Roman Lis, 2008 r., fot. Stefan Sanderski
Romka Lisa poznałem w roku 1960, we własnym domu, w którym odwiedził mnie, twierdząc, że chce mnie osobiście poznać, ponieważ przeczytał mój wiersz drukowany w Nowinach Rzeszowskich, wiersz o pogrzebie Andrzeja Bursy, a w tym wierszu podobało mu się takie sformułowanie: był we fraku dźwięk Chopina. To był początek przyjaźni. Romek mi się przedstawił jako fanatyczny zwolennik Juliana Przybosia, ja zaś uwielbiałem Mieczysława Jastruna. Ceniłem Przybosia za wiele pięknych wierszy, ale drażniła mnie jego pycha. Romek natomiast powoływał się ciągle na zasadę Przybosia „najmniej słów”. Powiedziałem mu, że „Pan Tadeusz” Mickiewicza również jest utworem, który realizuje metodę „najmniej słów”. W tym czasie przede wszystkim przyjaźniłem się z Władysławem Włochem – byliśmy obydwaj pierwszymi poetami Przemyśla, pracowałem w przemyskim PAX-ie i tam urządziłem Władkowi kilka spotkań poetyckich, także Romkowi. Wówczas interesowałem się filozofią i uważałem siebie za neo-heglistę, pociągał mnie także mistycyzm kościelny. Romek był ateistą, twierdził, że Bóg to UFO. Później zmienił zdanie. Do naszej trójki dołączył Tadeusz Piekło, przemyski poeta, wojskowy, sierżant, który zaproponował nam uczestnictwo w grupie poetyckiej Zniesienie (Zniesienie to góra na obrzeżach Przemyśla). Zgodziliśmy się, dołączył do nas jeszcze Zbyszek Janusz i Marian Orzechowski. Nie mieliśmy żadnego programu. Tadeusz Piekło, nasz szef, mądrze podchodził do oryginalności naszych wierszy. Miejscem spotkań tej grupy było mieszkania Tadka Piekły i przemyski Klub Nauczyciela. Romek Lis pracował w gazownictwie przemyskim, to była taka nieduża budka murowana z urządzeniem gazowniczym, w której Romek, pilnując gazu, pisał swoje wiersze i prozę. Często go odwiedzałem, także Władysław Włoch. Przyszedł czas, gdy wyjechałem na studia do Warszawy, by studiować polonistykę, a głównie dlatego, że chciałem poznać Mieczysława Jastruna osobiście, i poznałem. To było moje największe przeżycie, ponieważ wiersze Mieczysława Jastruna czytałem samotny, na brzegu Wiaru, Sanu i stamtąd wyjeżdżając do Warszawy mogłem poetę poznać osobiście: był taki sam, jak sobie wyobrażałem jego ja poetyckie, to znaczy sympatyczny, przyjazny, dobry człowiek. Jastrun mnie polubił i często żeśmy się spotykali, spacerując alejami Łazienek. Mieszkałem w akademiku przy ul. Kickiego, tak zwanym Kicu i tam pewnego dnia odwiedził mnie Romek Lis, a ponieważ wiedział, że znam dobrze Mieczysława Jastruna, umożliwiłem mu poznanie poety. Ale Romek o Przybosiu nie zmienił zdania, fanatyczny wyznawca. W tym czasie interesowałem się poetyką czasu i dlatego zająłem się Marcelem Proustem. (We wstępie do wyboru wierszy Mieczysława Jastruna, który wydałem w PIW-ie, nazwałem go pierwszym poetą proustowskim w Polsce). I tak płynęły lata, przyjaźnie, spory, konflikty. Romek Lis pochodził ze wsi Krzeczkowa w pobliżu Krasiczyna, tam mieszkali jego rodzice. Raz mnie tam Romek zaprosił. Później Romek, z nieznanych mi przyczyn, wyjechał do Paryża. Porozumiewałem się z nim telefonicznie. Kilkukrotnie proponował mi, żebym do niego przyjechał i został tam na stałe, ale nie miałem ochoty. Romek tam wiele pisał, ale najważniejszą część swojej prozy napisał w Przemyślu. Później Jurek Fąfara wydał ją w dużej książce. Napisałem o niej krótką recenzję w Naszym Przemyślu. Romka opętał dziwny mistycyzm: stworzenie nowego Boga. Nienawidził Chrześcijaństwa. Niektóre fragmenty tej książki czyta się bardzo dobrze, ale tam, gdzie udowadnia istnienie nowego Boga, nie przekonuje mnie, argumenty są słabe, nazbyt subiektywne. Mam już swojego Boga, to Bóg Biblii, Bóg tajemniczy, do którego jeszcze nie dotarłem, w którego istnienie do śmierci będę wierzył.
Tydzień przed śmiercią Romka otrzymałem od niego telefon, żebym zadzwonił za tydzień. Za tydzień otrzymałem telefon z Przemyśla, od koleżanki, że Romek nie żyje.
Drogi Romku, serdecznie Cię pozdrawiam w tych zaświatach, gdzie teraz jesteś, bo ja wierzę w zaświaty.
Józef Kurylak
CZYTAJ TEŻ