Mesjanizm jamajski

Ishion Hutchinson
„Szkoła ćwiczeń”
przeł. Jerzy Jarniewicz
Ossolineum, Wrocław 2025


 

Jeżeli ktoś choć pobieżnie czytał Harolda Blooma, to zdaje sobie sprawę z tego, że istnieją poeci „mocni”. Moim zdaniem istnieją również tzw. poeci „ważni”, którzy jednak nie są z poetami mocnymi tożsami. Różnica między poetą „mocnym” a poetą „ważnym” jest jednym z ciekawszych pól agonu, kiedy to siły „polis”, czyli szeroko pojmowanego życia społeczno-kulturalnego, co jakiś czas zawłaszczają daną poetykę, czy też nawet pojedynczego twórcę, by oswoić, a przede wszystkim uwiarygodnić naturalny lub też zewnętrznie sterowany kierunek zmian społecznych. Na drugim biegunie mamy tzw. świat literacki, który często posiada dynamikę i wewnętrzne narracje rozbieżne z potrzebami „polis”. Spięcie między tymi dwoma światami najbardziej widoczne jest oczywiście podczas przyznawania nagród literackich, kiedy to z jednej strony „polis” pragnie uhonorować to, co dla niego jest w danym momencie najbardziej przyjazne, natomiast świat literacki, może nie przeciwstawia się otwarcie temu pragnieniu, ale marudzi na „polis” i szemrze. Dochodzi wtedy do różnorakich kompromisów, ale i nie-kompromisów – czasem „polis” całkowicie zawłaszcza aktualne pisanie, świat literacki się obraża i każe celebrować coś, czego „polis” nie rozumie, albo się nawet boi. Rzadko bo rzadko, ale jednak zdarza się też, że na horyzoncie pojawia się poeta, który posiada potencjał, by jednocześnie zaspokoić żądzę „polis” i pragnienia świata literackiego. Wydaje mi się, że w kulturze anglosaskiej takim poetą będzie Ishion Hutchinson.

„Szkoła ćwiczeń” jest trzecią pozycją pochodzącego z Jamajki twórcy, oraz pierwszą z nich przetłumaczoną na język polski. Jej tematem są losy żołnierzy z tzw. Indii Zachodnich, służących w siłach brytyjskich podczas pierwszej wojny światowej. Żołnierze ci służyli na terenach Bliskiego Wschodu, w tym również Palestyny, jamajskiego Zionu, miejsca niezmiernie ważnego dla religii rastafariańskiej. Kusi, by odczytywać poemat Hutchinsona jako swego rodzaju rendering Exodusu, ale sam autor ucieka od tego płytkiego i nietrafionego pomysłu, nazywając część poematu „Anabazą Godspeeda”. Tytuł ten wprowadza drugiego oprócz wspomnianych żołnierzy, bohatera poematu, niejakiego Godspeeda, który przeżywa losy Jamajki już po odzyskaniu przez nią niepodległości. Losy bohaterów zbiorowych oraz tego indywidualnego przenikają się w „Anabazie”, tworząc pozorny kontrast, który jednak, po dokładniejszym przyjrzeniu się, pokazuje wspólnotę emocji i historyczną łączność między podmiotami lirycznymi poematu.

Z poprzedniego akapitu możemy się łatwo domyśleć, dlaczego Ishion Hutchinson uznawany jest za poetę „ważnego”. Literatura post-kolonialna, dodatkowo dająca głos osobom zapomnianym przez historię, w wysokim stopniu zaspokaja obecne potrzeby „polis”. Zaspokajanie jednak tych potrzeb może uczynić z poety publicystę, a nawet kogoś, kogo nazwałbym „rzecznikiem literackim” obowiązującej politycznej narracji. Nie dzieje się tak z jednego powodu. Omawiany twórca posiada niezwykły „stylus”, delikatny i deklaratywny jednocześnie, intymny i donośny.

