Co wy tu robicie?


 

Osoby:

 

ON – mąż

ONA – żona

PS – uciekinier z zakładu psychiatrycznego

BABKA

DZIADEK

 

*

 

Scena 1

 

PS wchodzi do wiejskiego domu. Dom z czerwonej cegły, ma ponad sto lat. W domu jest ciemno. Jest późny, jesienny wieczór. Wieś już wyludniona niemal całkowicie. Wieje wiatr. PS przewraca wiadra, potyka się. W ciemności.

 

PS

Jest tu ktoś? Ciemno jak…  Jest tu kto? (maca przełącznik światła, pstryka) Nie ma światła? Halo! Trzeci dom. I nic. Byli tu ludzie. No przecież byli… Halo! Jest tu ktoś?!

 

ON

(kaszle)

 

PS

Halo.

 

ON

(kaszle)

 

PS

Jest tu kto?! Co tak ciemno?

 

ON

(kaszle)

 

PS

(przewraca krzesło, wpada na stół) No nie! Co to jest?! Co za bajzel.

 

ON

(kaszle)

 

PS

Kto tu jest?

 

ON

(mówi cicho) Miał pan już nie przychodzić.

 

PS

A… To pan. Jest pan jednak. Co pan tak cicho mówi?

 

ON

Nie. Tak tylko.

 

PS

Cicho jakoś. Głos pan stracił?

 

ON

Miał pan już nie przychodzić.

 

PS

Ja się wczoraj zastanawiałem. Cały wieczór…

 

ON

A to kanapka, a to ser, woda, herbata, zupa. Nie ma pan co jeść? Ciągle czegoś pan chce.

 

PS

Ciemno. Gdzie pan jest?

 

ON

Tu.

 

PS

Gdzie?

 

ON

No tu.

 

PS

Ciemno. Jak w grobie. (maca przestrzeń i trafia na ciało Onego)

 

ON

Niech pan mnie nie dotyka! Precz! Niech pan już idzie.

 

PS

To mnie tak olśniło… Od razu wiedziałem, że to jest to…

 

ONA

Niech pan da spokój.

 

PS

I pani jest?

 

ONA

Łapy przy sobie.

 

PS

Nie podchodzę. Bez egzaltacji. Po co pani siedzi w tym mroku? Włączcie światło. Nie ma się czego wstydzić.

 

ON

Niech pan idzie. Tak spokojnie było. (włącza światło)

 

PS

O! Teraz lepiej. Aż oczy bolą od tego światła. Udawaliście, że was nie ma? Trzeci dom. Myślałem, że już nikt we wsi nie został. Godzinę szedłem przez las. Pokłułem sobie ręce. Ten las stał się bardziej zarośnięty. Dawniej, jak więcej ludzi było, to las był bardziej rozchodzony. W ogóle dawniej to i marchew była inna, i buraki. I zdaje się gęby ludzkie były inne. Niebo też było inne. Przykro mi jest. Jakoś mi przykro dzisiaj. I wczoraj mi było przykro. Chyba już nikt nie został. Gdzie miałem przyjść? Jak dobrze, że jesteście.  

 

ON

Chce pan kanapkę?

 

PS

Miałem nie przychodzić, ale… Jakoś tak znowu mnie olśniło… Że może jeszcze zostaliście…

 

ON

Odejdź pan. No. Odejdź. Nie chce pan jedzenia i picia, to niech pan idzie…

 

ONA

Naprawdę… My chcemy już tylko spokoju. Niech pan znajdzie sobie innych ludzi.

 

ON

Nam nic innego niż spokój nie jest potrzebne.

 

ONA

Chcemy tylko spokoju.

 

ON

My od zawsze marzymy tylko o spokoju. Chcemy w spokoju żyć.

 

PS

Ja też lubię spokój. Tak.

 

ONA

Chcemy mieć spokój. Tylko spokój, a potem możemy umrzeć. Tylko najpierw wiele lat spokoju. Spokój i bezpieczeństwo to są największe wartości życia.

 

ON

Nic innego nas nie interesuje. Tylko spokój. Spokój przy śniadaniu, obiedzie. Przed telewizorem na wersalce. Pod kocem. Pod kołderką. W wannie. I pod prysznicem. Raj na ziemi.

 

ONA

Wszystkie inne zainteresowania udawaliśmy. Tylko tego nie udawaliśmy. Tylko to jest w nas prawdziwe. Potrzeba spokoju. Chcemy mieć spokój do końca życia. Ciszę i spokój.

 

ON

O niczym innym nie marzymy.

 

ONA

Tylko spokój kochamy.

 

ON

Tak. Tylko spokój.

 

ONA

Nic innego nam nie potrzeba. Tylko spokoju.

 

ON

Tak. Oczywiście. Tak jak mówi moja żona. Tylko spokój ma dla nas sens. Nic innego. Nic.

 

PS

Dacie coś powiedzieć?

 

ONA

Nic. Tylko spokój. (po chwili. Trochę z agresją) Chce pan jeść czy nie?! Pić?

 

PS

Trzeci dom. Bolą mnie nogi.

 

ON

Niech pan idzie. Może się panu poszczęści.

 

ONA

Tak. Może się Panu poszczęści.

 

ON

Może się okazać, że ma pan niesamowite szczęście.

 

ONA

Tak. Szczęście potrafi dopaść człowieka nagle.

 

ON

Nawet człowiek nie wie skąd. A tu masz… Szczęście.

 

ONA
Niech pan idzie.

 

ON

My chcemy tylko spokoju. Już tylko spokój się liczy. Nic więcej.

 

ONA

Tak. Nic więcej. Nam już nic innego w życiu nie jest potrzebne. Spokój do samej śmierci.

 

ON

Codziennie spokój.

