Nieraz tak sobie rozmawiamy
(Tadeusz Chudy rozmawia z Marianem Pilotem)
Nowa Wieś 1964, nr 48, s. 10
M.P.: Jestem dziennikarzem, pracuję jak ten szarak w redakcji „Na Przełaj”, robię tam kulturę, czyli zajmuję się piosenkami, filmami, telewizją, wierszami i czasami publikuję swoje artykuły.
(T.Ch.: Właściwie to ja powinienem przedstawić naszym czytelnikom mojego dzisiejszego rozmówcę, Mariana Pilota, prozaika i dziennikarza, sekretarza Krajowej Rady Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy przy Zarządzie Głównym Związku Młodzieży Wielskiej, ale skoro Marian sam zechciał mi pomóc i się prezentuje, to ja już więcej ani słowa, tylko słucham i notuję).
W 1962 roku zadebiutowałem w Czytelniku tomem opowiadań pod tytułem „Panny szczerbate”. Teraz przygotowuję w tymże wydawnictwie trzy powiastki i chciałbym, żeby ten zbiór nosił tytuł „Trzy opowieści świętojańskie”. Do Warszawy zjechałem wprost spod Ostrzeszowa w województwie poznańskim…
(To ten Ostrzeszów – mówię do siebie w myśli – w którym Stanisław Czernik wydawał przed wojną Okolicę Poetów).
Nigdy nie pisałem wierszy, nigdy coś takiego nie przyszło mi do głowy, nie czułem się po prostu zdolny. Było to coś dla mnie organicznie obcego i sumienie pod tym względem mam czyste absolutnie. Pierwsze objawy pisania wystąpiły u mnie siedem, osiem lat temu. Było to coś, co można by określić powiastką filozoficzną. Pamiętam teraz tylko tyle, że były to bardzo niedojrzałe próby, czcze konstrukcje, słowa mało sprawdzalne… Historię mojego dotychczasowego pisania można chyba tak przedstawić:
- tematycznie wchodziłem coraz głębiej w sprawy wiejskie,
- zaczynałem utworami bardzo buntowniczymi tak w kwestiach treści, jak i formy, wręcz manifestacyjnymi i oczywiście – bardzo złymi,
- ale w końcu szło to w kierunku zbliżenia do konkretu, do materii,
- od prac, które miały duże a niezręczne ambicje czegoś ostatecznego do rzeczy bardziej sprawdzalnych, w szczególe, w obserwacji, bardziej osadzonych w realności,
- te sprawy, które chciałem początkowo powiedzieć – wykrzyczeć bezpośrednio expressis verbis – powchodziły w głąb w podtekst twórczości.
A co dzisiaj uważasz – przerwałem wreszcie swoje milczenie – za nieczcze konstrukcje i słowa sprawdzalne, i rzeczy dojrzałe?
Mam ciągle, zawsze poczucie okresu przygotowawczego, nawet w odniesieniu do tego co robię – co piszę z pełnym przygotowaniem i na pełnych obrotach.
Mariana Pilota pasowanie na pisarza
(Katarzyna Meloch rozmawia z Marianem Pilotem)
Razem. Miesięcznik 1966, nr 7-8, s. 20-22
K.M.: Marian Pilot mieszka na Okęciu, na ulicy Astronautów. Na podniebnych szlakach dobrze się czuje. Tyle ma wspólnego z lotnictwem. Przed tym nim zamieszkał pod wezwaniem bohaterów znanej powieści Stanisława Lema, był na ulicy Gagarina, koło Sielanki, sławnej czerniakowskiej knajpy (…). Ulica Astronautów jest cicha i skromna, jakby zawstydzona trochę swoimi ambicjami. Ciasna uliczka z wuesemowskimi blokami podobnymi do siebie jak bliźniaki.
Proszę, niech Pan opowiada o sobie: uciesznie, smutno, poważnie. Jak Pan woli.
M.P.: Wolę nie.
A o innych? Jako sekretarz Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy przy ZG ZMW, co może Pan o najmłodszych z tego podwórka powiedzieć? Czy oni rzeczywiście najmłodsi wiekiem, czy młodzi w literaturze, z opóźnionym startem?
