządzony wzdłuż – kamienicy przy Krakowskim – drugi – bardziej – spory kwadrat niż pasmo stolików – u połączenia – chodnika przy Krakowskim – i zamknięcia tej ślepej uliczki – pizza dla tego sir.

 

Jeden z tych sir – którzy rano siedzieli – przy głównym wejściu – do Saskiego – za późno – aby pójść do pracy – więc rozpijali – po kryjomu wódkę –  i czasami tylko – powtarzane krzyki – ułana – na żydo-komunę – na żydo-komunę.
– Panie kierowniku – która jest godzina?
– Czas do pracy, Panowie. Zawsze. Pomimo – żydo-komuny – trzeba. Czas do pracy, Panowie.
A później – za jakiś czas – pora obiadowa – pizza dla tego sir – zagraniczniak stawia (dla tego ułana) – być może Arab.

 

Hasło? – żydo-komuna – zawsze się przydaje (czy w knajpie – pierdlu – czy w kolejce do Caritas).

 

I – mu się przypomina – podżeglował taki jegomościunio – Panie kierowniku – czy mogę antycypować na szluga – nie – Panie kierowniku – Pan jest znany – z tego, że jest Pan – nieznany.
I – odżeglował.

 

Bo – to – tak jak:
– Kto Cię nauczył – tak – ładnie się modlić – Mama?
– Nie – Tato.
– No tak – z twoim ojcem – zawsze są problemy. A on – jest – pisarzem?
– Tak.
– No tak – zawsze wiedziałam – że to – debil i świr – wszyscy – tak myślą. Trzeba go zesłać – na Sybir – rzeczywistości i towarzyski.
– Tato – jest bardzo inteligentny – i wie – broń Cię, Panie Boże – od takich – przyjaciół – i waszego życia. Tacy mili, tacy uprzejmi – na Mieście – a w Pałacu-pracy – manicurzyści.
– Jesteś – młodą osobą – ale już – tak – bezczelną.
– Tato – mnie nauczył. A zresztą – Pani się odpierdoli – od Taty, ode mnie, Mamy – Nas.
– Z wami Polakami – zawsze – tak jest.
– Tak jest. W Izraelu – jest – taki dowcip – o Polkach – zna Pani może? Czym się różni – Polka od dobermana? Doberman – w końcu – odpuści. A my – za Wolność, Polskę i Niezawisłość.
– A mężczyźni?
– Polacy są znani – że jak kochają – to do końca. Bo – skąd wiesz – jak smakuje jabłko – jeśli patrzysz na drzewo – skąd wiesz – jak smakuje miód – jeśli tylko widzisz pszczołę. Miłość – to Coś – co Płonie.
– Pani chyba też będzie – pisarką?
– Ja? Tatuś – świadomie – zostawia dużo po sobie. Daj Bóg. Będę mogła – żyć spokojnie – i tak – pisać. I tłumaczyć – chciałabym. A Pani – się odpierdoli.

 

Wchodzi do Zony.

 

W mgnieniu – coś sobie przypomina – co się stanie – za około cztery miesiące – gnoje – osiedlowe – przesiadują na klatce – gdy już zimno na dworze – grzeją się – przy piwnicy butelki – po różnej mocy alkoholu – i wypalony zapalniczką – na suficie schodów – ale – bardzo widoczne – wchodząc do klatki – zaczynając wchodzić na schody – numer 42 – cosz k… – on zwraca uwagę na takie rzeczy – chodzą mu po głowie – takie rzeczy – cosz jest – k… – 42 – 42? – może to jak widział – w Internecie – złodziej złodziejowi – zostawia znak – poleca, które mieszkanie – najlepiej obrobić? – albo – sobie myśli – to naprawdę są – jakieś ich – znaczki – paragraf 42 Kodeksu Karnego – nie sprawdził – nie myśli o tym – choć jest w jego myśleniu – słyszy w radiu – 42 – i już znów – jest – w jego myślach.
Takie myślenie.
Przekraczanie progu?

 

Jest w Zonie.
Jest – przede wszystkim – aby pogadać z K. (a właściwie – z Kon.).
Były współwłaściciel – Dwóch Kropel – zanim przejął Pan M. – Michaś zawsze.
Pyta – o znajomą – czy pracuje – tak – z reakcji Kon. i kelnerów krzątających się wokół – wygląda na to – że jest – i jest lubiana – fajnie.

 

Ostatni Dzień (mąż – ale – prawdziwierze mąż) – chyba go zamorduje – zrobi mu – Karate Kill – ale w tym przypadku – Matka jest bardziej – interesująca – niż córka (pomimo że – około 20 letnia).
Zastanawiał się – wahał – czy te słowa – wypowiedzieć – literatura wypowiada się poprzez myśli? – bo – słowo wypowiedziane jest – słowem wypowiedzianym – a to taka – psota – a z drugiej strony – tchórzliwe asekuranctwo? Prawda.