 

ONA

Każdego dnia spokój.

 

ON

I każdej nocy spokój. Spokój w drodze do pracy i z pracy. W drodze do sklepu, na polu. Tylko spokój. Już tak dużo było braku spokoju, tylu ludzi zwariowało z braku spokoju. Tylu ludzi skończyło ze sobą, bo nie mogli znaleźć spokoju. Tylko spokój się liczy.

 

ONA

Życie nie daje spokoju, ale nam, tu, udało się mieć spokój.

 

ON

Niech pan idzie dalej. Niech pan nas zrozumie.

 

PS

Pójdę dalej, ale nie wiem, czy w następnym domu ktoś będzie… Tam może być pusto. To już pusta wieś. Pamiętam, że było tylu ludzi. Nie można się było dopchać w kolejce po kiełbasę. I po buty. Po ser. Pamiętacie? Nawet po olej trzeba było stać. A było mniej ludzi. Teraz chwalą się, że ponad osiem miliardów jest. Puste domy. Jeden po drugim. Dawniej nie można się było nigdzie dopchać.

 

ONA

Proszę. Niech pan nas zostawi w spokoju.

 

PS

Ja ludziom nie wierzę.

 

ON

Dobrze. Niech pan nie wierzy.

 

PS

Tak się chwalą w telewizji i w Internecie, że tyle ludzi, ponad osiem miliardów… Chwalą się, że tyle wojen, tyle chorób na świecie. Tak się ciągle chwalą i chwalą…

 

ON

Niech pan idzie. Musimy zgasić już światło. Chcemy iść spać. Nikt już nie chce o tym rozmawiać. O wojnach, chorobach, kalectwie, brudzie… Daj pan spokój. Kto normalny chce o tym słuchać? Panie. Daj pan spokój. Chcemy wejść pod kołdrę. Mamy świeżo wypraną pościel. Aż pachnie.

 

ONA

Aż nie chce się wstawać z łóżka. Taki piękny zapach od płynu do prania i płukania. Teraz robią takie płyny, że zapach pościeli potrafi odurzyć jak miłość, jak raj…

 

ON

I nowe poduszki. Miękkie takie, że głowa wpada i nie można jej potem podnieść. Odpływa się normalnie. A kołdra jest tak lekka i tak otulająca. Raj. Mówię panu… Raj.

 

ONA

Tak. Świeżo uprana pościel. W pachnącym płynie. I taka słodycz pod kołdrą. Taka słodycz. Spokój.

 

ON

I wszyscy daleko. A tu otulająca, wspaniała słodycz. Ta pościel sprawia taką ulgę. Daje takie szczęście.

 

ONA

Ludzie zmądrzeli. Już nic nikogo nie interesuje. Nic. Ważny jest tylko spokój i zdrowie. A reszta… Urojona…

 

PS

Chwalą się i chwalą. W telewizji. W Internecie. Ludzie się tylko chwalą. We wszystkich wiadomościach…  Że są gwałty, mordy, masowe mordy. Że wypadek na autostradzie, że katastrofa lotnicza. W każdych wiadomościach i w Internecie. Chwalą się nieustannie… Ludzkość się chwali. Na całego. Że zatrucie strychniną, że zatrucie wódką, że śmierć z przedawkowania. Że zatrutą kiełbasę zjedli jacyś ludzie… Ciągle się tylko chwalą…

 

ONA

To informacje. Ludzie chcą wiedzieć.

 

PS

Chwalą się! Niby informacje przekazują… Ale tak jakoś… Jakby się chwalili… Ci dziennikarze i dziennikarki… Niby misja, niby prawda, a tak naprawdę chwalą się… Sobą… Tymi morderstwami, zbrodniami, podpaleniami… Ostatnio dużo podpaleń… Ale chwalą się… Sobą. Sobą jednak się chwalą… Takie miny mają … Miny chwalące siebie…. Samochwalcze miny!

(po chwili)

Mnie też kiedyś pochwalili. Nie powiem, nawet bardzo mnie pochwalili…

 

ONA

I co?

 

ON

(z pretensją w głosie, że żona okazuje ciekawość) Kochanie…

 

PS

I potem wyszło, że kłamali… Że jestem głupek, dureń, ćwok… Dureń. I jak szedłem drogą i kogokolwiek spotkałem, to wiedziałem, że robi ze mnie durnia. Każdy robi ze mnie durnia. Każdy kogo spotkam. Każdy człowiek. Każda małpa. Słoń. Mrówka. Doszło do tego, że kamień robi ze mnie durnia, drzewo, niebo, słońce, krowa, patyk. Mrówka robi ze mnie durnia. Powietrze robi ze mnie durnia, fizyka, kosmologia, ziemia, deszcz, trasy szybkiego ruchu, storczyki oraz nawet komin, dym, zając co na polu stoi, sarna co na polu stoi. Nawet jak się wiadro przewróci to robi to ze mnie durnia. Tak wyszło.

 

ONA

Jak to?

 

PS

Ano tak to.

 

ON

Proszę pana, niech pan idzie…

 

PS

(po chwili. Do Onego. Popada w rozgorączkowanie)

Jaka była pana matka? A ojciec? Jaki był? A babka? Dziadek? Ma pan zdjęcia? Jak wyglądali? Też nie mieli urody jak pan? Ma pan zdjęcia? Też byli brzydcy i nierozumni?

 

ON

Nie mam.

 

PS

Ma pan… No niech pan się przyzna. Też byli tacy brzydcy jak pan? Niech pan pokaże mi jakie mieli twarze?

 

ON

Niech pan już idzie.

 

ONA

Niech pan idzie. Proszę…

 

PS

Macie jakieś zdjęcia? Spalił je pan?

 

ON

Nie mam żadnych zdjęć.

