POLE / 2 (5) / 2024


SURREALIZM

– wstęp do czytania –


 

Grzegorz Wróblewski, That Day, 2021

Najpierw chwilę o Polu.

Istniały czasopisma w Polsce, zanim powstało Pole, ale z naszego punktu widzenia wszystko, co było w Polsce wcześniej, prowadziło do nas.

To wziąć pod rozwagę: istniało wiele przed nami, ale dla nas nic nie jest ważniejsze od nas.

Teraz chwilę o surrealizmie.

 

Surrealizm jest surrealizmem niezależnie od tego, czy jest nazywany surrealizmem. Breton napisał w 1924 roku „Manifest surrealistyczny”, ale nie musiał go pisać, surrealizm i tak by istniał (Waniek). Słowo zresztą nie pochodzi od Bretona, lecz od Apollinaire’a (Apollinaire, o czym też Waniek). Gdyby jednak Breton nie napisał „Manifestu surrealistycznego” akurat w 1924 roku, nie wymyślilibyśmy w 2023 roku, żeby zrobić numer o surrealizmie. Pomysł polegał na tym, żeby z okazji stulecia „Manifestu surrealistycznego”, które wypada w 2024 roku, zrobić numer o surrealizmie.

Zdążyliśmy chwilę przed.

Dzięki temu wszystko, co się zdarzy w stulecie „Manifestu surrealistycznego”, zdarzy się w cieniu naszego numeru o surrealizmie.

 

Historycznie surrealizm mógł się rozwinąć inaczej, jak wszystko. To prawda.

Historię surrealizmu znamy z podręczników. Jak zawsze, to prawda.

 

Historia surrealizmu mogła potoczyć się całkiem inaczej, nie był jej wcale potrzebny Breton, nie był jej nawet potrzebny Apollinaire, nie był jej nawet potrzebny Rimbaud (patrz Bonnefoy i Rimbaud), nie byli jej wcale potrzebni Francuzi. Czy w ogóle nie lepiej, gdyby z surrealizmem nie mieli nic wspólnego Francuzi? Bo irracjonalizm surrealistów francuskich jakby zanadto był racjonalny, gdy tymczasem – dajmy na to – irracjonalizm surrealistów spoza Francji mógł być bardziej irracjonalny.

Choć z drugiej strony mogło być odwrotnie i może nasz irracjonalizm w Polsce jest albo byłby bardziej racjonalny niż surrealizm we Francji.

Tak więc może byłoby lepiej, gdyby surrealizmu nie było we Francji, ale i tak wszystkie przekłady, które zamieszczamy, są z francuskiego (Apollinaire, Artaud, Bellmer, Bonnefoy, Rimbaud), nawet jeżeli autor nie był z Francji (Bellmer).

To naturalnie wynik przypadku, ale moglibyśmy udawać, że naturalnie to wynik zamiaru. Ale to nie czas udawania.

Teraz wszystko jest serio.

 

Potraktowanie surrealizmu serio wymagało potraktowania serio każdego nawijającego się elementu przypadku na równi z traktowaniem serio całości zamiaru. Wstępy są czytane powszechnie, dlatego chcę wyjaśnić na wstępie, jak stało się to, że w numerze surrealistycznym tak cudownie jasno zajaśniał Peiper, dzięki uprzejmości przede wszystkim Jarosława Fazana, ale także Władysława Włocha, wreszcie poniekąd zagrobowo własnej uprzejmości Peipera.

Nie sposób wyjaśnić tego inaczej niż cudownym zbiegiem przypadku z zamiarem.

Taki cudowny zbieg sprawił, że kojarzona z surrealizmem Erna Rosenstein, którą publikujemy dzięki uprzejmości Urszuli Usakowskiej-Wolff, jaśnieje obok nie kojarzonego z surrealizmem Tadeusza Peipera, a cały numer jaśnieje dzięki obojgu.

Przeciwieństwo założeń estetycznych Peipera-racjonalisty i surrealistów-irracjonalistów przeciwstawia się rzucaniu światła na Peipera w kontekście surrealistów w celu innym niż uwydatnienie kontrastu, dlatego najrozsądniejszym rozwiązaniem wydało się właśnie, żeby w numerze surrealistycznym wyeksponować Peipera, nie uwydatniając kontrastu. Tak podpowiedział rozsądek: kontrastom jest dobrze w kontekście surrealizmu, o ile nie służą kontrastowaniu surrealizmu z czymś, co surrealizmem nie jest.

Nie ma w tym nic, czego nie da się wytłumaczyć, byle zrezygnować z konieczności tłumaczeń. A tego wymaga surrealizm.

 

Rezygnacja z tłumaczeń to nie całkiem to samo co rezygnacja ze znaczeń, bliska jest zerwaniu zależności od znaczeń, pismo asemiczne (Wróblewski, patrz też Zelwan) jest oglądane i domyśliwane na nieograniczone sposoby, i dlatego można pisać, nie wstydząc się ewentualnych braków znaczeń.

Nie wstydźmy się braków znaczeń.

Toteż, wracając, surrealizm to też Peiper, bo łączenia nieschematyczne nie są przez nas przekreślane automatycznie.