 

Przeprasza – chłopaków z Dwóch Kropel – poprzez Kon. – już rok – jak – jest Być… – a on w ogóle czasu – nic – pierwszy taki dzień – no prawie – przeproś – ale i jest coś za uszami – zbyt dobrze go znają? – a i do – Dwóch Kropel – nie idzie się od tak – np. jak do Świętego Spokoju – tam trzeba się wysilić – intelektualnie – polotnie słowem – emocjonalnie – ale i etycznie – więc nie jest to – podwójne espresso – w Świętym Spokoju – raz dwa – w Dwóch Kroplach – to jest cała – wyprawa – też wyczerpująca.
To i to – przeproś chłopaków – jeszcze – nie udało się – dotrzeć.

 

– Dasz mi lemoniadę – na wynos? – Jest ciepło – cieplej niż przed i w południe – a raczej jest – tak samo – ale po południu – zrobiło się też lekko duszno.
Coś mówi – że nie da rady – że jakaś zmiana przepisów – Sanepid czy co – nie może dać na wynos – w plastiku i z rurką – a co masz z takich niedużych, nic słodkich rzeczy – widzi jeden z rodzajów tonicu – w małej buteleczce – bierze – z lodówki oczywiście – i słomkę.
Żegnają się.

 

Wychodzi – w dłoni – trzymając małą buteleczkę – zimnego toniku – z wsuniętą słomką.

 

W ogródeczku – przy stoliku – najbliższym Zonie – trzy-cztery osoby – pracujący tu i tam – pamięta ich – z rana – obsługiwali.

 

Patrzą na niego – jak – na – kogo?
Tak się nie patrzy – zazwyczaj.
Zaskoczyło.
Udał – a raczej jak umie – zagrał – aktora znanego.
Sobie poszedł – już – fajnie.

 

Popija sobie tonic – jest przyjemnie.

 

Lubi ten odcinek – pomiędzy – po przeciwnej stronie – uliczką do Hipotecznej i przy Hecy – a skrzyżowaniem z Lipową – przy tej, wczesnej jesiennej porze roku (gdy pogoda ładna) – o tej porze dnia – dobrze po południu – Słońce pięknie świeci – jest ładne – światło.
Pierwsza część – do Wieniawskiej – przejść przez Wieniawską – nad którego narożem – Krakowskiego i Wieniawskiej – górują – figury (pełna sylwetka) – gdzieś na poziomie – drugiego piętra (kamienic) – i wyżej bodaj – krótki, acz wielce przyjemny odcinek – od Wieniawskiej do naroża z Lipową – na wysokości – środka jezdni Lipowej – gdzie łączy się Krakowskie z Racławickimi – wszystko, światło – się kończy.

Domek Saski – aktualnie Bosko – dobry medal za te rogaliki (w szczególności – z mascarpone i malinami) – kiedyś – wieki temu – Picollo – na ciepło – małe pizze – kobiety zwą pizzerinkami – z różnymi farszami – coś jak Koziołek na Peowiaków – nie mylić z cebularzami.
Pięknie – to tam było.

 

Wchodzi – głównym wejściem – do Saskiego – czy Panowie sir – są jeszcze czy ich nie ma – mało go to obchodzi.
Sobie pewnie – lepiej radzą od niego – choćby – New Balance – na stópkach – z opieki.
Na hasło – w knajpie pizza dla tego sir – w pierdlu – może nie muszą myć kibla – a w Caritasie – nikt nie wypchnie z kolejki – ani nie ograbi – zaraz za rogiem.
Ładnie – nie ładnie – tak bywa – wręcz brutalnie.

 

A aktualne Metale – co to za Metale – długie włosy – okay – czarna, skórzana katana na grzbiecie – okay – na nogach – bojówki – wszelkiej maści – okay – a na stópkach – no pożal się Boże – adidaski – no nie – profanacja.
Być może – za parę lat – metal – srebro we włosach – stal w rozporku – a w kieszeni złoto.

 

Idzie – główną dróżką – na rozwidleniu – zaraz za wejściem – w lewo.
Chce dojść – do centralnego punktu – Parku – czyli mniej więcej – od fontanny – do altanki.
Szykuje się – na ławeczki – przy głównej alejce – z widokiem – całego skweru – przed sobą.
Ale nie – pawie są – ławeczek nie ma. Kropka.

 

Idzie więc – w stronę KULu.
Jak nic nie ma – to na KUL?
Tam zawsze jest – coś – KUL.

 

Siada na ławeczce – są – zawsze i wzdłuż wszędzie – alejki – przy parkanie – idącej równolegle do Racławickich – za placami – ma lub praktycznie ma – budynek – stary – KULu.
Przed sobą – To drzewo.
Jakaś wichura – połamała – górną – tą najładniejszą – część – która to była – konarami z białą korą.
Coś się mówi – albo wyciąga skądś – że – to – miłorząb biały. Unikat.
I wichura połamała – sam w zasadzie – pień i główny konar – pozostały.
Ścięli – to co odstawało, nadłamane, wysoko – bo – spadłoby – i człowieka połamało.
Szkoda. Panie Boże – Szkoda.