 

PS

No niemożliwe.

 

ONA

Chce pan herbaty?

 

ON

Jak damy panu pić i jeść, to pójdzie pan?

 

PS

Zasypiam z waszym widokiem i budzę się z nim. Różne rzeczy widziałem na tym świecie, ale wasz widok jest tak ujmujący… Taki przejmujący… Ten brak urody. Brzydota jakaś. Ma pan zdjęcie matki i ojca? No ma pan? Ta nierozumność wasza. I brak urody. Urody życia. Wy nie macie w sobie urody życia. Gdzie jest ta cała uroda życia…? Ale ja was uwielbiam. I nikogo już nie mam… Gdzie mam iść? Nie ma gdzie iść…

 

ON

Zadzwonię…

 

PS

Tak się chwalą tą urodą życia… Uroda życia to, uroda życia tamto… Ciągle się chwalą sensem życia i urodą życia… W książkach, w telewizji, wszędzie… A ja ciągle wychodzę na durnia. Innemu pasek od spodni się źle zawinie i już moda, wspaniałość, wielkość, sława… A ja dureń, bo mi się pasek zawinął.  Inny założy ciemne okulary i robi się tajemniczy… A ja w okularach wychodzę na durnia. Ja jakbym się ubrał modnie, to by mnie wyśmiali, bo wyglądałbym jak dureń. Jak jakiś polityk się ubierze modnie albo aktor albo inny artysta, proszę państwa, to jest git, to modnie, tajemniczo, budzi podziw. O Boże. Jak ja mam się ubrać, żeby nie być durniem? Nie umiem wzbudzić żadnego szacunku i podziwu. Tak. Wiem, co mówię. I nic na to nie poradzę, że inni nie wiedzą, co mówię. Nikt nic na to nie poradzi. Wiecie na czym polega mój problem?

 

ONA

No?

 

PS

Że nie będę nigdy Anglikiem.

 

ONA

Co?

 

PS

I nie będę Niemcem. Francuzem. Nikim. Tylko tym czym jestem.

 

ON

Zadzwonię…

 

ONA

Dzwoń. Na pewno ktoś jest na dyżurze. Niech przyślą kogoś po niego.

 

ON

Niech pan idzie. Albo dzwonię…

 

PS

Niech pan tego nie robi… Jesteście moją jedyną radością, nadzieją. Nikt mi nie został. Nie mam gdzie iść. A iść trzeba.

 

ONA

Czy pan rozumie zasady?

 

PS

Jakie zasady?

 

ONA

Zasady postępowania. Odwiedzin. Zasady kultury.

 

PS

Od samego początku mi to śmierdziało.

 

ON

Co?

 

PS

Kapitalizm.

 

Ona

Słucham?

 

PS

Socjalizm.  Faszyzm.

 

ON

Niech pan idzie. Naprawdę…

 

PS

Od razu mi to śmierdziało… Komunizm, fizyka, matematyka, metafizyka, chemia, prawa natury, poezja, filozofia, aktorstwo, mądrość, państwo, naród, ja, my…

 

ONA

Ostatnio pan mówił, że już nie przyjdzie.

 

PS

Urodziny, imieniny, dzień uśmiechu, dzień wiosła, dzień słońca, dzień królika, dzień osła… Dzień misia. Dzień pięty. Dzień palca. Dzień paznokcia.

 

ON

Niech pan przestanie.

 

ONA

Mam sok pomarańczowy. Może chce pan soku? Witamina C. Zapobiega podagrze.

 

ON

Ja chcę herbaty.

 

ONA

Dzwoń. Zawiadom ich.

 

ON

(dzwoni) Nikt nie odbiera. Czy tam nikt nie siedzi na recepcji? Niemożliwe…

 

PS

Niech pan nie dzwoni. Obiecuję, że wyjdę. Nie posiedzę długo. I obiecuję, że jestem ostatni raz. Naprawdę ostatni.

 

ON

Ostatnio też pan tak mówił.

 

PS

Ostatnio się pomyliłem.

 

ON

Może teraz się też pan myli.

 

PS

Nie. Teraz się nie mylę.

 

ONA

Ciekawe. Na jakiej podstawie pan to stwierdza.

 

PS

Nie będę tego tłumaczył, bo nie zrozumiecie.

 

ON

Może jednak.

 

PS

Proszę bardzo…. Gdy byłem tu ostatnim razem, mówiłem prawdę. Kiedy dziś wyszedłem do was, zaprzeczyłem tej prawdzie. I jestem. Otóż prawda okazała się nieprawdą. Teraz obecna prawda jest prawdą. I w nią należy wierzyć. Oczywiście pojawi się jeszcze kolejna. Ale na razie musimy się trzymać tej prawdy, że właśnie dziś jestem ostatni raz. To proste.

 

ONA

Jestem zmęczona. A pan, zdaje się, jest pijany. Czy coś takiego. Pan jest gorszy niż pijak, niż najgorszy mendowaty, zrzędliwy, upierdliwy pijak… Czy wam tam dają alkohol?

 

ON

Niech pan się zbiera, zanim zaczną pana szukać.

 

PS

Myślę, że jeszcze jakiś czas nie będą.

 

 

ONA

Obiecuje pan, że niedługo wyjdzie?

 

PS

Tak. Obiecuję.

 

ON

Chcemy z żoną odpocząć.

 

ONA

W świeżej pościeli.

 

PS

Jestem nudny?

 

ON

Nie powiedziałem tego.

 

PS

Nie da się ze mną normalnie rozmawiać?

 

ON

Przecież nic takiego nie powiedziałem.

 

PS

Nie ma co ze mną zrobić?

 

ONA

Jesteśmy dla pana mili. Rozumiemy sytuację. Niech pan to doceni.