 

Nieschematyczne łączenia to oczywiście mogłaby być definicja surrealizmu, gdyby w gruncie rzeczy każda interesująca wypowiedź artystyczna nie była nieschematyczna z konieczności. Nie ma przecież przeszkód, żeby nie wykorzystać tej trudności, surrealizm utożsamiając z interesującą sztuką w szerokim sensie.

Nie ma powodu, żeby tego nie zrobić.

Kiedy to zrobić, Pole okaże się pismem surrealistycznym, ponieważ jest pismem interesującym, ponieważ jego metodą są nieschematyczne łączenia.

Dlatego w imieniu Pola oświadczam, że przynajmniej na razie jest ono pismem surrealistycznym.

 

Wciągane do środka, wszystko co mroczne wokół staje się świetliste, sny świecą, bo zmuszone są świecić. Nie świecić mogą, jeżeli je trzymać dla siebie, ale nie o to w snach chodzi. Chodzi w nich o to, żeby śniącego wybudzić, żeby mamrocząc wybiegł w świat. Świat literacki, zresztą w całości surrealistyczny, co widzi tylko ktoś, kto obserwuje go z boku, nie istniałby w ogóle bez tego. Tego, czyli snu jako bodźca osobistej ekspansji.

Dlatego najwyższą postacią snu jest koszmar.

Pewnie wrócę kiedyś do tego.

 

Zacząłem pisać „my”, kończę pisząc „ja”. Po tym wszystkim widać, że nad realizm przekładam surrealizm. Siedzę akurat w Warszawie, dwa dni przed przededniem świętowania narodzin człowieka, w którego zdaniem heretyków religii judaistycznej wcielił się Jahwe-Elohim, by umrzeć.

Święta pod znakiem kiczowatej sztucznej choinki wygrzebywanej co roku z zakurzonej piwnicy i upstrzonej wzorkowanymi bombami i czekoladowymi mikołajami i ukoronowanej wymiętą gwiazdą, w towarzystwie ludzi, którzy świętowali spowici odorem smażonych ryb wyłącznie dyskomfort przebywania razem pod przymusem, który narzucili sami sobie, ze skrępowaniem celebrując zapowiedź porażki mesjasza wysiłkiem teologów obróconej w truymf, dla mnie od wielu lat roztaczają wokół siebie odór śmierci.

Smażone ryby potęgują doznania, potęgują też doznania śmierci.

Pewnie wrócę kiedyś do tego.

Siedzę więc w Warszawie i kończę pisać, patrząc przez okno na Ogród Saski, który wygląda jak cmentarz – nie urodziłem się w Warszawie, więc to nie tak, że każdy skrawek miasta kojarzy mi się genetycznie ze śmiercią. I oczywiście myślę sobie, to wszystko: surrealizm. Ważyk miał pewnie rację, że z projektu estetycznego tych surrealistów, którzy pisali te wszystkie manifesty surrealistyczne, najmocniej ostało się samo słowo.

Zwracam zresztą uwagę, że słowo powstało dlatego, że Cocteau i Satie napisali ponad sto lat temu balet, którego podtytuł brzmiał: „balet realistyczny”. To Apollinaire (Polak, odnotowuję na użytek patriotów) stwierdził, pisząc o „Paradzie”, że ów dadaistyczno-kubistyczny realizm jest realistyczny bardziej, bliższy jest rzeczywistości niż realizm zwykły i banalistyczny. Tak to kliknęło.

Siedzę więc w Warszawie i myślę, to celebrowanie tryumfu życia poprzez truymf śmierci, to czysty surrealizm. Ale z drugiej strony takie właśnie jest życie i to jest czysty realizm. Życie, czysty realizm. Życie, czysty surrealizm. Jawa, czysty surrealizm. Sen, czysty realizm, więc czysty surrealizm. Żyrafa o dwóch głowach, realizm. Istnienie Pola, surrealizm. Życie literackie, czysty surrealizm. Pętelka, szmata, pyłek i włos jako budulec świata, to czysty surrealizm. Ale właśnie tym jest świat, pętelką, szmatą, pyłkiem i włosem, i to jest czysty realizm. Okno na wschód słońca, uroczysta odprawa warty, papier ścierny, woda zmieniająca się w kamień, robactwo. Wszystko to ma sens taki sam.

Surrealizm, podsumuję teraz, oznacza optymizm, bo żyje na skroś przekonaniem, że zatryumfuje życie, a nie śmierć. To słuszne, bo nawet jeżeli nie będzie już żadnego człowieka, który mógłby przelewać na świat swoje koszmary, pozostanie wtedy najbardziej uparta z form życia, robactwo albo trawa, a jeżeli może zaistnieć w nich jakakolwiek świadomość, to będzie to świadomość koszmarna. A kiedy na świecie pozostanie świadomość ostatnia z ostatnich, ona też nie będzie nic wiedzieć o tym, że umrze, bo dla żyjących śmierci nie ma. Dlatego zawsze tryumfować będzie życie i tryumfować będzie optymizm i tryumfować będzie koszmar. Wszystko to ma sens taki sam.