„Szkoła ćwiczeń” składa się z sześciu części, a jego centralną i najdłuższą sekcją jest wspomniana „Anabaza Godspeeda”. Ta z kolei zawiera się w sześćdziesięciu sześciu poetyckich raportach wędrówki pochodzących z Indii Zachodnich żołnierzy po peryferiach ówczesnego Imperium Otomańskiego. Jest to kronika narzuconej odgórnie udręki, poezja antywojenna i zdecydowanie emancypacyjna.

 

 

Nocami raziło go słońce. Pisał list do ojca w ANGLII: „Drogi…”
gwiazdy odbijały to co notował ale trzymały się na dystans.
Potrząsnął słoikiem pełnym świetli-migu-lików i usłyszał
ciężką kanonadę od strony HAREIRY. Pociski wybuchały
w tańcu na krawędziach REDUTY ATAWINEH. Przypomniał
sobie że BELLAM to BETLEJEM które miota się jak łódź na
wodzie między jałmużną a żądzą. Nie pamiętał jednak czy
Jezus był z NAZARETU czy z BETLEJEM a może z GALILEI.
Ten wymuskany dredlok skankujący bokiem w zajezdni
autobusowej w GOLDEN GROVE powiedział chłopcu że Jezus
jest stąd i dotknął swojej piersi.

Mniej więcej w tym czasie szeregowy nr 2292 Herbert Morris
lat 17 został rozstrzelany za dezercję przez pluton egzekucyjny
składający się z 7 żołnierzy z INDII ZACHODNICH i 3 białych
żołnierzy. Jego dusza uleciała przeto do MIDIANU.

(XXXVI, s. 60)

 

Przejmujące relacje przeplatane są historiami z życia Gospeeda, który odkrywa Jamajkę w innym momencie historycznym, ale jakże podobną, wciąż zawieszoną między opresją a panafrykańskim, mesjanistycznym mistycyzmem.

 

 

Tej nocy pod osłoną mroku Godspeed wymknął się z domu
babki do klubu nocnego The Roof. Zobaczył tam bezuchego
Pipecocka Jackxona kręcącego talerzami gramofonów. Dub
pogłębił jego strach i melancholię. Następnego dnia w szkole
blask słońca zasilanego liśćmi wiśniowego drzewa rzucał
mu witraże pod nogi. Wierzgnął przeciw ościeniowi cieni
i cienie zadrżały.

„Chłopcze!” „Tak psze pana”. „Kto powalił mury JERYCHA?” „Nie
ja psze pana”. „Wyciągnij dłoń no już!” Jeszcze zanim kańczug
drasnął jego ciało chłopiec zaczął wyć a po policzkach pociekły
mu krople makowego soku.

(XXXVII, s. 60)

 

Warto prześledzić motywy i strategie poetyckie użyte w „Szkole ćwiczeń” na przykładzie tych dwóch powyższych fragmentów.

Pieśń XXXVI to fragment należący do pierwszej nitki poematu, tej inspirowanej Ksenofontem. Wysłanych do Ziemi Świętej żołnierzy trapią choroby, ostrzał wroga oraz brytyjskie plutony egzekucyjne. Stylizacja tych fragmentów, przywoływująca zarówno Stary Testament, jak i antycznych historiografów, oddaje hołd poległym Jamajczykom. Ich dusze, wędrujące do biblijnego Midianu, odzyskują to, czego im wcześniej odmawiano: uwagi i  pamięci. Jednocześnie pojawia się w tym tekście natty skanking dread, archetypiczna postać kultury rasta, bohater utworów Boba Marleya, Jah Stitcha oraz Lee Scratch Perry’ego. Prowadzi on nas do pieśni następnej, gdzie Pipecock Jackxon, właśnie jedno z alter ego Lee Scratch Perry’ego[1], wprowadza Godspeeda w przejmujący pałeczkę po muzyce roots reggae muzyczny styl dub. Dub pod koniec lat siedemdziesiątych odświeżył i uwspółcześnił nieco zleżałe i poddane komercyjnych mechanizmom środowisko muzyków-rastamanów, stając się wyznacznikiem postawy kontrkulturowej. W omawianej pieśni następuje przejście bohatera poematu na stronę natty rebel[2]. Muzyka dub pogłębia strach (po angielsku wieloznaczny w tym kontekście dread) i melancholię, powodując, że staje się on szkolnym buntownikiem. W obydwóch powyższych fragmentach historyczne tło zarysowane jest w sposób nienachalny, język jest poetycki, ale nie przepoetyzowany. Nie znajdujemy tutaj dydaktyki, za to dostajemy kunsztownie naszkicowaną liryczną przestrzeń w której dzieją się rzeczy i słowa.