 

PS

Jestem irytujący? A wy nie? Tak? Z wami nie trzeba nic robić. Tylko z takimi jak ja.

 

ONA

Niech pan idzie. Naprawdę. Późno się robi.

 

ON

Będziemy zmuszeni wyprosić.

 

ONA

Irytujący pijak.

 

PS

Dlaczego niektórzy nie nadają się zupełnie do składania wizyt?

 

ONA

Znowu pan zaczyna.

 

PS

Ale przecież muszą żyć, zanim się ich zakopie… Bo są. Dlaczego niektórzy nie pasują do ludzkości…?

 

ON

Niech pan przestanie to mówić.

 

PS

Dlaczego nie pasują do wojny i pokoju, prawdy i kłamstwa, sensu i braku sensu… Do homoseksualizmu, heteroseksualizmu, do żadnego izmu… Nawet do nienawiści… Nie pasują do tego, co jest człowiekiem, psem, krową, niebem, ziemią, gwiazdami… Dlaczego są tacy na świecie, którzy do niczego i do nikogo nie pasują? Do żadnej rzeczy i do żadnego miejsca… (po chwili) I do tego są zdrowi… Nie cho-rzy. Tylko zdro-wi.

 

ON

Mogę pana odprowadzić. Porozmawiamy po drodze. Mówi pan interesujące rzeczy, ale my nie mamy dzisiaj czasu… Chcemy odpocząć w spokoju.

 

ONA

Dlaczego pan szedł przez las? Przecież drogą jest bliżej…

 

PS

Bliżej, ale gorzej. Wszędzie łażą jacyś ludzie. U nas już nikogo nie ma. Pusto i zimno.

 

ONA

Kto chodzi? Kto łazi po okolicy?

 

PS

Jacyś mili ludzie. Popatrzyli na mnie i dali mi kanapkę.

 

ONA

Ale gdzie chodzą?

 

PS

No gdzie, gdzie? Po lesie, po polach. Nie jest ich dużo. I starzy i młodzi. Różni. Jak się trafi. Ale w sumie nie ma ich wiele. Też nie mają gdzie iść. Ludzie teraz nie mają gdzie iść. I tak chodzą. Ja też nie mam gdzie iść.

 

ONA

O czym pan mówi?

 

PS

O faktach. Ja trzymam się faktów. Wręcz chorobliwie trzymam się faktów. I to powoduje, że nie mogę się z faktów wyzwolić. Ludzie nie lubią faktów, więc trzymają się kłamstw. A ja wręcz odwrotnie. Ja nie mogę żyć bez faktów, bez prawdy. A ludzie nie mogą żyć z faktami. Lubią żyć kłamstwami, które stają się dla nich prawdą. Ostatecznie umysł ludzki nie radzi sobie ani z faktami, ani z prawdą. Jest bezradny wobec jednego i drugiego.

 

ON

Mogę iść z panem z powrotem przez las.

 

ONA

(próbuje go odwieźć od tego planu) Kochanie…

 

PS
Czy herbata aktualna? Mogę dostać? Proszę się nie denerwować na mnie. Proszę, bardzo proszę… Wiem, że wszyscy mają skłonność do tracenia cierpliwości dla mnie… To nie wasza wina… Nie wiecie co robicie… Nawet jak macie rację, to nic nie wiecie. Nie mam do was pretensji. Żadnych. Jak miałbym mieć jakieś pretensje. Ja nic nie poradzę na to, że nikt nie został we wsi. Nie ma gdzie iść… Puste domy. Jeden po drugim. (po chwili, ze smutkiem) Nikt nic nie wie…

 

ONA

Mąż pana odprowadzi.

 

PS

O. Zaraz odprowadzić.

 

ON

Miał pan ze sobą kurtkę?

 

PS

Kurtkę?

 

ON

Tak.

 

PS

A nie wiem. Jak pan myśli? A jak pani myśli?

 

ON

Niech pan wstanie, pójdziemy. Na pewno na pana czekają.

 

PS

Kto czeka? Przecież już nikt tam telefonu nie odbiera. Tam się pusto zrobiło… Nudno trochę… I ponuro.

 

ONA
To miał pan kurtkę?

 

PS

Kurtka. Ta kurtka… Jakby mi coś do głowy wkręcili… KuRtKa… Tyle kurtek… Każdy zostawia po sobie kurtkę… Odchodzi i zostawia… W mojej rodzinnej wsi mówiło się na to odumarki…

 

ON

Co?

 

PS

Ciuchy po trupach… Każdy zostawia na tym świecie jakich ciuch. Rajstopy. Majtki, skarpety, koszule. I to czasami niewyprane. To taki ślad. Ślad… Odumarki. Zostawia i umiera sobie.

 

ON

Co pan znowu opowiada. Zbieramy się. Poszukamy kurtki i idziemy.

 

PS

Byłem mistrzem przejmowania ciuchów po trupach… Ludzie sami mi przynosili… Nic nie kupowałem… Tylko bieliznę brałem z różnych kościołów, od różnych wyznań miłosiernych… Bo mieli nieużywane… Chociaż Bóg wie, czy nie były prane i od nowa pakowane… Za każdym razem, gdy zakładałem gacie z jakiegoś wyznania, kościoła, narodu, rodu, z jakiejś partii, ideologii, światopoglądu albo z pewnego poziomu inteligencji… To przechodziło mi przez myśl jednak, czy już nie były na czyimś tyłku… Niby czyste… Czuć je było nowym, ale jednak… Było ryzyko cudzej inteligencji, co je nosiła…

 

ONA

Kurtka była po kimś?

 

PS

Jaka kurtka?

 

ONA

Pana.