Jestem sekretarzem rady Klubu, ale przestało mnie to bawić. Nie grzebie się człowiekowi dobrze w cudzych tekstach. Choć robota pożyteczna. Piszą ludzie z daleka. Przychodzą masy listów i tłumy ludzi. Wszyscy mają pretensje. Klub zrzesza chyba 900 członków. Piszą przeważnie nauczyciele. Dla nich to jedyny sposób nobilitacji. Próbują wyjść poza swoją sytuację zawodową. Nazwiska autorów, którzy zrobili pierwszy krok, mają poetyckie teki wydane staraniem Ludowej Spółdzielni Wydawniczej: Stanisław Neumert, Jerzy Jarmołowski, Aleksy Kazberuk. Stanisław Neumert prowadzi gospodarstwo rolne. Zajmuje się rzeźbą oraz pisze wiersze. Autentyczny poeta i chłop.
No, ale Marian Pilot mimo wszystko, mimo że stuknęła mu już trzydziestka nie osiągnął jeszcze wieku, kiedy pisarz zaczyna kibicować młodszym. I nie dla cudzych tekstów tu przyszłam – dla jego własnych. Z nich najważniejszy – „Sień”, powieść odznaczona nagrodą 14 maja, wydana w 1965 roku. Czytałam rozmaite głosy o tej powieści. Oceniam ją też wysoko, lecz nie jak niektórzy za szukanie wartości w pieleniu buraków… Myślę głośno, mniej więcej tak: PGR Cierłajny to po prostu azyl, miejsce zamknięte, chociaż nie za kordonami, i ludzi tam (niby małą społeczność) poza sezonową pracą nic nie łączy. Student szukał i nie znalazł (…). Mówię na przekór recenzentom „Sieni”. Student na natrętne pytania kierownika Tarłło odpowiada: pobyć, pożyć, burak popielić [w powieści: przetrzebić – M.I.].
Kwestia kaprysu, który się staje niebezpieczny, przerasta w coś poważniejszego. Michał Nalepa zostaje jako człowiek niezależny. W każdej chwili może odejść dalej. Uświadamia sobie, że słowa jego i czyny znajdują nieoczekiwany odzew. Zaplątał się w kabałę mimowiednie. Nagle czuje się odpowiedzialny za rzeczy, które spowodował bez najmniejszej intencji, samą swoją obecnością.
(…)
W pracę fizyczną ucieka student jak jego koledzy z książek rówieśników autora „Sieni” w alkohol, w erotykę (…). Z rówieśnikami łączy studenta więcej niż dzieli. I on postanowił rozstrzygnąć coś, dojść do czegoś.
Ważny jest stan niepokoju, niezależnie od jego treści. Niepokój jest istotny. Znaczy, że się do czegoś dąży. Nawet jeżeli to (cel – trzeba rzecz nazwać po imieniu, notuję na marginesie [dopowiedzenie Katarzyny Meloch – M.I.]) jest zupełnie niejasne.
Proponuję zajrzeć do „Sieni” od innej strony. Naprzód drzwi otworzyć: tytuł zrozumieć dokładnie. Powieść otwiera motto wyjęte z chłopskiej śpiewki. Przed wizytą na ulicy Astronautów zajrzałam do starych słowników. Domyślałam się w tytule ukrytego znaczenia, nie wiedziałam dobrze jakiego… i znalazłam. Ukrył je Pan – udaję literackiego detektywa – nikt nie zauważył. (Ja pierwsza – czego oczywiście nie dopowiadam). W słowniku z XIX wieku znajduję powiedzenie: Wpierwej trzeba przed swoją sienią zmieść (trzeba zacząć poprawę od siebie – tłumaczą autorzy słownika). Wymienię też inne znaczenie, wyjęte ze starych szpargałów, z tekstu wcześniejszego, osiemnastowiecznego: Sień pospolicie w domach bywa opuszczona, stając się zebraniem zimna i wiatru; przeto z doświadczenia szkodliwego uczyniłem ją zgodną do mieszkania i opalającą się.
Moim intencjom odpowiada drugie znaczenie.