 

W żargonie – miejskim – klient albo pacjent albo gość – biegnie – trzecie kółko wokół Parku.
Jakieś dziewczyny – raczej młodsze – studentek brak – jeszcze – bo z pół miesiąca – do Studiów.
Rodzin z dziećmi – też jakoś mało – pogoda trochę trudna – zbyt ciepło i duszno? Zresztą pora – dobijająca chwilą do kolacji.
Parę osób – z psami.
Ktoś znajomy – musi być – a i tak – jeden – to nie na zbyt wiele – to było – sklep muzyczny – bodaj Dwa Księżyce lub Na Księżycu – budynek DOKP, Okopowa – wchodziło się – przy-za przystankiem – po schodkach w dół – i on – spotkany – jakoś mu nie pasował – nie za wysoki – 1,78 – 1,80 – rozbudowana klata – rozbudowane ramiona i bary – z twarzy bardzo przystojny – i twarz mu nie pasowała do sylwetki – i jego osoba w muzycznym (przysłowiowo napakowany) – gdzieś tam – coś chodził – patrzył – ma wybitne uwielbienie – dla instrumentów – a gra tylko na gitarze – choć i w domu – saksofon sopranowy (ta prosta rura) – zawsze marzył – o grze na saksofonie – nawet kiedyś – wieki temu – na przełomie wieków, tak się złożyło – marzył, ale nie miał śmiałości – poprosić Matki – a gdy jakoś temat się wyrwał – jak spomiędzy zębów – Matka była na duże tak – ale – on jakoś – coś się skręciło – i nic z tego nie wyszło.
– Pan tam.
– Ja już dawno – nie tam. Już dość.
– A gdzie oni?
– Na Chemiczną (chyba) – co oznacza – daleko poza centrum – więc pewnie – niski czynsz.
Szedł – z kobietą, być może i z żoną – z psem na pewno – może i z dzieckiem.
W jedną stronę – wymienili parę słów – gdy wracali – jakoś się minęli wzrokiem – nic nie powiedzieli – do siebie.

 

A więc sobie – siedział na tej ławeczce – bardzo przyjemnie – choć jakoś gorąco – bardziej – niż w południe – choć to chyba sprawa – zaduchu.

 

Wyłowił – spośród wszystkich, tu tam – miniętych, spotkanych wzrokiem – kilka – osobowości – które go w pewnym sensie – zainspirowały do dłuższego i głębszego myślenia – zastanowienia – inspiracji, raczej chyba nie – inspiracji naśladownictwa, we własnym życiu – na pewno nie – ale – przyjemnego zamyślenia i refleksji – byli to ludzie – którzy wyglądali – na ludzi – profesjonalistów w swoich dziedzinach – profesorzy, lekarze i nie wie kto – ale w pewnym sensie – samotnych – nie samotnych cierpiąc – ale – po prostu – wybrali sobie takie życie – byli – profesjonalistami być może znanymi – w swych zawodach, życiorysach – natomiast – po co siedzieć w domu – w taką piękną pogodę – wychodzili – nic nie zostawiając za drzwiami – żadnych zobowiązań – uczuciowych, emocjonalnych, życiowych, codziennych – i przychodzili sobie – posiedzieć w parku.
Jest im to – tak – naturalne – jak codzienne życia – kłaniam się nisko, Panie Stefanie.

 

Zainspirowała go – do pomyślenia – że on tak by nie mógł – nie mógłby być sam – ale – i nie pomyślał – nic a nic – że ich życie jest smutne – takie wiedli, takie wybrali – takie mieli predyspozycje – emocjonalne – aby takowe wieść – on nie mógłby być – takim – cały czas potrzebował kogoś – obok siebie – a z czasem – Miłości – tego Światła Miłości – i codziennej – bliskości.

 

Jednak – ci ludzie – tacy ludzie – pozostawili w nim – pewien posmak – przyjemności.
Bohaterstwa?

 

Co to jest być żołnierzem? Co to jest być pisarzem? Co to jest być – jak ocean – rozlewając swoją wyobraźnię – bez ograniczeń? Co to jest być adwokatem – który się przechadza po mieście – jak za lat 20 XX wieku?

 

Bo – Miłość – to coś co Płonie.
A – Ty – jak ćma pójdziesz do Niej.
Będzie spadał – co raz niżej – i niżej.
A płomienie wokół Ciebie – będą rosły i rosły.

 

Miłość – to coś – co płonie (też – po Prometejsku?).

 

Wyjątkowa ładna jesień. W zasadzie – przełom – lata i jesieni.
Końcówka lata – u progu – jesieni.

 

Sobie siedzi.
Jest przyjemnie.
Jeszcze sobie posiedzi.

 

Za plecami KUL – przed sobą – Miłorząb Biały – ławeczka – przy głównej alejce – ścieżce.

 

Trzeba – wstać i iść – chyba nie można – iść – bez podnoszenia się – zbliża się 17:00 – więc Teleexpress – zawsze, gdy Teleexpress – jest spokojnie – na Mieście – wszyscy chłoną wiadomo – czy to – księgowy-księgowa – pisarz-poetka – złodziej-… .

 

Podnosi się – i idzie.

 

Przechodzi przez furtkę – na wprost przejścia – prawie vis-a-vis – skrzyżowania – Racławickich z Łopacińskiego.