 

PS

Nie umiem powiedzieć…

 

ONA

Była więc ta kurtka, czy nie?

 

ON

Niech pan powie…

 

PS

Jesteście nierozumni… Pani jest nierozumna i pan… Ale ja was uwielbiam. Lituję się nad wami moim uwielbieniem. Tylko ja. Nikt więcej się nie ulituje… A teraz wy się ulitujcie nade mną. Ja już nie mam gdzie iść. Nie wiem, gdzie mam iść. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Czuję się samotny. Taki bardzo samotny. Nie mam do kogo iść.

 

ONA

Co on mówi?

 

ON

Czy miał pan kurtkę?

 

PS

Jaką?

 

ONA

No nie wiem. Kurtkę. Czarną? Odumarkę.

 

PS

Miałem czarną. Kiedyś miałem.

 

ON

Poszukamy jej. Trzeba ją znaleźć, bo zimno się robi. I sobie pójdziemy. Prawda? Przez las.

 

PS

Muszę wam wyjaśnić jednak, że jesteście nierozumni. Pani jest nierozumna. I pan. To was nie obraża, bo wszyscy ludzie na świecie są nierozumni, i z tego powodu, że są nierozumni, wiecznie obrażają się. Ktoś musi to wyjaśnić. Trzeba to wreszcie wyjaśnić i boję się, że jeżeli ja tego nie zrobię, to nikt tego nie zrobi. Nikt za mnie tego nie zrobi.

 

ONA

Może ta kurtka została w sieni. Idźcie tam. A może zostawił pan na ławce przed domem. Dziś taki ciepły wieczór. Może pan posiedział chwilę na ławce, zanim wszedł do nas i zostawił tam kurtkę.

 

PS

Ktoś wam musi wytłumaczyć.

 

ONA

Miło nam było. Może pan jeszcze zajrzy kiedyś.

 

PS

Żądam herbaty. Herbaty! Czy wiecie, że herbata robi też ze mnie durnia? Ale muszę pić. Jestem uzależniony od herbaty.

 

ONA

To ciekawe.

 

PS

Bo elegancja, na przykład, też robi ze mnie durnia, tak jak królewska korona, nakrycie głowy, hełm, czapka generalska. Beret. Wełnianka. Wszystkie te nakrycia głowy robią ze mnie durnia.

 

ON

Nakrycia głowy?

 

ONA

Może pan zgubił tę kurtkę. Mąż weźmie latarkę i pójdziecie poszukać. Żeby jakieś psy nie rozniosły.

 

PS

Jakie psy. Ludzi nie ma, a psy mają być?

 

ONA

Musimy z mężem się położyć już.

 

PS

Chcecie iść spać? I leżeć w upranej, wspaniałej pościeli.

 

ON

Jutro. Jutro będzie herbata. A teraz niech pan idzie.

 

PS

Dziś jest ładny wieczór. Czasami mówi się: piękny. Jutro to nie wiem, co będzie. Herbatę poproszę. Błagam o herbatę. O łyk herbaty. Łyk ratującej życie herbaty. Nie odmawiajcie mi herbaty. Nie pozwalajcie, żebym nie dostał herbaty.

 

ONA

Dzwonię po policję.

 

ON

Może nie. Może ktoś przyjdzie z zakładu? Po co robić zamieszanie. Spokojnie.

 

PS

Nie możecie mnie wyrzucać. Ja was… Kocham. Przecież ja to wszystko mówię z miłości. Nie mam już kogo kochać. Tylko wy mi zostaliście. Jeśli z miłości, tak jak ja, nikt nie powie, że ludzie są nierozumni, to świata nie da się już uratować. Nie da się uratować ludzkości, człowieczeństwa… Nic nie da się uratować. Trzeba wytłumaczyć ludziom, że są nierozumni… Co do jednego… Nie mamy innego wyjścia… Ja was kocham… Powtarzam… Kocham was… I muszę wam to powiedzieć z miłości… Chcę was uratować… Rozum was nie ochroni. Bo jesteście nierozumni… Uwierzcie mi. Żyjecie tu sobie… Nie wiecie co się dzieje. Ja chodzę po wsiach. Tam nie ma ludzi. Tylu było. I co? Co? Nie ma ludzi. A ci co zostali nie mają gdzie iść…

 

ON

(wykręca numer do szpitala psychiatrycznego)

Nikt nie odbiera. Nie pracuje tam nikt?  Co to za ośrodek?

 

ONA

Gdzie ty dzwonisz?

 

ON
Do nich. Do psychiatryka.

 

ONA

Miałeś dzwonić na policję.

 

ON

Na jaką policję?

 

ONA

Naszą.

 

PS

O tej porze przy telefonie już nikt nie siedzi. Nie pan co dzwonić. Jest tylko jedna pielęgniarka na noc. Ale już jej nie ma. I ochroniarz. Ale on też gdzieś poszedł. A może już go całkiem nie ma. Na policję też nie ma co dzwonić. Tam nikogo nie ma. Wiecznie brakuje policjantów. A tu szczególnie brakuje. Tak bardzo, że ich nie ma. Zero. Nic. Zmierzamy nieuchronnie do świata bez policjantów.

 

ON

Dobra. Dajmy już spokój. Idziemy. Niech się pan zbiera.

 

PS

Czy wy naprawdę chcecie mnie wygonić? Jeśli mnie wygonicie, to już wam nikt nie zostanie… Myślicie, że jak jest taki piękny wieczór i jak w radio muzykę puszczają, jak pościel jest miękka i pachnąca, to wszystko jest w porządku? To wszystko gra? A ja wam mówię, że nie. Nic nie gra. Nic nie jest w porządku. Nic!

 

ON

Co pan mówi?

 

ONA

Jestem zmęczona.

