Matecznik
za horyzontem


 

Moja bliska znajomość z Marianem Pilotem to historia Ostrzeszowskiej Kroniki Regionalnej. Po powrocie w 1999 roku z dziesięcioletniej obczyzny do Ostrzeszowa postanowiłem stworzyć rodzinną Oficynę Wydawniczą Kulawiak. Kronika miała być naszym kulturowym pomostem z pasjonatami ziemi ostrzeszowskiej, mieszkającymi poza granicami regionu i kraju. Z czasem zaczęła pełnić taką rolę, chociaż początki były trudne. Najpierw musiałem odgrzebać swoje stare znajomości i poszukać młodych kreatywnych twórców. Znałem twórczość Pilota i jego rodzinne powiązania z Siedlikowem, dlatego w rozmowie z nim dla 4-5 numeru OKR (2004-2005) zapytaliśmy z Wiesławem Przybyłą o jego korzenie i wiejskie dzieciństwo, a usłyszeliśmy w odpowiedzi:

Prawdę powiedziawszy, sądziłem, że raczej porozmawiamy sobie o sprawach warsztatowych. Kronika to wspaniałe przedsięwzięcie i pomyślałem sobie, że jeśli w czymś mogę Panom pomóc, to zrobię to z całą przyjemnością. Bez żadnych zobowiązań. Bo chyba się nie mylę, podejrzewając, że nie macie zbyt wiele pieniędzy i czasu.

I tak już zostało, wsparci doświadczeniem redaktorskim i tekstami, często dziewiczymi, robimy kronikę od ponad dwudziestu lat wydając w momencie, kiedy stać nas na drukarnię. Honoraria autorskie pozostawiamy historii. Do tej pory wydaliśmy dziewięć numerów, a dziesiąty zamierzamy poświęcić naszemu Mentorowi.

 

Stanisław Kulawiak i Marian Pilot, Warszawa 2016.
Fot. Teresa Pilot

 

Minęło ćwierć wieku, moja fascynacja Mistrzem przekształciła się w przyjaźń. Byłem częstym gościem Teresy i Mariana w Warszawie. Nasze pogaduchy wędrowały po polach i łąkach okołoostrzeszowskich, a nawet docierały nad Prosnę po piasek do suszenia atramentu. Różnica wieku nie miała znaczenia. Tak jak on pasłem krowy, czytałem podobne książki, a zimą na takich samych łyżwach pędziłem po zamarzniętych rozlewiskach, w moim przypadku starorzecza Prosny. Rzeki granicznej, nad którą po obu jej brzegach skowronki śpiewają inaczej, a płoty po lewej stronie, w byłym zaborze pruskim, stoją w szyku gotyckim, natomiast na prawym brzegu wiklina szumi cyrylicą. Nasze dyskusje pod dwunastopiętrowym dachem Targówka po paru kroplach nalewki nabierały rumieńców. Poprzez Stare Miasto stolicy każdy z nas widział na horyzoncie swój matecznik – Mistrz Siedlików, ja Bobrowniki. I tak już pozostanie, bo przecież na każdego z nas czeka wytęskniona Arkadia.

 

kwiecień 2024

 


 

CZYTAJ TEŻ