A ja nie umiem już inaczej myśleć o powieści, jak zamykając ją w przenośni: Pierwej trzeba przed swoją sienią zmieść. Zacząć od siebie: tym się kieruje w postępowaniu i Sulda, dziwny pastuch, i kierownik Tarłło, i kobiety, i każdy… Student wie przez innych. On sam nie doświadczył. Jest mądrzejszy o zrozumiane czyjeś życiorysy. W „Sieni” zgromadził Pan ludzi przegranych. Ludzie ci urządzili się na dnie i zapuścili korzenie.
W Polsce nie ma dobrych życiorysów. Bez rysy.
(Na moją prośbę lokalizuje Marian Pilot Cierłajny na mapie Polski. PGR w Olsztyńskim. Tam jeździło się w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych na wykopki i żniwa. Pastucha Suldę spotkał lat temu może dziesięć przyszły pisarz. Pamięta go doskonale.)
Miał niezwykłe koleje życia. Był famulusem w eleganckim świecie. Zbzikowany był. Łapał nas i opowiadał. Postać z natury.
(Nazwać Cierłajny miejscem odrodzenia, w zostaniu Cierłajninem upatrywać ratunek? Mogę zapewnić: nie chciał tego Marian Pilot, gdy pisał „Sień” i dziś, kiedy książka osiągnęła powodzenie – dziękuje, nie pragnie być chwalony za to, czego nie napisał, czego nie pomyślał… Nie trzeba być językoznawcą-badaczem, by w nazwie Cierłajny usłyszeć co innego niż imię ziemi obiecanej. Nazwa – dowiaduję się – została złożona z dwóch nazw autentycznych.)
Żądano od Pana po debiucie, aby się Pan zadeklarował wyraźnie „jak” i „dla kogo”. Domagano się stanowczej decyzji. Czy pisarzowi wolno zadawać podobnie niedorzeczne pytania? Jak się Pan do nich odniósł?
Ja się wcale nie odniosłem. Uważam, że to bardzo głupie pomysły. Pisać dla kogoś, adresować książki jak koperty. Po prostu się pisze. A kto to zechce jeść… Zostawmy tym, którzy zechcą. Nie zawsze wiadomo, komu książka wpadnie w oko. Kiedyś na kiermaszu siedzę sobie, siedzę, podpisuję „Panny szczerbate” (…) przyszło dużo dziewczynek dwunastoletnich. Same, z mamusiami. Mówiąc: nie dla was dziewczynki. Nieodpowiednie. Poczekajcie aż dorośniecie. Niektóre się wycofały. Mamusie zaczęły kupować – dla siebie. Po tym już podpisywałem dziewczynkom – doszedłem do wniosku, że się szybko rozwijają…
Franciszkowi Starowieyskiemu (Janowi Bykowi, znanemu grafikowi, facecjoniście) zadedykował autor „Panien szczerbatych” pierwsze opowiadanie pierwszego tomiku swojej prozy. Wiem, że Starowieyski uwielbia Pilota, zdaje się, że jest to miłość z wzajemnością. A czemuż to Gaławan się janbyczy w oczach?
Starowieyski miał wystawę rysunków. Potwór tam był straszliwy: „Gaławan”. Słowo mi się spodobało. Wymyśliłem do tego słowa opowiadanie, a że Gaławan był jego najpierw, Jana Byka dziełem (słowa nie ma chyba w żadnym słowniku) – to mu zadedykowałem. I wyszliśmy na swoje.
Wymyślne błędy ortograficzne znakomitych naszych plastyków – gdyż o plastykach mowa – cytujemy na wyrywki. Błędy, nie wynikające wcale z przypadku, z nieznajomości prawideł ortografii.
Przez błędy ortograficzne, łączenie słów, można by dużo powiedzieć. Ja sobie tak zaeksperymentuję.
(Podaje anegdotę o swoim nazwisku. Ksiądz uważał, że Pilot brzmi niezbyt poważnie i nie chciał dać ślubu rodzicom. Ojciec go mało nie pobił. Stryjek musiał przed wojną, z woli tego samego księdza, zamienić Pilota na Piłata. Pilot-junior był w Rzeszowie na zjeździe, raz sobie przemówił, a w stenogramie obrad został uwieczniony jako Marian Bigot.)