 

PS

Nic nie jest w porządku. Nic nie gra. Nic.

 

ONA

W ogóle mnie to nie obchodzi co ma pan do powiedzenia. Umówiliśmy się ostatnim razem, że nie będzie pan już przychodził. Chcę spokojnie usiąść przed telewizorem, obejrzeć głupi film, napić się głupiej herbaty i zjeść głupią kanapkę, albo kawałek głupiego sernika. Chcę zasnąć w pachnącej, miękkiej pościeli.

 

PS

Nie mogę iść. Nie wyjdę. Nie mogę.

 

ONA

Jakoś dziwnie się czuję.

 

ON

Co ci jest?

 

ONA

No nie wiem. Boję się.

 

ON
Czego się boisz?

 

ONA

Jakiś lęk mnie ogarnia.

 

ON
Jaki lęk?

 

ONA

Nie wiem. Daj mi tabletki na uspokojenie.

 

ON

Co?

 

ONA

Nie wytrzymam.

 

ON

Co się dzieje?

 

ONA

No nie wiem.

 

ON

Płaczesz?

 

ONA

Boję się.

 

ON

Ale czego?

 

ONA

Nie wiem. Daj mi leki uspokajające.

 

ON

Ale co ci jest?

 

ONA

Daj leki.

 

ON

(szuka leków) Boże, co się dzieje?

 

ONA

Boje się, bo zostało tyle kredytu do spłaty. To przecież stary dom, a my wzięliśmy kredyt na tyle lat.

 

ON

Nigdy nie mówiłaś, że cię to martwi.

 

ONA

Daj leki.

 

ON

Źle się tu czujesz?

 

ONA

Daj wreszcie te tabletki!

 

ON

Proszę. I woda. (ona połyka i wzdycha)

 

PS

To będzie ta herbata?  Wie pan, że ja miałem takie dni, że wypijałem ponad sześćdziesiąt herbat? Stąd siwe włosy i braki w uzębieniu. Chce pan zobaczyć moje zęby? Wie pan, że ja mam niepochamowaną atencję do kawy i herbaty. I do papierosów. Taką szlachetną. Pielęgniarki to mnie uwielbiają za to. Za tę oryginalność.

 

ON

Nie. Nie chcę zobaczyć pana zębów. Może innym razem.

 

PS

Oczywiście. To… To może pani zajrzy? Chce pani zobaczyć moje zęby? To znaczy braki…

 

ONA

Z cukrem herbata? Boże, co się ze mną dzieje. Boję się.

 

PS

(nakręca się, rośnie w nim napięcie. Wpada w pętlę wypowiedzi)

Nie mam zębów praktycznie. Cukier, wie pani… Uwielbiam. Tak jak kawę i herbatę uwielbiam. Jak wspomniałem, że wypijam śmiertelne dawki? Kiedy rano wstaję, mam ogromny już głód tych używek. I muszę już od rana o tym myśleć. I jak próbuję zapomnieć o tym, to natychmiast wraca to do mnie. Próbuję sobie z tym poradzić. Naprawdę próbuję sobie od dzieciństwa z tym poradzić. Bo ja ten głód mam od dzieciństwa. Jak tylko otworzę oczy, wszystko się zaczyna, tak samo się zaczyna jak poprzedniego dnia i jeszcze poprzedniego. Wszystko się tak samo zaczyna, nieustannie zaczyna i nie można w żaden sposób tego zaczynania zahamować. To jest natarczywe i nieustępliwe, nieustająco i nieznośnie nieustępliwe.

(zmieniając temat. Po chwili) Cicho. Słyszycie? Słyszycie?

 

ONA

Co?

 

PS

Idą.

 

ON

Kto idzie?

 

PS

Słyszycie? Idą. Idą.

 

*

 

Scena 2

 

Wchodzą bez pukania: Babka i Dziadek. Robią zamieszanie. To wtargnięcie. Są głośni.

 

BABKA

To tu! Wiedziałam, że to tu!

 

DZIADEK

Co tu? Tam też było ładnie.

 

BABKA

Zimno było. Tam niepalone dawno. I nie było ludzi.

 

PS

No. Tu ciepło jest.

 

ON

Zaraz, zaraz. Kim państwo są?

 

DZIADEK

(przedrzeźnia) Kim państwo są? Kim państwo są? Zobacz ich. Jacy wytworni. Ja jestem mężem tej starej kobiety. (śmieje się prymitywnie)

 

BABKA

A ja jestem żoną tego starego dziada. (śmieje się prymitywnie)

 

ONA

Ale co wy tu robicie?

 

BABKA

(śmieje się głośno)

Dobre. Nie?

 

DZIADEK

A wy? Co wy tu robicie?

(do Onego) Masz wódkę?

 

BABKA
A salceson? Mnie się chce salcesonu od rana. Czułam, że tu ktoś będzie.

 

DZIADEK

E-tam, czułaś. Trafiło się.

 

ONA

Ja mam tego dosyć!!!

 

BABKA

Ja też… A kto nie ma dosyć?!

 

DZIADEK

Każdy ma dosyć. Już dawno wszyscy mają dosyć. Ja to nie znam nikogo, kto by nie miał dosyć.

 

BABKA

Nie ma tak dobrze.

 

DZIADEK

Nie było tak, nie ma i nie będzie.

 

BABKA

Cwaniaki. Nie ma tak.

 

DZIADEK

Szynkę macie? A coś na ciepło?

 

BABKA

Tak. Na ciepło niech coś zrobią.

(Babka i Dziadek zaczynają rozrabiać. Przewracają krzesła, tłuką talerze, butelki, robi się wielkie zamieszanie. Śmieją się przy tym i są bardzo głośni)

 

DZIADEK

O jakie ładne radio. I gramofon… (rzuca o podłogę) U mnie mówiło się adapter.