 

Po lewej – pomnik Norwida – kilka, tyle razy próbował – przeczytać „Prometidiona” – ale – nie udało się – tytan – gigant – najbliższy swoim życiem – życiu Chrystusa (?).
Mickiewicz – to jednak – buntownik, trochę osiołek – jak nastoletni Chrystus – się pewnie świętemu Józefowi – dał w kość – przegonić przekupniów ze Świątyni – tak się martwili.
Słowacki – to jednak inna książka – tak wierzył, tak bardzo – w siebie może – nie tak – ale – w swoje dzieło?
Ale największy z nich – Herbert – jakiej trzeba dokonać – kenozy (?) – swojego życia i samego siebie – aby pisać tak genialnie – tak silnie – jak Heros (mitycznie).

 

Jeszcze przed – furtką – po prawej niecka, okrągła – przypominając polanę – drzewa rosną po obwodzie, ale nie w środku – zadbana – kiedyś – przed rewitalizacją Saskiego – nie zadbana – trawa – słaba, rzadka – wydeptane ścieżki – wzdłuż i wszerz – a teraz – piękna, ładna – swoją zielenią, świeżością – zachęcająca – do spoczynku.
I – aż przyjemnie – patrzy się.

 

Piękne światło – jak w Toskanii – i ta – kurzawa – wizualna – ścieżki.

 

Przy furtce – od strony Parku – po prawej – Kapliczka – bodaj świętego Michała Archanioła – może bodaj dla tego – że w latach 20 XX wieku – tu się kończyło Miasto – a święty Archanioł Michał – bronił – bo któż jak Bóg – mieszkańców – przed przyjezdnymi, niecnymi – i przed wyjazdem, aby w bezpieczne.
I to podobno – przy Kapliczce – Czechowicz pisał o tym, może blagował – gdzieś – tu-tam – wejście do podziemnych korytarzy – pod Saskim.

 

Przechodzi – na drugą stronę – całe naroże – i dobrze w lewo – budynki KUL – ładne światło – ale – na ulicy – schodząc z przejścia, dochodząc – niknie – przed budynkami – w cień.

 

Czemu Cieniu odchodzisz…?
Ażeby Światło – było w Nas?
Poświęcenie? Złożyć życie – w ofierze?

 

Jak znicze – z kieliszków spirytusu – zginęli – w walce szamocząc się.

Nie rozerwie – choć silna – bo to Miłość jest.
Bez wprawy zaczęta – skończona bez rutyny.

 

Łopaciński – lepszy gość – dla Lublina – wszystkie biblioteki miejskie – im. Hieronima Łopacińskiego.
I ten bookcrossing – wymyślili – lepsi – teraz – słabo stać na książki – a na bookcrossing – przeważnie się coś trafi.
Idzie – w kierunku – Miasteczka – centrum Miasteczka – czyli – plac ‘Maryśki’ (Marii Curie– Skłodowskiej – z Jej pomnikiem – a czemu Curie-Skłodowska – a nie odwrotnie – bo – we Francji jest odwrotnie).
Pusto – wszędzie – ni człowieka.
W Kebabie – chłopaki – z ciemniejszą karnacją – się uwijają – brak klientów.
Pod Bajką – w knajpie – pusto.
Prosto pusto – w prawo pusto – jest światło.
Miejsce na światło?
Ni cienia – człowieka – na trawie, chodniku etc.

 

Na ławeczce – na placu Maryśki – jakaś dziewczyna – jedyna tam – siedzi – będzie wracać – za jakiś czas – zobaczy – podejdzie do niej – dziewczyna czarnoskóra – przywitają się – cmoknięciem w policzki – raz w lewy, raz w prawy, raz w lewy – z dobiegających go słów – wynika, że Afro-Amerykanka – pół hasła jest – teraz dopowiedź – może chce sobie poćwiczyć angielski – może chce poznać Amerykańca – i się z nim ożenić – ma już dość wszystkiego – bieda boli – albo przynajmniej – może – z Murzynem – 1,5-2 rozmiaru białasa – frajda.
Nie wie – nie zna – nie zrozumie.

 

Choć – akurat z Murzynami aktualnie – dwóch na trzech – w Bolcie – to Murzyni – może nie bez kozery – nazywa się – Bolt.

 

A i dziewczyny – z Rumuni, Bułgarii, itp. – na Węgry – casting do porno – postarać się, dać z siebie wszystko – puścić się – do Francji i dalej – bo – jakie perspektywy – musiałaby być – z takim – pije, bije – nie pracuje – z czasem nią handluje – więc – aktora porno.
To nie wstyd – walczyć o lepsze życie – a niektóre – bardzo zdolne – autentyczne.

 

Mija plac Maryśki – niedługo wróci – sobie usiądzie – aż trochę strach – pusto wszędzie –  te dwie poszły – w swoich celach – on na ławeczce – aby – jakaś Policja – coś nie pomyślała sobie.

 

Po lewej UMCS – Wieżowce, w głębi Humanik (a raczej Humaniki) – po prawej – Biblioteka – przed sobą – pusta ulica.
Idzie przed siebie – ale – już widzi cel – tam zaraz – za przejściem – budynki Chatki Żaka – w jednym miejscu, załomie – knajpka – zmienia się tam – jak paltko co zimę – kiedyś – tzn. parę lat temu – knajpka – LeŻak.