Literatura rodzi literaturę, z literatury wyrasta. Tak też Pan stwarza postaci od razu z literacką metryką, rodowodem, mają oni bliższych i dalszych krewniaków, po mieczu i po kądzieli. Przykłady: Sulda-Ezop, Tarłło-mickiewiczowski Pan Konewka, Gaławan z Witkacego, z Gombrowicza poczęty. Pan jest po prostu nasycony literaturą, literaturą oddycha. Jak się Pan przed nią broni?
Niektóre książki i pisarze działają na mnie w sposób straszliwy. Sam nie wiem, dlaczego mnie tak biorą. Nic tylko bym wpadał w Gombrowicza. Raz przeczytałem i powyrzucałem z domu jego książki. Mam parę takich książek. To znaczy nie mam ich. Porozdawałem.
Opowiada Pan cuda-niewidy, daje opowiadać je ludziom prostym. Głupi na dnie jeziora widział Twory niestworzone, niebieskie, zielone, w fiolecie nawet. Z ramioniskami, nozdrzyskami, uszyskami, nieopowiedzianymi. Dziwy dziwne, przedziwne. Zapełnia Pan świat czarami jak malarze niedzielni. Któremu z malarzy wystawiających prace w Zachęcie, na wystawie Inni przyznałby Pan palmę pierwszeństwa? (…)
Mam podejrzenia w stosunku do samorodnych twórców o dłuższym stażu. Ci robią świadomie powtarzając siebie. Poznałem jednego w pociągu, przy piwie. Opowiadał: musi się trzymać sztucznie pod kloszem, inaczej straci chleb. Niech posłucha muzyki, poczyta, obejrzy trochę malarzy, a z „prymitywu” robi się „nieprymityw”.
Radość pisania jak radość używania koloru. Alchemicznych czynności w jednym i w drugim przypadku – radość pisania – to się u Pana czuje!
Mnie bawią słowa. Z tym ja się biję. Staram się przytłumiać (bocznie wyładować). Postanowiłem napisać coś zupełnie szalonego. Czytałem fantazje – makabreski Villiers de l’Isle-Adama, zdanie: Spróbujmy zapomnieć przyszłość – będzie myślą przewodnią tych opowiadanek dzikich. W sposób dziki chcę akcję usytuować przed pierwszą wojną światową.
(Niepokoje przyszłościowe i rozmowy w języku esperanckim: to jeszcze zapowiada w opowiadaniach dzikich Pilot. Po czym skarży się, narzeka, że słowa gotowe przyjść mu na skinienie:)
Widzę, że niepotrzebne, niemniej – tak mi żal słowa, frazy.
(Jako pisarz boi się klęski nadmiaru, buntuje się także przeciw własnej wyobraźni. Obiecuje język okiełznąć i wziąć w ryzy słowa mające nad nim moc i władzę. Program łamania pisarstwa na kole: gwałt zadawany samemu sobie, gwałt zamierzony, z którego młody pisarz już dziś jest dumny, budzą we mnie niepokój i protest.)
A może będzie bogactwo, nie klęska urodzaju. Próbuję bronić żywiołu przed dobrowolnym oddaniem go w służbę wrogim siłom. Nie wierzę, aby w sztuce dało się używać cugli. Artyści to wiedzą. Na przykład malarze. Ile różnych okresów w malarstwie Picassa; w każdym ulubił sobie jakąś formę, kolor, kształt. Zawsze był sobą, chociaż tyle razy zmieniał skórę. Ale zmieniał ją nie prędzej nim wyczerpywał wszystkie możliwości tkwiące w formie jaką sobie upodobał. Wyrażam się niefachowo, żeby powiedzieć po prostu: bez ryzyka nie wyobrażam sobie sztuki. Pan chciałby wyminąć siebie; utorować koleiny i bezpiecznie w nich się poruszać.
Ja próbuję dwutorowo. To znaczy opowiadania „makabreski” obok surowej prozy.
CZYTAJ TEŻ