 

BABKA

(podchodzi do Onej i pokazuje palcem. Przemocowo pyta) A to? Co to jest?

 

ONA

Słucham?

 

BABKA

Co to jest? Pytam!

 

ONA

To?

 

ON

Nie odpowiadaj. To prowokacja. Prowokacja.

 

DZIADEK

Zamknij się pan. Moja żona chyba o coś pyta. Kulturalnie pyta. Nie?

 

ONA

Nie rozumiem.

 

BABKA

Głucha pani jest?

 

ONA

(ze strachem w głosie) To?

 

BABKA

No to. To.

 

ONA

(ze strachem w głosie) Krzesło?

 

BABKA

(głośno) Chachachachachaa… Słyszeliście? To jest krzesło. No nie.

 

DZIADEK

Jaka mądra. To jest… Krzesło!

 

BABKA

Krze-sło.

 

DZIADEK

A to? To? No… Co to jest?

 

ONA

(boi się) Stół?

 

DZIADEK

Stół. To jest stół.

 

BABKA

No tak, mój kochany mężu. Stół.

 

DZIADEK

A to. To. Co to jest?

 

ONA

(przerażona) To?

 

BABKA

Nie! Nie…! Teraz on. On niech odpowie.

 

ON

Co mam powiedzieć?

 

DZIADEK

No to, to… Co to jest?

 

ON

(próbuje być pewny siebie, ale nie wychodzi) Lodówka.

 

BABKA

(prymitywnie i głośno) Chachachachacha… Lodówka.

(zaczynają się śmiać. Znowu coś tłuką)

 

DZIADEK

(do Babki. Pokazuje na PS) Ty, zobacz. A co to za jeden?

 

ONA

My nie wiemy.

 

DZIADEK

Nie wiecie?

 

ON

Nie.

 

BABKA

Mizerny jakiś. Taki raczej człowieczek, a nie człowiek.

 

DZIADEK

Jakby inna rasa. Inny gatunek. Takie oczy ma. Nieludzkie.

 

DZIADEK

(do PS) Kim ty jesteś? Uwaga… Cicho, cicho. Będzie mówił.

 

PS

(bardzo spokojnie) Ja tu spokojnie przyszedłem, bo nie miałem gdzie iść.

 

BABKA

My też nie mamy gdzie się podziać. Nikogo nie ma w domach. Pusto. Czwarty dom. I nic.

 

ON

Nie słuchajcie, co on mówi. On uciekł z zakładu… Dla chorych umysłowo. On bredzi. Nie słuchajcie.

 

ONA

On uciekł z zakładu i nie chcą po niego przyjechać.

 

BABKA

(do Onej) Zamknij się. Co ty gadasz? Próbujesz nas oszukać? Mącisz?

 

DZIADEK

Mąci.

 

BABKA

Kłamie.

 

DZIADEK

Jak kłamiesz, to nie ręczę za siebie. (pyta Onej) Co to jest?

 

BABKA

No. Mów. Mój mąż cię o coś pyta.

 

ONA

Nie chcę.

 

BABKA

(agresywnie) Co to jest?!

 

ONA

(płacze) Wiadro.

 

DZIADEK

Nie zgadłaś. To jest przewrócone wiadro. (śmieją się z Babką) Jest coś w tej lodówce?

 

ON

(podchodzi do Dziadka)

Wie pan co? Możemy wam dać jedzenia. Mamy w zamrażarce w piwnicy sporo ryb, schab mrożony, szynkę i spory kawałek dziczyzny. Mamy też różne przetwory.

 

DZIADEK

A co my mamy z tym zrobić? Dźwigać przez pola po nocy?

 

ON

Niech pan mi powie.

 

DZIADEK

Co takiego?

 

ON

Czego wy chcecie?

 

DZIADEK

Słucham?

 

ON

Po co tu przyszliście?

 

DZIADEK

A pan?

 

ON

Co ja?

 

DZIADEK

A ta, pana…

 

ON

Żona.

 

DZIADEK

No.

 

BABKA

Jak na widelcu. (śmieje się prymitywnie)

 

DZIADEK

(do Onego) A wy co ? A wy? Co robicie?

 

ON

No żyjemy.

 

OJCIEC

No i my też. My też tu żyjemy.  Moja stara żona i ja stary. Też żyjemy. Nikt się z nas sam nie pchał na świat, ale żyjemy. Ktoś nas uruchomił. Tak jak was. Żyjemy tak jak wy. Życie nas tu przygnało tak jak was.

 

ON

Nie rozumiem,

 

DZIADEK

Nie rozumiem, nie rozumiem. A co to jest?

 

ON

Co?

 

DZIADEK

Co to jest?!

 

ON

(z rezygnacją) Szafa.

 

DZIADEK

Chachachachachacha! Szafa! (wszyscy się śmieją)

 

BABKA

Szafa… No zobacz… Stary, to jest szafa… Szafa… No popatrz. Szafa. Chachachachacha….

 

DZIADEK

Chodźcie do kuchni, zobaczymy co tam mają w tej lodówce. Taka piękna lodówka, aż widać ją z pokoju. Jak szafa. Wielka jak szafa.

(idą. Po chwili słychać głosy z kuchni)

 

DZIADEK

O! Jaja!

 

BABKA

Szynka. Ale obślizgła. W markecie kupili. Co za dziadostwo.

 

DZIADEK

Ser!

 

BABKA

Mleko! Krowie mleko!

 

DZIADEK

Kaszanka!

 

BABKA

Zsiadłe mleko!

 

DZIADEK

Musztarda!

 

BABKA

Kiełbasa!

 

DZIADEK

Schabowy!

 

BABKA
Piwo!

 

DZIADEK

Smalec!