 

Ja pierdolę – ale pusto.

 

Na dwoje Babka wróżyła – LeŻak jest – więc paltko porządne – z obstalunku – na kilka lat, jak dawniej – a nie z sieciówki, co drugi sezon trzeba nowe – na drzwiach karteczka – My też chcemy odpocząć uśmiech.

 

Wraca – więc.
Idzie kładką – to ta słynna kładka – ja pierdolę – dlaczego ci studenci – nie chodzą kładką – po to ją zbudowali – przecież – Pan patrzy – okres codzienny – pora szczytu, codziennie – i oni – zapierdalają tymi pasami – a w dół i górę – Sowińskiego – tragedia – a włączyć się – z Miasteczka w Sowińskiego – druga tragedia – a może gdyby – skasowali jedne pasy – tak sobie myśli – bo są dwa – i zostawili jeden – może wtedy – szybciej, sprawniej – i Pan patrzy – renowacja kładki parę milionów – a oni zapierdalają pasami – stoi się tutaj i stoi – godziny szczytu – dajmy na to taki listopad – tragedia. Od tej nauki i pierdolenia – na okrągło – nie myślą.
Prawdziwi – poeci i dorożkarze.

 

Wraca – na plac Maryśki – a w zasadzie – nie wraca – bo nie był – na placu Maryśki – jedynie mijał – i widział tam – na placu Maryśki – siedziała sama, czekała – za ładna, żeby wyjść ot tak o na spacer – a gdy wrócił – źle – gdy wszedł na plac Maryśki – dochodził do ławeczki – widzi – ona – ta ładna, która to jest za ładna, na taki ot spacer – i posiedzenie na ławeczce – czekała – przyszła jej koleżanka – czarnoskóra – daleko nie siedział, więc słyszał – afro-amerykanka – cmok cmok – z francuska – w policzek jeden, drugi – i spowrotem w pierwszy cmok – myśli sobie – gdzieś te myśli miał w sobie – już – sytuacja życiowa – może i droga – wywołuje z myśli takie myśli sobie – może chce poćwiczyć angielski – po francusku to tylko słodki całus – a może – ma plan – bo ma dość – bieda boli – poznać amerykańca – i się z nim ożenić – a niech se będzie mormon albo ateista albo zielonoświątkowiec – bieda boli – ma dość – pójdzie w pył i dym – ale – nie Żyd (Ortodoksyjny) – oni mają przycięte ptaki – jakoś tak – do buzi nie – ale podobno dzięki temu – nie łapią chorób wenerycznych – i mają bardziej – intensywne doznania – albo chociaż – Murzyn – na tu i teraz – co to jest 1,5-2 rozmiary większy od białasa – frajda.

 

One idą – on sobie siedzi – blisko Seidlera – dziwne, że go nie zdjęli – na czas wakacji – chyba kiedyś zdejmowali – nic – a jakby Policja – co ten tak siedzi tam, sam, blisko Maryśki, siedzi i pali, sam – trochę strach – przytkało – ale – być na przekór, na sztubaka – takiemu życiu – myśli – jak spalę – spalę całego, najpierw – a później pójdę.

 

I idzie – wraca – w stronę – pod KUL.

 

Na rogu – Radziszewskiego i Łopacińskiego – były, stały – tzw. łóżka polowe – badziewie – ale – student zawsze coś kupi – trzy czwarte miasta musi żyć – ze studentów.
Nie ważne.

 

W Kebabie – chłopaki – o ciemniejszej karnacji – trochę się uwijają – klientów brak.

 

Żabka – na dworze 20-parę – w Żabce – ziąb – przestępstwo dla zatok.

 

– Ma Pani coś – zimnego i bez cukru. – Chwilę się zastanawia.
– John Lemon – biała herbata, hibiskus i limonka?
– Oczywiście. – Nawet chciał zostawić napiwek – tak go suszyło – i trafny wybór też.

 

Idzie pod KUL – Nowy – KUL – to historia i tradycja – że ho ho – jak stąd do Jerozolimy – a wracając zahaczyć o Rzym – a i się machnąć – do Asyżu – Padwy (jaki to był Mocarz – napastowany przez Czorta – codzienne krwawienia – Mocarz – Boski – jak nic) – a i dwa kroki – do Medjugorie – Pięknie tam. Taki jest KUL.

 

Pamięta – czytał – anegdotkę – u Pana Ł.Marcińczaka – Pan Leszek Mądzik lub Pan BN-pisarz – poszli na KUL – pierwsze dni – i się księdzu profesorowi – w pas kłania – i Szczęść Boże – i niech będzie Pochwalony – Szanowny Kolego – trochę szacunku – takie Jasełka – to Pan proboszczowi odstawia – na parafii Cicibór – trochę Szacunku Kolego – to KUL – studencki kwiat – młoda Polska – inteligencja – wolna i niezawisła – Szacunku Kolego – przede wszystkim dla siebie – i jest coś w tym – głębokiego – ci, którzy studiowali w latach 80 – było Pięknie – teraz to już nie to – samo – a i prawdziwierze – stażysta – mówi – rodzice wysyłają na KUL – nie z powodu religii, nie z powodów ideologicznych – myślą, że KUL – więc nie ma ćpania, nie ma chlania – a to błędne myślenie, bardzo – bardzo – no – i – jak zna – którzy kończą – odwracają się – przede wszystkim od Kościoła – od religii? – to prywatna, osobista, własna sprawa – ale od Kościoła – 8 na 10 – się odwraca.