Wspomniana powyżej kunsztowność jest dla mnie decydującym argumentem, który pozwala mi uznać Ishiona Hutchinsona za poetę zarówno silnego, jak i ważnego. Samą „Anabazę” poprzedzają dwa mniejsze cykle – „Preludium Godspeeda” oraz „Jego sielanki w Gaju Wiecznej Szczęśliwości”. Łącznie jest to dwanaście pozbawionych tytułów, niedługich, często jednowersowych lirycznych perełek, które sprawiają u czytelnika słuszne wrażenie że obcuje on z poezją wybitną. Pozwolę przytoczyć sobie dwa fragmenty z „Jego sielanek”:

 

Chłopiec zmaga się z flagą, a ona chlasta i smaga,
rwie mu się z rąk jak żmija, żywe drzewce.
Zwija się, spieczona, czyha. 

(s. 14)

A później dosiądą armat wśród morskich kanonad
i spojrzą na mury swojej szkoły, szaro-fioletowe,
i skulą się przed wiatrem, i będą czekać w ciszy, aż
usłyszą
sygnał trąbki, blaszaną czarę w starciu z morskim jodem.
Ich zhardziałe głosy krzyżują się z reżimem fal,
wiąże je zapał, by iść, choć przysiedli,
kryją się, choć na odkrytym polu – piechota,
co utknęła w świętym kruszcu słońca.

Żar, kurz upstrzony. Topniejący welin. Lament.

(s. 16)

 

„Szkoła ćwiczeń” jest pozycją jak najbardziej godną polecenia. Jak to się mówi w muzycznym żargonie „wszystko tu się zgadza”. Poezja jest to wybitna, przede wszystkim ciekawa, a jej polskie wydanie dopieszczone edytorsko, zarówno dzięki przekonywającemu tłumaczeniu Jerzego Jarniewicza, jak i dzięki posłowiu Bartosza Wójcika, przystępnie wyjaśniającemu kulturowe odniesienia poematu. 

 

 

[1] Lee Scratch Perry, jeden z ojców muzyki dub, był postacią niezmiernie ważną dla całej kultury jamajskiej nie tylko z powodu swojej roli jako producenta muzycznego, ale i świętego szaleńca, który pod różnymi aliasami (The Upsetter, The Peophet czy też King Koba i King Perry) transmitował swoje mistyczne muzyczno-liryczne wizje, inspirując nie tylko Indie Zachodnie i jamajską diasporę w Wielkiej Brytanii, ale i cały świat. Dość wspomnieć, że nagrywał z nim m.in. duet Orb, Beastie Boys jak i np. założyciele wytwórno Ninja Tune z  dj-skiego syndykatu Coldcut. Według niepotwierdzonej przeze mnie anegdoty, po spaleniu się jego legendarnego studia nagraniowego Black Arc (Czarna Arka), Lee Scratch Perry wpadł w taką rozpacz że chodził parę dni do tyłu. Była to niewątpliwie postać zasługująca na oddzielny poemat.  

[2] „Natty Rebel” to z kolei utwór U-Roya, osoby tworzącej mniej więcej w opisywanym przez poemat czasie i miejscu. „Natty” to przekształcone angielskie słowo „naughty”, oznaczające na Jamajce osobę żyjącą poza konwenansami, często powiązaną z ruchami artystycznymi lub rastafariańskimi. 

 

Rafał Derda