(Dziadek i Babka wchodzą do pokoju. Są głośni)

 

ON

Czego chcecie?

 

DZIADEK

Normalnie. Przyszliśmy spalić wasz dom.

 

ON

Co?

 

DZIADEK

Spalimy wasz dom.

 

BABKA

Jak chcecie, zostańcie w środku, jak nie, to idźcie sobie w pole, do lasu, gdzie chcecie?

 

ONA

(przerażona) Jak to spalić?

 

DZIADEK

(śmieje się głośno) Jak to spalić, ślicznotka pyta? Jak to? Spalić? Spalić?… No spalić.

(dziadek z Babką się śmieją)

 

BABKA

To co? Zostajecie? Czy idziecie na pole. Do lasu.

 

ON

Jak to, zostajemy czy idziemy?

 

ONA

To jest nasz dom.

 

ON

To jest przecież nasza własność.

 

BABKA

(ironicznie) To jest wasz dom? Co ty nie powiesz?

 

ON
Ludzie, przecież my kupiliśmy ten dom.

 

DZIADEK

(przedrzeźnia) Kupiliśmy dom. Kupiliśmy dom. To jest nasz dom.

 

ONA

Pozwólcie nam tu zostać.

 

DZIADEK

Kto wam zabrania. Możecie zostać. Macie wybór. Możecie zostać albo iść na pole. Albo do lasu. Nad staw. Gdzie chcecie. Jesteście wolnymi ludźmi. Może iść gdzie chcecie. Macie wolną wolę i jesteście wolni. Róbcie jak uważacie. Możecie też zostać. Nikt was nie wygania.

 

ONA

Nie. To niemożliwe. Przecież to jest nasz dom. Pracowaliśmy na to tyle lat.

 

BABKA

(przedrzeźnia) Pracowaliśmy, pracowaliśmy. Jak się przechwala. Wielu ludzi na świecie pracuje i nawet na psią budę ich nie stać. Stary, daj naftę i zapałki.

 

DZIADEK

Masz.

 

BABKA

Tylko żeby nie były zamokłe.

 

DZIADEK

Trzymałem w folii w kieszeni. Ciepłe i suche. Od ciała się nagrzały. Stary jestem jak nie wiem co, ale moje ciałko jeszcze grzeje. Jeszcze ma temperaturę. I to nie pokojową…

 

BABKA

Ty podpalaj.

 

DZIADEK

(podpala. Słychać kilka razy trzask z zapałek)

Ale ogień. Ale ładnie poszło. Na stół, więcej nafty na stół. Ale się pali… Ładny ogień! Dawno nie widziałem takiego ładnego ognia.

 

BABKA

O rany. Jak w niebie jakimś.

 

DZIADEK

Polej na wersalkę. Uważaj, żeby ogień nie wrócił do butelki. Ale się ładnie pali.

 

BABKA

Idziemy, bo się sfajczymy.

 

ONA

Boże!

 

ON

(w gorączce) Uciekaj… Przez schowanko, tylnymi drzwiami. Na pole.

 

ONA

Tak. Na pole.

 

ON

A gdzie ten? Gdzie on jest. Gdzie się podział? Gdzie jest ten wariat?

 

BABKA

Wariat?

 

DZIADEK

Wariat?

 

BABKA

Jaki wariat?! Jaki wariat?!

(wszyscy uciekają. Ogień coraz mocniejszy. Słychać krzyki i śmiechy. Radość jednych i płacz drugich)

 

*

 

Scena 3

 

On i Ona siedzą na polu pod lasem. Słychać odgłosy nocy z lasu. Wiatr co chwilę zawiewa.

 

ONA
Musimy iść. Zimno.

 

ON

Będzie mróz chyba. Ciężka noc idzie.

 

ONA

Te stare dziady co u nas byli, poszli chyba na zachód.

 

ON

Chyba tak.

 

ONA

Nie wrócą.

 

ON

Tu już nie. Po takim czasie jak się nie pokazali, to już nie. Szli tam. Po co mieliby tu wracać? Tu już nikogo nie ma. Tylko my się tu błąkamy.

 

ONA

Zimno mi. Ciemno i pusto. Głodna jestem.

 

ON

Ja też.

 

ONA

Już ze trzy godziny tu siedzimy. Jestem głodna.

 

ON

Boli mnie noga. Chyba sobie obtarłem piętę.

 

ONA

Ty zawsze sobie coś obetrzesz.

 

ON

Jak zostaniemy, to zamarzniemy w nocy.                              

 

ONA

Już nie pamiętam, kiedy się kąpałam.

 

ON

Trzeba znaleźć coś do picia.

 

ONA

Zobacz. Tam jest jakieś światło. Pojawiło się światło nagle. Jest. Ktoś jeszcze jest.

 

ON

Gdzie?

 

ONA

Tam. Przy lesie.

 

ON

Jakiś dom. Tam musi być dom. Z ludźmi. Ktoś tam jest.

 

ONA

Zgasili światło.

 

ON

Boją się.

 

ONA

(z satysfakcją) No. Boją się. Boją gołąbki.

 

ON

Idziemy. Są w domu. Ktoś tam jest.

 

ONA

Tylko po cichu. Z zaskoczenia.

(słychać trzask gałęzi. Pojawia się PS)

 

PS

To wy?

 

ON

No nie. To on.

 

PS

Ja. A kto miałby być? Ja.

 

ONA

Nie.

 

PS

Tak. Ja. Idę z wami. Może mają herbatę. Napiłbym się wreszcie ciepłej herbaty. Mówiłem wam, że jestem uzależniony od herbaty? Muszę się napić. Koniecznie muszę się napić.

(po chwili) Macie naftę i zapałki?

 

Rafał Wojasiński