I przypomina sobie – Salezjanie w Krakowie – kiedyś jeździli – mieli tam robotę – szef administracji – bodajże ks. Adam Parszywka – budynek Seminarium – i w tej samej bryle – wejście osobne – dom emerytowanego księdza – i ks. Adam opowiada – tu u nas – brat arcybiskupa Życińskiego – kiedyś wziął „Tygodnik Powszechny” – i czyta – czyta – i jak nie pieprznie o kolana – ten mój brat, pieprzony liberał.
Pięknie położone miejsce – przy samym bulwarze nad Wisłą – trochę poniżej Wawelu – przed drugim mostem – za Wawelem – i żadnej siatki, żadnego płotu – wszystko się łączyło – w całość – budynek Seminarium, i księży emerytów – piękny skwerek z świętą Matką Bożą – drobny kościółek – i jak to u Salezjan – przede wszystkim praca z młodzieżą – boisko – już osiatkowane – pięć metrów w górę – żeby nie musieli skakać w Wisłę, po piłkę. Piękne Miejsce – fajni ludzie – też laiccy w administracji – a ksiądz Adam – zawsze na śniadanie – bardzo dobre drożdżówki – obiad domowy, dowożony – o kolację nie wypada prosić – ksiądz Adam wie – najlepiej na Mieście – spod Wawelu do nich – 20 maks. 30 minut dobrym krokiem.

 

Stoi przy KUL – chyba już zamówił taksówkę – podstawa – to bez grzechu być – lekko – więc spowiedź.
Boi się – tak – boi się – spowiedzi świadomego życia – wie – zmieniają życie, ale nie o to – to nawet dobrze – ale nie o to – boi się – trudu i cierpienia – pokuty.
A jest na tyle – inteligentny, co i wrażliwy – że to trochę strach – trach bach – kończy się – traci – a w domu żona, dziecko – trzeba praca – życie – trach i bach – spowiedź – trud i cierpienie pokuty – nie może sobie pozwolić – zbyt – jak kolos na glinianych nogach – jedna noga odpadnie – zbyt frenetyczny, spadnie – trochę jak mimoza, mimo wszystko  – wszystko napięte, wrażliwe i inteligentne – to i tak dużo – a jeszcze pokuta – zbyt ciężkie – na jego barki – choć kawał chłopa – i spać musi, spać musi – spać musi – spać.
To jest strach. Już nie jest sam – musi dbać – przede wszystkim – nie tylko o siebie. Strach.
Strach – Boże wybacz!
Proszę – daj siłę – odwagi. Choć – się boi – i się nie odważy.

 

Myśli – sobie.
Grzechy.
Lecz – tylko przed sobą – jak modlitwa myślna.

 

Wewnętrzny – rachunek sumienia:
– Bóg przed mamoną (wszelką)
– nie kradnie – inspiruje się – nie zbija kapitału – na innych (przede wszystkim – twórczości i osobowości)
– nie cudzołoży – ich związek z Penelopą – jest już pełnoletni – choć – nie jest to związek – w oczach Kościoła – no właśnie (i tu jest – grzech – z którego nie można rozgrzeszyć)
– nie oczernia bliźnich – też – lepszych od siebie – ukłony składa – im
– nie zabija – ewentualnie – siebie morduje – w sobie – złe – kenoza (?) – przykre tak – czasami – Penelopę o coś morduje – kup chipsaki albo boczku
– nie składa – fałszywego świadectwa – plotek i obmowy (bo – to – zabija – coś w człowieku)
– nie pożąda – cudzego – może jedynie – li tylko – szczęścia – lubi patrzeć – na szczęście – wtedy – jest mu przyjemnie
– Bóg jest jeden – a czarną magią – wszelką – brzydzi się – jak syfilisem
– fakt – przeklina – ale tylko, gdy – trzeba – gdy jest – taka potrzeba – rozładowania emocji – okiełznania tego co okazało się nieokiełznane – a miało być – okiełznane
– hedonizm – lubi czasami pizzę lub chińczyka – dobrą kawę, dobre ciastko – i swoją – strefę komfortu (wreszcie)
– stara się być – pracowitym – nie zaniedbywać – obowiązków
– myślą słowem czynem – nie wie – trzeba być – na poziomie – księdza dr hab. – najniżej – aby rozumieć
– praktycznie każdy weekend i każdy urlop – spędzają we trójkę – z Ateną i Penelopą – to czas – dla siebie – nawzajem
– czci rodziców – nie roszcząc żadnych pretensji – tak musiało być – nie było Jej – ani Jemu – łatwo – nawet nie myśli – jak mogłoby być
– nie pożąda – żony bliźniego – wiadomo – jak się ma żonę – to się rozumie – a miejska ballada – tłumaczy – lepiej mieć jedną swoją – niż trzy cudze – ale – ale – to że kobieta – jest – ładna i interesująca – to nie grzech – przecież? – piłka całym obwodem – nie przekroczyła linii – więc – gola – nie ma
– nie pożąda – bliźniego – niczego innego – Prawda – ale – jednak – szczęście – jest – Dobrem i Pięknem – ale – nie powie – słowem złym (szpilką) – aby – uczynić drugiego – nieszczęśliwym
– nie zaniedbuje – talentu (łaski) od Boga – powołania życiowego – talentem się dzieli – choćby – to był wdowi grosz – dla jakichś Noblistów (nie pejoratywnie – żadna szpilka)
– nie zaniedbuje – żony i córki – żonę przytula i całuje – co najmniej – dwa razy dziennie – rano i wieczorem – z córką – rozmawia, przytula ją, wygłupiają się – jest ważną – dba o nie – pokazuje – są dla niego najważniejsze.

 

I jednak – pomimo – pomimo, że ‘zarzuty’ – są, brzmią logicznie i sensownie – prawdziwie – wstrzymuje się – z wszelką krytyką Kościoła (duchowieństwa).

 

Spowiedź – ma niezwykłą moc – przemieniania życia – a Bóg łączy się z nami – poprzez modlitwę (wtedy działa) – a rozmowa z Bogiem – słowa Boga to Pismo Święte.

 

Kiedyś Matka go wzięła – na rekolekcje – miał około 20 lat – gdzieś słyszała – gdzieś w Mazowieckiem – do Warszawy i w busik – na wschód albo północny-wschód – w busik na Pradze i w tamtą stronę – ksiądz Ceberek – parafia wiejska – Kościół drewniany, ale spory – na terenie budynek księdza – i jeszcze surowy budynek dla rekolekcjonistów – na górze pokoje do spania – wieloosobowe, z łóżkami piętrowymi – na dole – bodaj kuchnia – i większa sala – ze stołami, ławami dookoła – służąca jako jadalnia – i chyba też sala – rozmów, konferencji, wypowiedzi i etc. – msze nocne – całoweekendowe – ksiądz Ceberek – wziął go do swojego pokoju – o coś spytał – nie wie o co – a przede wszystkim jak – i on coś odpowiedział – coś jakoś tak – z głębi siebie – z jakiejś głębokości wewnętrznej – coś – nie pamięta co – ale – coś – zadziało się w życiu – bodaj na lepsze – na lepsze.

 

Też – wzięła go Matka – on był – jak mumia – jakby chory na mutyzm – do bodaj egzorcysty – to ten Kościół na Filaretów – ze szpicą – św. Józefa bodaj – to nie były żadne egzorcyzmy – rozmowa – wziął go ksiądz – do swojego pokoju – też o coś zapytał – jak – nie wie – a on coś odpowiedział – z głębi siebie – znów z głębi – o której istnieniu nawet nie wiedział – coś powiedział – ksiądz wstał – wyszli z pokoju – i poszedł gdzieś szybko – może przed Ołtarz – powierzyć jego Bogu – z Matką poszli – do swojego życia – coś się zadziało – życie się zmieniło.

 

A jeszcze z tych jego przygód – religijnych – widział w Internecie – przypadkiem – ksiądz Piotr Pawlukiewicz – no prawda, wszystkie Piotrki to fajne chłopaki – ale – on niesamowicie zasuwał mądrością – duszpasterz małżeństw – no po prostu – czysta poezja – słuchając jakie szczęście – i Bóg go wezwał młodo – bo – człowiek był mądry – i Bogu podobała się mądrość człowieka – i Bóg wezwał człowieka do siebie – aby – dzielić z nim – mądrość – i jak powiedział Miłosz – głupot jest potrzebna – wszelkim zamiarom.
I się spełnia – krzywo i niezupełnie.

 

Zresztą z Miłoszem – litewski – niedźwiedź brwi krzaczastych – pod koniec życia – starszy od św. Jana Pawła II – o około 9 lat – jakoś podobnie zmarli – ale – jeszcze pod koniec życia – Miłosz zwrócił się do św. Jana Pawła II – z prośbą – aby oficjalnie? stwierdził – że cała twórczość Miłosza – była twórczością religijną, chrześcijańską – natomiast – Papież – odpowiedź mu – że jego twórczość była – utrzymana w duchu religijnym.

 

Ech – KUL – to taka skarbnica – nie kopalnia – wiedzy.

 

Zapraszam – jako lubelak – na dziedziniec – pięknie tam – co on widział – i Miłosza w 81 bodaj – i Joan Baez – no Bob Dylan nie dotarł – i – Karola Wojtyłę – będącego szefem Katedry Etyki Filozofii (?) – ma taką małą, żółtą, pożółkłą już książeczkę – kupił z jakiegoś łóżka polowego – w przejściu – między Krakowskim a Hipoteczną – bodaj Etyka Filozofii – nie dał rady. Jaka to myśl – niezgłębiona – tak głęboka – że nie wiadomo skąd.

 

Stoi pali. Już zamówił taksówkę. Wraca do domu.

 

Zamyślony – a raczej rozluźniony – takim łażeniem – dopiero 1,5 metra od siebie – widzi dwie zakonnice – takie habity jasno szare i jasno niebieskie – miny – jakieś nietęgie – że papieros? – i raz dwa – Niech będzie Pochwalony Jezus Chrystus – twarze się rozświetliły, złagodniały – jak człowiek przyzwyczajony do Dobra – na Wieki Wieków – Amen.

 

Chwila.

 

Wsiada w taksówkę.

 

Rozmawia – może jakby – spomiędzy słów – wyjawiał sens – na styku słów – odnajdywał sens.
I ciekawość świata.

 

Jest taka anegdota – krakowska – podchodząca pod góralszczyznę – chłopak zrobił maturę – Szczęść Boże – nie ma już obowiązkowego – poboru do wojska – nie wiedział co chce zrobić ze swoim życiem – narzeczona mówi – siądź na taksówkę – pojeździsz, dowiesz się – i tak zrobił – zaiste – pojeździł rok, dwa, może trzy – i poszedł na psychologię – skończył z wyróżnieniem.

 

Dojeżdża – zatrzymuje się – reguluje rachunek – wychodzi.

 

Wchodzi w klatkę – patrzy – trochę ponad 20 000 kroków. Jak pięknie.

 

Przekracza próg – wchodzi do domu.

 

Być narzędziem w ręku Boga – długo się z tym nie mógł zgodzić – buntował się – a mówiąc – prawdę – nie, że być narzędziem w rękach Boga – ale ten swoisty deal – jak powiedziała święta Matka Boża – bo – powiedziała – w Orędziu z Medjugorie – a co przeczytał w „Sekret Medjugorie” – swoisty deal – módlcie się – drogie dzieci – w tych pięciu intencjach – a resztę – załatwię Ja i mój Syn – i Pan Bóg – długo się buntował – ale zaufał – i:
Bardzo Was proszę
Panie Boże
Panie Jezu Chryste
ukochana święta Matko Boża – Ciebie ukochana święta Matko Boża – bardzo bardzo o to proszę w szczególności
Aniele Stróżu
Duchu Święty
święty Janie Pawle II – Ciebie święty Janie Pawle II – również – bardzo bardzo o to proszę w szczególności
modlę się (też Różańcem) – w tych pięciu głównych – Intencjach:
bardzo Was proszę o Pokój na Świecie – w szczególności – w Ukrainie – i w Izraelu
bardzo Was proszę – o pomoc i wsparcie – i abyście zechcieli wziąć w swoją Opiekę – pomagać i wspierać – wszystkie osoby – młode i całą młodzież
bardzo Was proszę – o pomoc i wsparcie – i abyście zechcieli wziąć w swoją Opiekę – pomagać i wspierać – wszystkie osoby – niewierzące
bardzo Was proszę – o pomoc i wsparcie – i abyście zechcieli wziąć w swoją Opiekę – pomagać i wspierać – wszystkie osoby – duchowne
Panie Boże – bardzo Cię proszę – abyś wydobył wszystkie Dusze – z czyśćca do Nieba – w szczególności – bardzo Cię proszę – abyś wydobył z czyśćca do Nieba – jeśli ich Dusze znajdują się w czyśćcu – Dusze:
– cioci M.
– Pana Mecenasa Jankowskiego
– Pani od sprzątania
– Pana Jacka
– Pana Adama Bańki
– mojego Teścia Włodzimierza
– Cz. Mamy
bardzo Cię – Panie Boże proszę – abyś wydobył ich Dusze – z czyśćca do Nieba – jeśli ich Dusze – znajdują się w czyśćcu – i abyś – wydobył – Wszystkie Dusze z czyśćca do Nieba
bardzo, bardzo Was o to proszę
Panie Boże
Panie Jezu Chryste
ukochana święta Matko Boża – Ciebie – ukochana święta Matko Boża – bardzo, bardzo o to proszę w szczególności
Aniele Stróżu
Duchu Święty
święty Janie Pawle II – Ciebie – również – święty Janie Pawle II – bardzo, bardzo o to proszę w szczególności
i bardzo, bardzo Wam za to dziękuję
Panie Boże
Panie Jezu Chryste
ukochana święta Matko Boża – Tobie – ukochana święta Matko Boża – bardzo, bardzo za to dziękuję w szczególności
Aniele Stróżu
Duchu Święty
święty Janie Pawle II – Tobie – również – święty Janie Pawle II – bardzo, bardzo za to dziękuję w szczególności
W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego
Amen.

 

A może to wszystko – co jest – Wyżej i Niżej – jak – Świat Jest – Tajemnicą życia?

 

Przekroczył próg. Jest – w domu.

 

Ukochana – święta Matko Boża – Panie Jezu Chryste – bardzo Was przepraszam – nie udźwignąłem – tych pięciu Intencji – nie podołałem – bardzo przepraszam.

 

Nie podołałem?

 

Bez Boga – jakoś – nie mogę.

 

Żyć.

 

Piotr Kaczorowski